Reprezentacja. Boruc na Irlandię czyli powrót notorycznego banity

Jeszcze nigdy reprezentacja nie była tak potrzebna Arturowi Borucowi. Selekcjoner Waldemar Fornalik miał wątpliwości, ale wyciągnął rękę. W Dublinie spotka się z bramkarzem światowej klasy czy chwyci granat bez zawleczki? Mecz Irlandii z Polską w środę o 20:45. Relacja Z Czuba i na żywo na Sport.pl.

- Wciąż widzę, jak Boruc po meczu z Irlandią Północną nerwowo pali papierosa i płacze. Media zrobiły z niego twardziela, a to wrażliwy chłopak - opowiada kadrowicz, który w marcu 2009 r. widział upadek sportowca przekonanego, że już zawsze będzie Królem Arturem.

W Belfaście piłka podskoczyła na kępie trawy po podaniu od Michała Żewłakowa, Boruc w nią nie trafił. Puścił kompromitującego samobója, polska kadra przegrała kluczowy mecz eliminacji MŚ 2010.

Wcześniej, na MŚ 2006 i Euro 2008, był jej najlepszym piłkarzem, kochanym przez kibiców za parady i charakter. "Mundial jest raz na cztery lata, a my go totalnie spieprzyliśmy" - wściekał się po odpadnięciu z MŚ.

Po Euro 2008 dobrze dla Polski już nie zagrał. Za pijaństwo na zgrupowaniu we Lwowie wyrzucił go z reprezentacji Leo Beenhakker. Dwa lata później - także przez alkohol - zrezygnował z niego selekcjoner Franciszek Smuda.

Onyszko: z Irlandią i Ukrainą powinien bronić Szczęsny. Boruc niech się cieszy z powrotu

- Artur, czasem ciebie nie rozumiem - powiedział kiedyś Beenhakker, który uwielbiał Boruca i jego poczucie humoru. - Trenerze, ja sam siebie często nie rozumiem - odpowiedział bramkarz.

Jeszcze we wrześniu nie miał pracy. Przygarnęło go broniące się przed spadkiem z Premier League Southampton, na powitanie trener rzucił, że zatrudnił trzeciego bramkarza. Dziś Boruc jest już pewniakiem.

W środę fenomenalnie obronił strzał Robina van Persiego. Gwiazdor Manchesteru United stał 2 metry od bramki, gdy w bramce Southampton wyrosło drzewo. Najlepszy snajper Premier League trafił piłką w jeden z konarów, czyli wyciągniętą rękę Boruca. Anglicy już nominowali zagranie do "interwencji sezonu".

To było wspomnienie dawnej świetności. Czasów, gdy przerastał kolegów osobowością i umiejętnościami. W Celticu lśnił jak diament Cullinan. Zdobył trzy mistrzostwa i trzy puchary Szkocji, bez niego drużyna z Glasgow nie dopchałaby się do meczów w 1/8 finału LM z Milanem i Barceloną. W 2007 r. "La Gazzetta dello Sport" uznała go za trzeciego bramkarza świata. Milan do transferu zniechęciła cena - 11 mln funtów.

Artura rozpieszczała cała Polska oraz katolicka część Glasgow. - Gdyby "Hoalie Goalie" (święty bramkarz) został kiedyś bez grosza, niech śmiało przyjeżdża. Nigdy nie zostawimy go samego - mówią do dziś kibice Celticu.

Nie znosił ciszy wokół siebie, wzbudzał skrajne emocje, dlatego protestanci z Glasgow go nienawidzą. Nieustannie ich prowokował - założył koszulkę z wizerunkiem Jana Pawła II, uklęknął i przeżegnał się przed trybuną Rangersów, wytatuował na brzuchu małpę z wypiętym tyłkiem i napisem "Rangers" na nodze. Wtedy w Belfaście, kiedy puścił spektakularnego samobója, wygwizdała go i zwyzywała protestancka część Ulsteru.

Brukowce go uwielbiały. Latem 2008 r. zapłacił 50 tys. funtów grzywny za picie alkoholu na zgrupowaniu Celticu w Holandii. Kilka miesięcy później zapłacił 500 funtów za obraźliwe gesty wobec fanów Rangersów. Po treningu zdzielił kolegę z zespołu Aidena McGeady'ego. Ale też stanął w obronie Polaków zaatakowanych w parku przez chuliganów.

Czuł się bezkarny. Broniły go meczowe interwencje, grzechy lądowały pod dywanem. Dla kadry i klubu był niezastąpiony. - Miał jaja na boisku i poza nim. Nie pękał w żadnej sytuacji - opowiada Jacek Bąk, ówczesny kapitan kadry. Z czasem brudy przestały się pod dywanem mieścić.

***

Po Euro 2008 na jego sportową postawę wpłynął rozwód i rozstaniem z synem. Teraz ma nową życiową partnerkę i córkę. Przez dwa lata gry w Fiorentinie było o nim cicho, angielskim bulwarówkom też tematów nie dostarcza, choć zaraz po przyjściu do Southampton kopnął butelką wody w kierunku kibiców "Świętych". Odwrócili się od niego, dopiero ostatnio zmieniają zdanie. - Kiedy piłkarz gra i osiąga sukcesy, życie prywatne płynie jak bajka. U mnie tak jest - powiedział ostatnio w rozmowie z pzpn.pl.

Nie zawsze tak było. - Na wielkich turniejach grał kapitalnie, a mimo to sukcesu nie było. Może uznał, że z kadrą niczego nie osiągnie? Później na zgrupowania przyjeżdżał głównie po to, by pobawić się z kolegami. Do odskoczni od Celticu - opowiada trener, który pracował z Borucem.

Franciszek Smuda też nie chciał łobuziaka z Siedlec w drużynie. Nie miał wyjścia, gdy ten wygrał rywalizację o bramkę Fiorentiny z Francuzem Sébastienem Freyem, czołowym fachowcem w Serie A. - Na powitanie Smuda rzucił: "Artur, u mnie nie ma żadnego chlania". Z góry założył najgorszy scenariusz. Podziałało to jak płachta na byka - opowiada Sergiusz Ryczel, dziennikarz nSport i kolega Artura. Jeden z niewielu, którzy cały czas mają z nim kontakt.

Bomba wybuchła w październiku 2010 r. Po sparingach z USA i Ekwadorem selekcjoner wyrzucił Boruca i kapitana Michała Żewłakowa. Poza protokołem opowiadał, że lista grzechów bramkarza była o wiele dłuższa niż picie wina w samolocie z Ameryki Płn. do Europy. - To, że Artur nie znosił się z Frankiem, nie znaczy, że na zawsze ma być spalony w kadrze. Jest krnąbrny, chodzi swoimi ścieżkami, bywa bezczelny, ale przy Balotellim to i tak pionek - mówi Jacek Kazimierski, trener bramkarzy w kadrach Smudy i Janasa. - Artur nie wymaga specjalnego traktowania. Wie, czego chce, nigdy nie lenił się na treningach. Ale trzeba mieć do niego odpowiednie podejście. Artur musi czuć respekt do kogoś, z kim pracuje. Ci, którzy nie dawali sobie z nim rady, wyrzucali go i myśleli, że problem mają z głowy. A ja żałowałem, że nie było go z nami na Euro.

***

- Artur do końca wierzył, że Smuda go powoła - dodaje Ryczel. W wywiadzie z nim Boruc nazwał byłego selekcjonera "Dyzmą". - Nie musieli się kochać, ale Artur wiedział, że może pomóc. Z reprezentacji nigdy nie zrezygnował. Ma poczucie niespełnienia. Czekał na powołanie, w grudniu denerwował się, że nie gra w Southampton. Trenera Fornalika nie zna, ale wypowiada się o nim z szacunkiem. Identycznie jest z Wojtkiem Szczęsnym. Obu znam prywatnie i jeden na drugiego nigdy nie powiedział złego słowa.

Szczęsny jeszcze przed Euro mówił, że za najlepszego polskiego bramkarza uważa Boruca. Smuda się wściekł, więc później Wojtek dyplomatycznie stwierdzał: - Postaram się bronić tak, by nikt nie miał wątpliwości, kto jest najlepszy.

- W powołaniu Artura nie widzę ryzyka - mówi Kazimierski. - Wojtek i Artur mają silne osobowości, ale nie wezmą się za głowy na treningu. A nawet jeśli, to się ich rozdzieli. - Decyzję o tym, kto broni, podejmie trener. Jeden do drugiego nie będzie mógł mieć o nią pretensji. Sam nie wiem, kto jest numerem jeden kadry. Fornalik nie ma kogoś takiego jak Casillas w Hiszpanii. Rywalizacja zaczyna się od początku.

- Artur potrzebował tego powołania, dzięki niemu jego pozycja w Anglii się poprawi - dodaje trener, który pracował z Borucem. - Spodziewam się przyjazdu pokornego piłkarza, który ostatnio miesiącami nie mógł znaleźć pracy, aż w końcu wylądował na peryferiach Premier League. W dodatku nawet w Southampton nikt nie traktował go jako pewniaka. Przynajmniej na początku zaakceptuje nawet miejsce na ławce, a z rywalizacji z Wojtkiem reprezentacja może mieć korzyści. Gdy jednak poczuje się mocny, stanie się jednym z liderów, znów o nim usłyszymy. Gdybym miał stawiać pieniądze, postawiłbym, że jego przygoda z kadrą Fornalika skończy się tak jak poprzednia - aferą pozboiskową.

Młodszy o dziesięć lat Szczęsny w pierwszym meczu Euro 2012 dostał czerwoną kartkę i jego miejsce zajął 26-letni Przemysław Tytoń. Fornalik też widział pierwszego bramkarza w graczu Arsenalu, ale ten w sierpniu doznał kontuzji i w jesiennych meczach eliminacji do mundialu znów bronił Tytoń, od kilku miesięcy tylko rezerwowy w PSV Eindhoven. W listopadowym sparingu z Urugwajem wystąpił Tomasz Kuszczak, regularnie grający w II-ligowym angielskim Brighton. Na Irlandię powołania nie dostał.

W Dublinie spotkają się Boruc, Szczęsny i Tytoń. Kto stanie w polskiej bramce 22 marca w Warszawie w meczu o punkty z Ukrainą, nie wiadomo.

Artur Boruc dla pzpn.pl

Bardzo się cieszę z powołania. Zrobię wszystko, żeby na zgrupowaniu wypaść jak najlepiej. Na takie rzeczy jak trema nie ma w moim przypadku miejsca. Jestem na tyle leciwy, że będzie mi łatwiej. Nigdy nie miałem kontaktu z trenerem Fornalikiem, więc cieszę się na spotkanie w Dublinie. Ostatnio życie niemiłosiernie nauczyło mnie pokory. Czuję się, jakbym dostał od niego "dobrego liścia". Zdaję sobie sprawę, w jakim miejscu jestem. Jeśli trener nie będzie widział mnie w składzie, jak najbardziej to zrozumiem.

Więcej o:
Copyright © Agora SA