Trener Franciszek Smuda został rzucony na bardzo trudny odcinek. Kopacze hodowani pod kierowniczą rolą PZPN dzielą się z grubsza na kopiących pokracznie i bardzo pokracznie, a na Euro 2012 rzucą się na nich rywale krańcowo wytrenowani, fantastycznie utalentowani, po królewsku opłacani. Przezorny, świadomy przejściowych kłopotów kadrowych trener wyruszył na poszukiwanie posiłków. Najprzyjemniej powoływało mu się Ludovica Obraniaka - Francuz, który ma dziadka z Polski, już kilka lat temu postanowił grać pod flagą biało-czerwoną. Problemu nie było też z Adamem Matuszczykiem - choć od dziecka mieszkał w Niemczech, to kopanie dla ojczyzny rodziców wybrał już w młodzieżówce.
Listkiewicz: Arboleda do kadry, nie ma co się obcyndalać!
Ale Sebastian Boenisch się wahał - Smuda wydzwaniał po prośbie co dnia, aż piłkarz przyjął powołanie. Niecierpliwie czekamy też na wsparcie Manuela Arboledy, Kolumbijczyka z Lecha Poznań dopiero ubiegającego się o obywatelstwo, oraz Damiena Perquisa, który urodził się w Troyes, ale jego babcia nazywała się Józefa Bierła. On też obiecuje, że Rzeczpospolita może na niego liczyć.
Kibiców przestrzega się przed dysonansem poznawczym: na Euro 2012 nie wszyscy nasi odśpiewają hymn. Kilku będzie też udzielało wywiadów w języku obcym. Jednak dysponują bezcennym atutem - nie wpadli za młodu w łapy gigantów nadwiślańskiej myśli szkoleniowej, futbolową edukację odebrali za granicą.
Spolszczonych obcokrajowców może jeszcze przybyć, negocjacje trwają. Negocjacje mordercze, bowiem niektórzy wykazują się skandalicznym brakiem patriotyzmu. Laurent Koscielny przyleciał latem do Warszawy jako gracz londyńskiego Arsenalu, więc miał do naszego selekcjonera blisko. Spotkanie na szczycie w ostatniej chwili odwołał. Nie będzie pół-Francuz pluł nam w twarz, Smuda z jego usług zrezygnował.
Kogoś dręczą skojarzenia z mundialem w RPA, na którym do medalu dokopali się Niemcy o nazwiskach brzmiących po turecku, polsku czy tunezyjsku? Błąd. Nasi sąsiedzi wystawili piłkarzy całkowicie "swoich", wychowywanych tam od trampkarza - skład drużyny odzwierciedlał przemiany demograficzne w społeczeństwie od lat przyjmujących imigrantów.
Tak jak Polska nie działa nikt na naszym kontynencie. My czerpiemy wzorce znad Zatoki Perskiej. Przyszłość nie tylko futbolowa należy m.in. do Kataru, któremu FIFA przyznała organizację mundialu w 2022 r. Ten kraj to trochę rozleglejsze od najmniejszych polskich województw osiedle bogatych paniczów. Imigrantów mieszka w Katarze więcej niż autochtonów, których imigranci obsługują. I strzelają dla nich gole. Tamtejsi działacze werbują Urugwajczyków, Brazylijczyków, Sudańczyków, Irakijczyków, Palestyńczyków, Senegalczyków, Jemeńczyków. I ich reprezentacja właśnie dotarła do ćwierćfinału Pucharu Azji.
Katarczycy kuszą gigantycznymi pieniędzmi, powodzenie naszej misji Euro 2012 zależy od jednego marnie wynagradzanego i stojącego w cieniu człowieka. Maciej Chorążyk przeczesuje boiska całego kontynentu, wyławia w miarę sprawnych ćwierćrodaków i półrodaków, namawia na grę, najmłodszych nęci koszulkami i innymi biało-czerwonymi upominkami.
W PZPN Chorążyka nie lubią, bo każde jego znalezisko to biegający wyrzut sumienia ludzi, których niekompetencja skazała nas na podbieranie cudzych wychowanków.
Ci ratują kadrę od dawna. Nie byłoby awansu na mundial w 2002 r. bez Nigeryjczyka Emmanuela Olisadebego. Nie byłoby awansu na Euro 2008 bez wyszkolonego w Holandii Ebiego Smolarka. Nie byłoby jedynego gola na tymże Euro bez naturalizowanego w ekspresowym tempie Rogera Guerreiry. Brazylijczyka grającego niekiedy przy transparentach z napisem "Roger, nigdy nie będziesz Polakiem".
Działalność Chorążyka stała się już wśród Polonusów głośna, młodziutcy piłkarze - lub ich rodzice - zgłaszają się sami. Kadrę 16-latków wzmocni niedługo być może Matthew Musiałowski ze szkółki Manchesteru United, który nie zna słowa po polsku, ale marzy o grze dla Polski. Jego dziadkowie - lotnicy - walczyli w bitwie o Anglię.