Reprezentacja Polski. Pokolenie Erasmusa w kadrze

O brazylijski mundial bije się reprezentacja inna niż wszystkie, jakie wystawialiśmy w dziejach polskiego futbolu. Nowemu trenerowi wpadli w ręce piłkarze najczęściej niemal nietknięci lub wcale nietknięci przez naszą ligę - pisze w swoim felietonie dziennikarz ?Gazety? i Sport.pl Rafał Stec.

Bez drenażu mózgów - choć na rynku piłkarskim adekwatniej brzmi chyba: drenażu nóg - nowożytnej kadry Polski nie sposób sobie wyobrazić. Gdyby nie bramki wyedukowanego w Nigerii Olisadebe, nie awansowałaby prawdopodobnie na mundial w 2002 r., pierwszy po ćwierćwieczu posuchy. Gdyby nie snajperski instynkt wyedukowanego w Holandii Smolarka, nie awansowałaby na Euro 2008, swoje pierwsze w historii mistrzostwa kontynentu. Gdyby nie naturalizowanie Brazylijczyka Rogera, być może nie padłby na nich jedyny polski gol.

Ostatnio tendencja się nasiliła. Gwałtownie. Z wyłuskiwania pojedynczych wychowanków obcych systemów szkolenia przeszliśmy w strategię łatania nimi wszelkich luk, poprzedni selekcjoner Franciszek Smuda podróżował po Europie, by graczy związanych z Polską namawiać, prosić, niekiedy niebezpiecznie zbliżać się do błagania. Gdyby w każdym werbowanym przez PZPN udało się rozniecić patriotyczne uczucia, zamiast zwykłej biało-czerwonej kadry mielibyśmy pstrokatą United Colors of Poland. Pamiętacie jeszcze modły do włoskiego napastnika Acquafreski (mama z domu Murkowska)? Podanie o audiencję u Koscielnego, przez Francuza odrzucone? Tęsknotę za Kolumbijczykiem Arboledą, przekreślonym głównie przez niechęć piłkarzy, którzy poczubili się nim w lidze?

Dziś istotne funkcje reprezentacji - sięgające podstawowej jedenastki - tworzą trzej absolwenci szkół zagranicznych, ale obce wpływy rozlały się na całą kadrę w stopniu dotąd niespotykanym.

Obraniak, wiadomo - w sensie piłkarskim czystej krwi Francuz. Perquis - to samo. Polanski - od pierwszej lekcji w pierwszej klasie Niemiec.

Ale obok nich biega też Krychowiak, mocny kandydat na wielosezonowego środkowego pomocnika kadry - uciekł do francuskiego Bordeaux jako 16-latek.

Pole karne osłania Glik - jako 18-latek poleciał do hiszpańskiej Horadady, następnie terminował w głębokich rezerwach Realu Madryt, potem wrócił na trochę do Gliwic, by przenieść się do Włoch i wspiąć się tam z Serie B do Serie A.

Nieuchronnie - wobec ubóstwa na pozycjach defensywnych - nadciąga powołanie dla Bartosza Salamona, który wylądował w Italii jeszcze wcześniej, jako 15-latek, uczy(ł) się w renomowanej szkole Brescii oraz na wypożyczeniu u profesora Zdenka Zemana, w dodatku urósł na gracza wszechstronnego - przeważnie pomocnika, w tym sezonie chwalonego za postawę w środku obrony.

Bramkarze? Tytoń wyjechał do Holandii, gdy miał 20 lat (tyleż meczów rozegrał w naszej ekstraklasie); Szczęsny został przyjęty do Arsenalu, gdy miał 16; Kuszczak przeniósł się do Niemiec, gdy miał 17.

Nawet ci, którzy przy wymienionych ruszyli poznawać świat stosunkowo późno, w istocie ruszyli wcześnie. Lewandowski - 22 lata, Błaszczykowski - 21, Piszczek - 21, Sobiech - 21. W dodatku nowoczesny futbol studiowali w Bundeslidze, sławnej ze skutecznego wpajania profesjonalizmu. A przecież rośnie prawdopodobieństwo, że odzyskamy dla reprezentacji lewego obrońcę Boenischa, kolejnego pełnokrwistego Niemca, którego właśnie przywrócił do życia Bayer Leverkusen...

Po upadku komunizmu studia za granicą długo były jeszcze ekstrawagancją, u schyłku stulecia stawały się coraz popularniejsze, aż spowszedniały do normalności dostępnej dla każdego, kto zechce dorastać w innym świecie. Zaczęliśmy mówić wręcz o pokoleniu Erasmusa - największego na kontynencie, obejmującego 36 krajów programu wymiany międzyuniwersyteckiej. W głowach stypendystów ma się zrodzić tożsamość europejska, która spory między narodami wzbogaci o ogólnokontynentalną perspektywę. Futbolowy odpowiednik Erasmusa nie istnieje, ale intensywniejsze migracje młodych mogą wywoływać pokrewny skutek. Oferować uniwersalne, nowoczesne przygotowanie do zawodu młodym, którzy urodzili się w państwach z tandetnym systemem szkolenia i generalnie podupadłą kulturą piłkarską.

Rzadko obejmuje ono oczywiście wszystkie fazy kształcenia, szkołę podstawową miażdżąca większość najzdolniejszych sportowo dzieci kończy w kraju. Ale tam edukacja się nie kończy.

Odkąd interesowałem się piłką, wysłuchiwałem utyskiwań o niszczącym wpływie naszych klubów - nabieranych tam złych nawykach, braku zażartej rywalizacji o miejsce w składzie, zduszaniu sportowej ambicji, ogólnym kaleczeniu mentalności. Obecnie sytuacja ponoć gdzieniegdzie się poprawia, jeśli jednak te doniesienia okażą się prawdą, reprezentacja Polski stanie się ich beneficjentem w odległej przyszłości. Tymczasem wszyscy wymienieni pracują dla niej dziś lub zaczną jutro. Emigrowali w wieku gimnazjalnym, licealnym, ewentualnie wczesnostudenckim, w polskich ligach nie grali wcale lub grali niewiele. Co nie bez znaczenia, dojrzewali w krajach ze szczytu europejskiej hierarchii. I będzie ich dynamicznie przybywać, w juniorskich reprezentacjach tłoczą się chłopcy w typie Gracjana Horoszkiewicza - kapitan 17-latków do Herthy Berlin zbiegł jako 14-latek, teraz wypatruje debiutu w Bundeslidze.

W ogóle reprezentacja nam się nade wszystko germanizuje, może nadejdzie czas, w którym polscy piłkarze nie będą się kurczyli na samą myśl o starciu z Niemcami, zdejmowani lękiem podszytym głębokim kompleksem. Skoro przestają z nimi na co dzień... Czy Waldemar Fornalik, paradoksalnie szef na wskroś polski, wcieli się w sprawnego łowcę głów i zarazem menedżera firmy, która w podzięce za wykształcenie zasobów ludzkich wreszcie będzie wbijać Zachodowi gola za golem?

Więcej tekstów Rafała Steca na jego blogu

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.