T-Mobile Ekstraklasa. Młodzi z Lecha Poznań z pierwszym tytułem. Dzięki rozwojowi kraju?

Młodzi piłkarze mają coraz więcej boisk, na których mogą się szkolić. To jednak tylko powierzchowne myślenie, bo wciąż brakuje dobrych ośrodków szkoleniowych. Lech Poznań zdobył mistrzostwo, opierając się na młodych zawodnikach, którzy po prostu wypromowali się na braku bardziej doświadczonych piłkarzy.

Wzniesienie pucharu, feta na poznańskim placu Mickiewicza, krótki sen i szybkie chwycenie po pewnie spakowane już torby - tak wyglądać zapewne będzie niedzielna noc i poniedziałkowy wczesny ranek dla Tomasza Kędziory (21 lat), Dawida Kownackiego (18 lat) i Karola Linettego (20 lat). Pierwszy tytuł w seniorskiej karierze, a chwilę później pierwsze wspólne zgrupowanie reprezentacji narodowej. Pierwsze z kilkudziesięciu, jeśli wierzyć proroctwom ekspertów.

Dawno nie było mistrza Polski, który tak bardzo opierałby swoją grę na piłkarzach tak młodych, którzy piłkarskiego fachu dopiero przecież się uczą. Mogłaby być nim też, gdyby nie decyzje sędziów, Jagiellonia Białystok, najmłodsza drużyna w ekstraklasie. Jej symbolem stał się 17-letni Bartłomiej Drągowski, bramkarz dziś w lidze przez napastników rywali najmniej lubiany - nikt tak jak on nie potrafi obronić strzału w sytuacji niemal ekstremalnie trudnej.

Pomiędzy Lechem a Jagiellonią jest Legia - wydająca miliony na akademię, na poszukiwania młodych zawodników i miliony na nich zarabiająca, nawet jeśli piłkarza miała ledwie przez pół roku (17-letni Krystian Bielik trafił do Arsenalu).

Ekstraklasa odmłodniała, ale raczej nie dzięki rozwojowi szkolenia czy warunków, tylko mimo tego. - Pomogło wiele drobnych czynników. Są "orliki", zimy nie są już srogie i można kombinować - mówi Michał Probierz, trener Jagiellonii.

"Orlików" powstało kilka tysięcy. Tam w teorii mają szkolić się najmłodsi piłkarze. To sukces, ale powierzchowny. Boiska są za małe, by później mogli z nich korzystać starsi zawodnicy. Do tego wciąż brakuje trenerów. I to nie tylko kwestia piłki nożnej, bo inwestycje w "orliki" wpisują się w polski schemat, przywołany niedawno przez profesora Marka W. Kozak w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" .

- Budowanie jest łatwiejsze. Żeby stworzyć zespół innowatorów [...], trzeba mieć dobry pomysł, nagimnastykować się, wybrać ludzi, nawiązać kontakty. Trudniej taki projekt rozliczyć, bo jest nietypowy. Budowa nowego gmachu to jednorazowy wydatek ogromnej kwoty, którą rozliczyć jest stosunkowo łatwo - zauważa profesor.

Mówiąc krótko: infrastruktura powstaje, ale nie taka jak trzeba. A najbardziej brakuje dobrych trenerów.

W ślad za orlikami powstały sztuczne boiska przy szkołach sportowych. W tak rozwijającym się piłkarsko kraju dorastały roczniki 94-97, z których wyrośli nowi mistrzowie Polski. Najczęściej przypominany jest sukces dzisiejszych 20-latków (rocznik 1995), którzy trzy lata temu grali w półfinale mistrzostw Europy do lat 17. Sercem tego zespołu był Linetty. Akcje wykańczał Mariusz Stępiński, dzisiaj grający w Wiśle Kraków.

- To była rodzina, a nie drużyna. Tworzyliśmy niesamowity kolektyw - wspomina napastnik.

Młodych piłkarzy połączyły wspólne doświadczenia. Większość mieszkała w internatach, gdzie nie zawsze było jednak kolorowo. - To szkoła życia. Trzeba mieć mocny charakter, żeby tam wytrzymać. Było dużo pokus, które mogły pochłonąć karierę - mówi Stępiński.

Przy szkołach młodzi piłkarze trenowali na sztucznych boiskach, które nastolatkom niszczyły stawy. To i tak lepiej niż przed laty, gdy juniorzy musieli grać na boiskach niemal piaszczystych. Do dziś w Warszawie wspomina się "saharę" przy Konwiktorskiej. Meczom tam rozgrywanym towarzyszyły tumany kurzu, które trzeba było wdychać.

Linetty do spółki z Dariuszem Formellą to pierwsi piłkarze tamtej kadry do lat 17, którzy sięgnęli po trofeum w seniorskiej piłce. Dlaczego? Jako jedyni regularnie grają w dorosłych drużynach. Obaj, wraz z Kędziorą i Kownackim, są w klubie, który na młodych piłkarzy nie boi się stawiać.

Każdy z nich skorzystał na odejściu bądź kontuzji bardziej doświadczonych zawodników. Linetty zaczął się szybciej rozwijać, odkąd Lech pożegnał Rafała Murawskiego, Kędziora wszedł na miejsce kontuzjowanego Kebby Ceesaya, a Kownacki minął się w drużynie z odchodzącym Bartoszem Ślusarskim.

Trafili do pierwszego składu, wzmocnili fizycznie, nauczyli się piłkarskiego cwaniactwa i zaczęli decydować o sile Lecha. Głównie dzięki temu, że nie było konkurencji.

Tak nie zawsze przecież było. Z klubem żegnali się przecież 22-letni Kamil Drygas (odszedł do Zawiszy Bydgoszcz) i 19-letni Wojciech Golla (Pogoń Szczecin). Obaj nie mogli przebić się do pierwszego zespołu. Na ich pozycjach byli lepsi, bo bardziej doświadczeni.

Dziś w Poznaniu młodym piłkarzom jest łatwiej. Podobnie w Jagiellonii, o czym wspominał jeden z najstarszych piłkarzy białostockiego klubu, 28-letni Michał Pazdan. - Chodzi o to, żeby nabierali cwaniactwa boiskowego i my ich tego uczymy. Nie jest tak, że ich głaszczemy, ale mają na tyle łatwo, że powinni to wykorzystać - mówił.

A Legia? Poza Ondrejem Dudą i sprzedanym już Bielikiem warszawski klub nie wypromował w tym sezonie wielu młodych piłkarzy. Jeśli pojawiali się na boisku, to tylko w większej liczbie, gdy Henning Berg najmocniej rotował składem. W rundzie jesiennej, w spotkaniu z Koroną Kielce, wystawił drużynę, w której grali Mateusz Wieteska i Adam Ryczkowski (rocznik 1997) i Bielik. Legia wygrała 2:0, ale później ci piłkarze grali rzadko.

W Poznaniu przymykano oko na słabszą formę młodszych zawodników. Gdy popełniali błędy, nie szukano dla nich zastępców. Nawet w tym roku wylewano pomyje na Linettego i Kownackiego, ale obaj pod koniec sezonu imponowali formą. Rok temu tak grał Duda z Legii. Dziś jest cieniem zawodnika z poprzedniego sezonu. To przekleństwo młodych piłkarzy w Polsce. I niewykluczone, że za rok lechici również będą zmagać się z kryzysem formy.

Więcej o:
Copyright © Agora SA