Reprezentacja. Trio z Dortmundu nie istnieje

Lewandowski i Błaszczykowski w reprezentacji Polski trafiają tylko z karnych, Piszczek rzadko wspiera ich w atakach. Dlaczego po założeniu biało-czerwonej koszulki finaliści Ligi Mistrzów grają zdecydowanie słabiej niż w klubie? Relacja Z Czuba i na żywo od 20:15 na Sport.pl i w aplikacji Sport.pl Live.

Lewandowski to gwiazda Champions League, Piszczek należy do czołowych bocznych obrońców w Europie, Błaszczykowski przeżywa najlepsze miesiące w karierze. W sumie w ostatnim sezonie dali Borussii 51 goli i 40 asyst.

Teoretycznie selekcjoner powinien im tylko "nie przeszkadzać". Pozwolić, by korzystali ze schematów wyćwiczonych z Jürgenem Kloppem. Ale to teoria, w kajecie niemieckiego trenera nie znajdziemy akcji opartej na współpracy Polaków. W LM zdarzały się mecze, w których Piszczek (z Szachtarem u siebie) i Błaszczykowski (z Málagą u siebie) ani razu nie podali piłki Lewandowskiemu. Skrzydłowy średnio zagrywał do snajpera dwa razy na spotkanie. "Polskie trio z Dortmundu" na boisku nie istnieje.

Istnieje natomiast duet Piszczek - Błaszczykowski, ale Fornalik go nie wykorzystuje. Nie chodzi tylko o to, że ten pierwszy nie może z dortmundzką częstotliwością angażować się w ataki. W Borussii, gdy przejdzie linię środkową, drużyna zmienia ustawienie, by pilnować opuszczoną prawą obronę - do roboty zabierają się stoperzy i defensywny pomocnik. Ale oni są ostatnią deską ratunku. Piszczek zazwyczaj ma czas na powrót, bo Klopp wymaga, by po stracie zawodnicy natychmiast próbowali odebrać piłkę. I w najgorszym razie opóźnili akcję rywala. U Fornalika zorganizowanie pressingu przypomina zmagania przedszkolaków z fizyką kwantową. Nieliczne próby skazane są na klęskę - żeby pressing był skuteczny, wszyscy muszą brać w nim udział, a w kadrze wyrywają się zwykle jednostki, najczęściej obserwujemy samotnego Lewandowskiego biegającego między stoperami.

Prawa strona jest w Borussii tylko jedną z metod ataku. W reprezentacji - jedyną. Wiedzą o tym rywale rzucający dodatkowe siły na skrzydło, którym naciera dortmundzki duet. Dlatego Błaszczykowski często ucieka na drugą flankę. W eliminacjach mundialu akcje jego i Piszczka dały karnego z Mołdawią i gola z Ukrainą. Dopóki selekcjoner nie urozmaici ofensywy, na więcej nie ma co liczyć.

Z tych samych powodów Lewandowski jest bardzo okrojoną wersją drugiego snajpera Champions League. Gola z gry w kadrze nie strzelił od inauguracji Euro 2012, potem trafił już tylko z San Marino, wykorzystując rzuty karne.

W różnorodnie atakującej Borussii niemal każdy może dostarczyć mu piłkę pod pole karne. Wiosną w LM koledzy zagrywali do niego średnio 31 razy na mecz (najczęściej z Realem Madryt - po 41 razy). W marcu z Ukrainą Lewandowski dostał ledwie 23 podania, w październiku z Anglią - 24. Najlepiej było w Podgoricy, gdy koledzy kopali do niego 29 razy. Rzecz jednak także w jakości podań. Dokładniej: w miejscu, w którym napastnik dostaje piłkę.

W Borussii najczęściej otrzymuje ją od piłkarza ustawionego przed pomocnikami: Marco Reusa albo Mario Götze. Obaj biegają bardzo blisko snajpera, stylem gry bardziej niż "rozgrywającego" przypominają "drugiego napastnika".

W reprezentacji partnerzy biegają kilkanaście metrów za samotnym Lewandowskim. Pomóc mógłby Ludovic Obraniak, ale Fornalik nie potrafił go wykorzystać. A eksperyment z Radosławem Majewskim trwał jeden mecz.

Okoliczności zmuszają zatem lidera ataku do cofania się. Nie dość, że Lewandowski dostaje piłkę rzadziej niż w klubie, to jeszcze dostaje ją dalej od bramki rywala.

- Dlaczego Robert w Borussii strzela regularnie, w kadrze w ogóle? Jako kadra nie funkcjonujemy jak Borussia, którą budowano przez kilka sezonów, czwarty rok walczy o tytuł w Niemczech. Dążymy do poprawy gry w ataku, my będziemy lepsi jako całość, to i Robert zacznie strzelać - mówił w listopadzie Fornalik. Po roku jego pracy kadra wciąż nie zrobiła nawet małego kroku, by najlepsi polscy piłkarze grali, jak potrafią.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.