Wojciech Kuczok o meczu Polska - Niemcy: Drgania i drżenia

Jeśli Polacy będą myśleć o tym, jak nie przegrać z Niemcami przegrają. Jeśli będą myśleć o tym, jak zwyciężyć, też przegrają. Najlepiej, żeby wcale nie myśleli o tym meczu. Niech ich poniesie instynkt. Mecz Polska - Niemcy w sobotę o 20:45. Relacja w Sport.pl i aplikacji mobilnej Sport.pl LIVE.

Bilans jest katastrofalny - co trzeciego meczu z Niemcami udaje się nam nie przegrać, przy czym po raz ostatni w grze nietowarzyskiej sąsiedzi podarowali nam punkt w Buenos Aires na Dzień Dziecka za króla Ćwieczka (czytaj: trenera Gmocha). Jeśli spojrzeć na aktualny ranking FIFA, wygląda to jeszcze gorzej, oni są na pierwszym, my na 70., dzieli ich od nas tyle miejsc, ile nas od Mauretanii, przy czym z całą pewnością Polacy, wybierając się na wyjazdowy mecz na Saharę, nie czuliby się tak pewni zwycięstwa, jak Niemcy mogą się czuć przed spotkaniem z nami.

Nie nawołuję do piłkarskiej bezmyślności, sądzę tylko, że stosowanie dotychczasowej retoryki wszelkich odpraw przedmeczowych w starciach z Niemcami nie przyniesie niczego dobrego. Jeśli się bowiem chłopcy Nawałki przyjrzą historii nieszczęść, jaką są dzieje naszych potyczek z RFN, uznają zgodnie z prawdą, że "rywal nam wybitnie nie leży". Zadziorni sportowcy pomyśleliby: "Skoro rywal nam nie leży, to musimy go położyć" (najlepiej na łopatki). Sportowcy zalęknieni pomyślą: "Najlepiej stracić bramkę na samym początku, będzie można potem wytłumaczyć, że przegraliśmy, bo się nam mecz nie ułożył". Dotąd było tak, że kiedy nasi chłopcy od nadmiaru myśli zaczynali się lękać, mówili przed meczem: "Nie ma się czego bać, to tacy sami ludzie jak my". Po takich przedmeczowych wywiadach można było w ciemno obstawiać porażkę. Takie zdanie, zamiast dodawać otuchy, zasiewa panikę, niczym w samolocie, kiedy przed startem stewardesa demonstruje, jak się zachować w razie katastrofy, jakby instrukcje rysunkowe nie wystarczyły - człowiek chciałby choć na chwilę przestać myśleć o tym, że samoloty czasem spadają, a tu nie ma szans, od razu mu przypomną. Ktoś, kto mówi na głos o "ludziach takich jak my", tak naprawdę kamufluje zgrozę, jaka go ogarnia na myśl starcia z übermenschami.

Kompleks angielski wyhodowaliśmy na założycielskim micie Wembley, za które Anglicy się na nas mszczą od 40 lat. Za grzechy ojców i dziadów naszych, zwanych "orłami Górskiego", przez kilka pokoleń wyrzynają nas teraz na wszystkich boiskach w pień. W przypadku Niemców, z którymi nie wygraliśmy jeszcze nigdy, mimo 18 oficjalnych starć na przestrzeni 80 lat, w mit żaden otulić się nie możemy, w tym przypadku prawda jest goła jak nasze konto po stronie zwycięstw, Niemcy na nas się nie mszczą, oni nam po prostu odbierają nadzieję, częstokroć podpuszczając wcześniej, żeby bardziej bolało. Najbardziej dotkliwym z moich stadionowych wspomnień polsko-niemieckich był mecz z 27.04.1988 r., kiedy nasza kadra olimpijska grała o awans na igrzyskach w Seulu z kadrą RFN. Żeby marzyć o awansie, musieliśmy wygrać. Kwadrans przed końcem Furtok trafił z karnego i wtedy my zaczęliśmy się bać, a Niemcy grać. Wyrównująca bramka Franka Milla padła w ostatniej minucie, a ja, z całą mocą swojej nastoletniej emocjonalności, usłyszawszy najbardziej przeraźliwą ciszę w życiu, się popłakałem. Kiedy 50 tysięcy gardeł drących się na strzępy przez półtorej godziny nagle milknie, do tego stopnia, że słychać pojedyncze okrzyki radości piłkarzy, którzy właśnie zepsuli zabawę gospodarzom, można się przerazić. Gdyby ktoś wtedy zaśpiewał "Polacy, nic się nie stało", dostałby w mordę. Wtedy klęski się kwitowało milczeniem, nikomu nie przychodziło do głowy śpiewająco godzić się z porażką, to jest wymysł późniejszych pokoleń skażonych wieloletnią niemocą polskich piłkarzy. My byliśmy ledwie sześć lat wstecz medalistami mundialu, dla nas - kibiców reprezentacji - remis z Niemcami był bolesną raną.

Zdzisław Podedworny, ówczesny trener reprezentacji olimpijczyków, po meczu mówił: "To straszny dramat, trudno mi nawet się skupić, bo jeszcze drgam". Jak zwał, tak zwał, jeden drżał, drugi drgał, wszakże świat się nie rozedrgał na tyle, żeby zburzyć futbolowe hierarchie - minęło ćwierć wieku i nadal nie wygrywamy. A grając u siebie, tracimy zwycięstwo z Niemcami w ostatnich sekundach, wzbogacając słownik języka polskiego (ostatnio o frazeologizm "zrobić sobie Wawrzyniaka", ergo: skiksować haniebnie w kluczowym momencie, już-być-w-ogródku i skoczyć-w-studnię-na-główkę). Tak po prawdzie, teraz remis na Narodowym nikogo by nie zmartwił, ba, dawno już Polacy nie mieli zadania tak minimalistycznego, a my jako kibice dawno nie mieliśmy tak zredukowanych oczekiwań - remis z mistrzami świata nikogo by nie obraził, nikomu krzywdy nie zrobił, sam bym mu przyklasnął i przez most Poniatowskiego wracał z narodem sytym, z pieśnią na ustach. Ale czy to się da zrobić?

Nawet nie wiemy, jak zaczęliśmy te eliminacje, bo bezpaństwowy rywal wykazał się ułomnością, która zadziwiła nawet nasze "orły". Co prawda do przerwy Polacy nie mogli uwierzyć, że rywal jest naprawdę aż tak słaby, że nie udaje, że nie czai się w tym żaden podstęp, i moglibyśmy spokojnie zagrać z Gibraltarem 11 graczami w polu bez bramkarza, z całą pewnością nasza kadra zaliczyłaby wtedy dwucyfrówkę, przy okazji tracąc może w porywach do jednego gola. Oto więc zmierzą się ze sobą drużyna, która buduje swoje morale na siedmiu golach strzelonych Gibraltarowi, i kadra, która strzeliła siedem goli Brazylii na wyjeździe w półfinale mundialu. Kadra, która właściwie mogłaby sobie teraz trochę odpuścić, poprzegrywać parę meczów choćby z nudów, no bo jaką można mieć motywację, kiedy się zdobyło mistrzostwo świata w stylu, o jakim nie śnili filozofowie, wykonując egzekucje na kolejnych rywalach, którzy śmieli coś przebąkiwać o zwycięstwie (nacjom portugalskojęzycznym dostało się najmocniej).

Cala nadzieja w drganiach. Ziemia się już trzęsie od polskich zwycięstw. Takiej jesieni jeszcześmy nie przeżywali. Siatkarze wygrali mundial, kolarze szaleli na mistrzostwach świata i w Tour de France, Legia wygrywa w europejskich pucharach z kim chce, nie tracąc goli. A przecież zimą Kamil Stoch zmiażdżył rywali, sięgając po triplet na olimpiadzie i w Pucharze Świata. To się nie może tak po prostu skończyć.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.