Łukasz Fabiański: Teraz decydujący sezon

To mój decydujący rok w Arsenalu. Zostanę numerem jeden albo zmieniam klub. Wierzę, że będę bronił w londyńskim klubie - mówi 25-letni bramkarz reprezentacji Polski.

- Łukasz będzie numerem jeden w mojej kadrze - powiedział o Fabiańskim trener Franciszek Smuda, kiedy w listopadzie ubiegłego roku został selekcjonerem reprezentacji. Nie powołał go na swój debiut z Rumunią, bo bramkarz Arsenal kończył rehabilitację po kontuzji kolana. Szansę wykorzystał Tomasz Kuszczak i dziś to on jest pierwszym bramkarzem. Fabiański wrócił do drużyny narodowej po 14-miesięcznej przerwie i zagrał w środowym sparingu z Serbią.

- Wszyscy byli ciekawi, jak poradzi pan sobie w starciu z finalistą MŚ po tak długiej przerwie i, co ważniejsze, po niezbyt udanych kilku ostatnich występach w Arsenalu.

- Jestem z siebie zadowolony, wszyscy graliśmy bez kompleksów, nie wystraszyliśmy się nazwisk mocnego rywala. Miałem kilka skutecznych interwencji, choć woda zalewała mi oczy. Warunki były megatrudne. Nie chodzi tylko o deszcz - pod bramkami była wyłożona świeża trawa, która nie trzymała się podłoża. Byłem zbudowany tym, jak zagraliśmy. Kiedy przyjechałem na zgrupowanie, wielu chłopaków znałem tylko z telewizji, bo oglądam polską ligę. Mieliśmy młodą defensywę i wszyscy spisali się dobrze.

- Denerwował się pan przed wyjściem na boisko?

- Wiedziałem, że wiele osób będzie ciekawych, jak sobie poradzę. Nie byłem zestresowany, nerwy były tylko na początku zgrupowania. Z każdym dniem czułem się swobodniej. Do meczu podszedłem normalnie. Myślałem o tym, co będzie na boisku, a nie o tym, co dzieje się wokół. Byłem mile zaskoczony powołaniem, nie spodziewałem się szansy od trenera akurat w tym czasie . Miałem świadomość, jak wyglądały moje ostatnie tygodnie. Zagrałem cztery mecze ligowe w Arsenalu. Popełniałem błędy i spadła na mnie krytyka. Zbyt ostra.

- Czytałem wywiady z panem i na niektóre pytania reakcja była bardzo nerwowa, wręcz arogancka.

- Są różne opinie na temat moich występów. Nie będę się zgadzał ze wszystkimi sugestiami, które "autor pytania ma na myśli". Mam świadomość, jak jestem oceniany w klubie i co boss [Arsene Wenger] mówi o mojej grze. Mam też zdanie na swój temat i kiedy poczuję niesprawiedliwą ocenę, będę się kłócił. Nie jestem bezkrytyczny wobec siebie, wiem, że popełniam błędy. Ale nie wszystkie gole puszczone w tych czterech meczach to moja wina. Niektóre padły po błędach defensywy.

- Nie był pan rozczarowany tym, że na poprzednie mecze kadry selekcjoner powoływał czwartego bramkarza Arsenalu, Wojciecha Szczęsnego, a nie drugiego?

- Byłem, ale szanowałem decyzje trenera. Chciałem dostać szansę i się doczekałem. Mam nadzieję, że nie zawiodłem. Kiedy po meczu z Serbią wróciliśmy do hotelu, w internecie było zdjęcie jedenastki. Najstarszy był 27-letni "Dudi" [Dariusz Dudka]. Grzesiu Wojtkowiak i Dawid Nowak mają o rok mniej, a ja, "Piszczu" [Łukasz Piszczek], Sławek Peszko, Kuba Błaszczykowski to rocznik 1985. Reszta - młodzież. Ten zespół daje nadzieję na przyszłość. Pół roku temu to było nie do pomyślenia.

- A rok temu zaczęły się pana problemy ze zdrowiem. Na czerwcowe zgrupowanie kadry Leo Beenhakkera poleciał pan do RPA z urazem kolana i nie zagrał w ani jednym meczu. Dziesięciu kolegów odpuściło wyjazd.

- Nie żałuję, że poleciałem, choć tam pogłębiły moje kłopoty ze zdrowiem. Drobnego urazu doznałem w kwietniu 2009 roku w meczu z MU. Nie leczyłem tego i w RPA zaczęło boleć. Spędziłem w Afryce dziesięć dni, nie robiąc nic. Po powrocie do klubu pierwsze diagnozy nie były udane. Wydawało się, że wystarczy wzmocnić kolano i problem zniknie. Po dwóch miesiącach bolało dalej. Okazało się, że mam pękniętą łękotkę i konieczny jest zabieg. Zrobiłem go w sierpniu, a mogłem w maju po sezonie. Okazało się też, że miałem jakieś zwyrodnienie pod kolanem i przez to wydłużyła się rehabilitacja. Zwykle po artroskopii wraca się po trzech-czterech tygodniach. Ja wróciłem do treningów z pełnym obciążeniem w grudniu.

- Przed tamtym sezonem był pan bardzo blisko gry w bramce Arsenalu...

- Też mi się tak wydaje.

- Gdyby nie uraz, broniłby pan przynajmniej przez miesiąc, bo pierwszy bramkarz, Hiszpan Manuel Almunia leczył kontuzję.

- Później mógłbym już tego miejsca mu nie oddać. Taka prawda, gdyby nie uraz, rozegrałbym minimum 20 meczów. Stało się inaczej i bardzo mnie to sfrustrowało. To były ciężkie dni. Pierwsze takie, odkąd gram w piłkę. Źle znosiłem tygodnie bezczynności, doskwierała świadomość uciekającej szansy i bezsilność.

- Ma pan poczucie straconego sezonu?

- Aż tak to nie, bo trochę doświadczeń zebrałem. Nigdy wokół mnie nie działo się tyle niedobrych rzeczy co w ostatnich miesiącach. Miałem tego świadomość, że jest źle. Nie jestem małym dzieckiem i nie wmawiałem sobie, że jest cudownie. Musiałem sobie radzić z krytyką i tym, że niekiedy nawet się ze mnie naśmiewają. Wyszedłem z tego wzmocniony. Cztery ostatnie mecze ligowe, z Wigan [Arsenal prowadził 2:0, by przegrać 2:3, Fabiański zawalił przynajmniej jednego gola], Manchesterem City [0:0], Blackburn [Arsenal prowadził 1:0, by przegrać 1:2] i Fulham [4:0] pokazały, że sobie poradziłem. Nie zamykałem się w domu, to byłoby najgorsze

- Jedna z angielskich gazet napisała o panu "Łukasz Flappyhandski", czyli "Łukasz dziurawe ręce".

- Po meczu z Blackburn młodszy brat napisał mi SMS-a: "Jak się masz Flappyhandski". Nie wiedziałem, o co mu chodzi. Wyjaśnił w następnym SMS-ie, też się śmiałem.

- Popełniał pan błędy w ostatnich meczach. Tak samo jak na początku roku ze Stoke w Pucharze Anglii i Porto w Lidze Mistrzów.

- Mecz w Portugalii był dziwny, gole padły po kuriozalnych nieporozumieniach. Trudno mi znaleźć racjonalne wytłumaczenie. Gdyby popatrzeć na wszystkie moje interwencje, zachowania przy strzałach czy dośrodkowaniach - było nieźle. W lidze angielskiej w każdej kolejce padają dziwne bramki. Nie przytrafiają się tylko mnie.

- Jaka jest teraz pana sytuacja w Arsenalu?

- Dużo do myślenia dały mi te cztery ostatnie mecze. Z Wigan popełniłem błąd, ale boss nie zmienił bramkarza na następne mecze.

-Almunia był kontuzjowany, miał problemy z nadgarstkiem. Nie był nawet rezerwowym.

- To wersja oficjalna i zostańmy przy niej.

- Jest nieoficjalna?

- Wróćmy do kwestii ostatnich występów w Anglii. Z Wigan popełniłem błąd i się przyznaję, z City nie miałem interwencji, ale o mecz z Blackburn będę się kłócił. Rywale zablokowali mnie w polu bramkowym, uniemożliwili interwencję, wręcz wepchnęli do bramki, a sędzia nie zareagował.

- Nie było tak, że próbował pan robić więcej, niż potrafi, i był zbyt umotywowany?

- Nie, bo te spotkania o niczym nie decydowały. Z Wigan broniłem dobrze przez 90 minut, a w ostatniej minucie piłka wypadła mi z rąk. Tamto spotkanie nie było festiwalem pomyłek. To samo z Blackburn, nie było wahania, wychodziłem do piłki. A później wepchnęli ją do bramki.

- Jest pan już trzy lata w Arsenalu...

- I chcę wreszcie odpalić, jak my, piłkarze, mawiamy, "na grubo". Szansa, żebym był numerem jeden, jest.

- Kuszczak przyjechał na zgrupowanie z jasnym przekazem od sir Aleksa Fergusona: "United nie kupuje bramkarza, Tomek broni na zmianę z 39-letnim van der Sarem". Panu Arsene Wenger powiedział coś podobnego? Almunia to kapitan Arsenalu.

- Rozmawiałem z bossem i jestem pozytywnie nastawiony. Dał mi do zrozumienia, że moje miejsce jest w Arsenalu. Mam poczucie, że tamten sezon trochę mi uciekł w tym sensie, że szansa na dłuższe granie była niepowtarzalna. Jeśli w tym zdrowie mi dopisze, będzie dobrze.

- Może pan zmienić klub na zasadzie prawa Webstera. Jest już w klubie trzy lata, ma dopiero 25 lat...

- Nie myślę o tym w ogóle.

- Ani razu nie myślał pan o tym, by odejść i grać?

- Ten sezon będzie chyba dla mnie decydujący. Jeśli się nie uda, może nadejdzie czas na zmianę. Na razie nie myślę o takim scenariuszu. Chcę grać w Arsenalu. Będzie okres przygotowawczy, sparingi, a na końcu turniej Emirates Cup. Wtedy zobaczymy, kto jest numerem jeden.

- Łatwiej by się panu broniło ze świadomością, że bez względu na wszystko jest numerem jeden?

- Zdecydowanie, to było widać w kadrze. Trener Smuda uczciwie powiedział, który z nas kiedy broni. Przygotowałem się psychicznie, że pojedynek z Serbią jest właśnie moim meczem. Podobnie jest w klubie. Jeśli mam świadomość, że trener na mnie stawia bez względu na wszystko, nic innego mnie nie obchodzi. Nic nie jest w stanie zaskoczyć. Kiedy dowiedziałem się, że gram z Wigan, byłem trochę zaskoczony. Wyszedłem na boisko spięty, ale do 90. min było dobrze. Wtedy przydarzył się błąd. Ale później, z City, kiedy widziałem, że na pewno zagram, nie było cienia nerwowości. Tak samo z Fulham.

- Z panem jest tak jak z Adamem Małyszem?

- Adaś to kozak, podziwiam go, ale żeby mnie porównać do niego? Dlaczego?

- Kiedy mu nie szło, wracał do treningów ze swoim wujkiem Janem Szturcem na małej skoczni w rodzinnej Wiśle, na której zaczynał karierę. Pan po obecnym sezonie trenował u Andrzeja Dawidziuka w szkółce w Szamotułach, skąd wypłynął w świat...

- Dobre porównanie. Fajnie, że miałem na to czas. To nie był trening "na żyle", na całego. Chodziło o to, by wrócić do tego, co robiłem za czasów juniora. Czysta radość, ćwiczenie z młodszymi chłopakami. Odżyłem.

Mistrzowie Europy z Polakami w najsilniejszym składzie ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.