Reprezentacja. Z reprezentacją Argentyny Polacy nie zagrają

Z rezerwową reprezentacją Argentyny też nie. Efektowny szyld jutrzejszych przeciwników piłkarzy Franciszka Smudy skrywa nędzną imitację. Hucznie planowane przez trenera małe Euro zmienia się w karykaturę. Relacja Z Czuba i na żywo w niedzielę od 16:30 w Sport.pl.

Masz dla nas temat? Propozycję? Zgłoś to na Facebook.com/Sportpl ?

Oryginalne będą tylko koszulki. Żeby zrozumieć, jak głęboko sięgnął selekcjoner Sergio Batista, trzeba wyobrazić sobie powołanie do polskiej kadry gracza Kolejarza Stróże albo Termaliki Nieciecza. Skoro setki Argentyńczyków biegają po boiskach lig europejskich - także czołowych - to zaproszony do ich drużyny narodowej Alejandro Cabral jest z tamtejszej perspektywy anonimowym kopaczem z kompletnie zapomnianego futbolowego wygwizdowa. W zakończonym sezonie był zazwyczaj rezerwowym marnie grającej na tle marnej konkurencji Legii i niewykluczone, że został wezwany, by nasi goście mieli przewodnika po Warszawie. Powodów sportowych doszukać się nie sposób.

Inni powołani Argentyńczycy pracują w bardziej renomowanych firmach, ale do podstawowego składu reprezentacji im daleko. Nawet bardzo daleko. Tylko obrońcy Ezequiel Garay i Pablo Zabaleta zmieścili się w 26-osobowej, szerokiej kadrze na lipcowe mistrzostwa kontynentu.

W środę tę jednorazowo zszytą drużynę - zasługującą na szyld Argentyna C lub wręcz Argentyna D - na strzępy rozszarpała Nigeria. Najpierw jednak komentatorzy z kraju zwycięzców się wściekli, bo oczekiwali poważnego meczu z poważnym przeciwnikiem. A porażka 1:4 rozjuszyła Argentynę. Prasa uznała ją za hańbę - "Ole" ogłosił żałobę dla narodowej koszulki, "Clarin" zarzucił piłkarzom, że po murawie spacerowali. Ich chwilowy kapitan - wspomniany Zabaleta - uznał mecz za stratę czasu. Prezes federacji Julio Grondona oskarżył selekcjonera o rujnowanie prestiżu reprezentacji narażanej bez powodu na kompromitacje, nazwał bezsensownym powoływanie graczy przetrzymywanych w rezerwie swoich klubów, przypomniał, że sparingi nie służą tylko zarabianiu kilku groszy.

PZPN wiedział, że kupuje podróbkę, bowiem zapłacił za sparing 100 tys. euro. Za oryginał musiałby dać co najmniej milion. Za oryginał w kreacji luksusowej, np. z Leo Messim w podstawowym składzie, prawdopodobnie jeszcze więcej.

Trener Smuda planował, że na okrągły rok przed Euro 2012 zaserwuje piłkarzom miniturniej - złożony z trzech gier z silnymi rywalami, pozwalający przeczuć, jak będą wyglądały mistrzostwa. Widział w nim jeden z fundamentów przygotowań. Nie udało się nic. Trójmecz został zredukowany do dwumeczu, bo PZPN zbyt późno zebrał się do szukania sparingpartnerów. A zamiast przeciwników o realnej sile do Polski przylatują przeciwnicy pod realną siłę się podszywający.

Uhonorowani powołaniami Argentyńczycy po ogłoszeniu kadry na Copa America stracili złudzenia, że dostąpią zaszczytu udziału w turnieju, którego są gospodarzami. Do gry przystąpią po tygodniowym oblatywaniu Ziemi - wszyscy są zatrudnieni w Europie, z której musieli przenieść się na zgrupowanie do Buenos Aires, stamtąd wspólnie podróżowali do nigeryjskiej Abudży, teraz znów wracają na nasz kontynent. I jeśli nie poczują znienacka ochoty, by zrehabilitować się za środową klęskę, lecz potraktują sparingi w sposób typowy dla dzisiejszych wyczynowców, to będą stąpać po boisku bardzo ostrożnie. Bramkarz Oscar Ustari już zdążył zerwać więzadła. Zastąpił go Damian Martinez, 19-latek z juniorskiej drużyny Arsenalu, który w klubie nie zbliżył się nawet do seniorskiej rezerwy.

Francuzi, z którymi Polacy zmierzą się w czwartek, też nie planują nadwyrężać kończyn. - Woleliby z nami nie grać. Dla nich najważniejszy jest mecz eliminacyjny z Białorusią, potem najchętniej pojechaliby na wakacje. Do sparingów nie podchodzą entuzjastycznie - mówił Wojciech Szczęsny o kolegach z Arsenalu: Samirze Nasrim, Abou Diabym i Bacarim Sagny. Pogarda dla towarzyskich gierek to już postawa powszechna, w dodatku pochwalana przez trenerów klubowych. Piłkarze lekceważą zwłaszcza wieńczące sezon obowiązki czerwcowe, o czym polscy kibice przekonali się przed dwoma laty, gdy kadrowicze Leo Beenhakkera masowo, pod byle pretekstami wymawiali się przed wylotem na zgrupowanie w RPA.

A Francję jej działacze skazali teraz aż na trzy mecze, co się już poza wielkimi turniejami niemal nie zdarza. Wczoraj walczyła (piłkarze obiecywali, że z pasją) o punkty na Białorusi, w poniedziałek sprawdzi się bez stawki z Ukrainą, by dopiero na koniec przylecieć do Warszawy.

Polska reprezentacja przeżywa ponury czas. Wstrząsają nią obyczajowe skandale, jej gra wraz z kolejnymi sparingami wcale nie nabiera wyrazistego, obiecującego cokolwiek stylu, w marcu nie strzeliła gola Litwie (0:2) ani Grecji (0:0). A kiedy w przeraźliwie nudny wieczór lutowy zdołała przewrócić ślamazarnie ruszającą się Norwegię (1:0 po odosobnionej indywidualnej akcji Roberta Lewandowskiego), to rywale i tak naśmiewali się później, że od dwóch lat z nikim słabszym na murawie się nie zetknęli.

Dlatego jeszcze pochmurniej robi się nad głową selekcjonera. Traci poparcie szefów, krytykują go nawet - publicznie - podwładni. - Brakuje nam ustawienia, które pasowałoby do powoływanych piłkarzy - skarżył się "Gazecie" Lewandowski, największa gwiazda kadry.

Jego diagnozę zaczyna podzielać PZPN i Smuda potrzebuje teraz co najmniej nie przegrywać, by mieć pewność, że przeżyje na stołku do Euro 2012. W niedzielę okazja nadarza się idealna. Reprezentacja Argentyny nędzniej ubrana może już nie pójść między ludzi nigdy.

Stadion w połowie pusty na Polska - Argentyna ?

Więcej o:
Copyright © Agora SA