Rafał Stec: Wszyscy grają dla Fornalika

Na razie trenerowi sprzyja wszystko - i sytuacja wewnętrzna, i zewnętrzna. Od Smudy różni się najwyraźniej, jak to możliwe. Jego atuty leżą akurat tam, gdzie u poprzednika straszyły wady - pisze w felietonie Rafał Stec o inauguracyjnej jesieni selekcjonera Waldemara Fornalika.

Reputacja trenera reprezentacji Polski to najbardziej nietrwała rzecz na świecie. Wybrany przez ogólnonarodową aklamację Franciszek Smuda jeszcze w przededniu Euro 2012 był fachowcem lubianym, by w dwa tygodnie skarleć do znienawidzonego przybłędy, któremu nie zaproponuje posady nikt w lidze, a piłkarze depczą go w wywiadach jako synonim bezbrzeżnej trenerskiej ignorancji. Wybrany bez aplauzu opinii publicznej Waldemar Fornalik po sparingowej klapie w Estonii budził obawę, że skala wyzwania zrówna go z murawą, by w kilka miesięcy zmężnieć na fachowca solidnego, który na tle poprzednika mieni się wieloma zaletami.

W środę biało-czerwoni zagrali beznadziejnie, więc nastroje muszą znów zdechnąć, ale generalnie nowy selekcjoner dał powody, by mu wstępnie zaufać. Za nim dopiero pojedyncze treningowe wprawki, a Polacy zdążyli odkryć atrakcyjność rzutów rożnych i wolnych - wreszcie nie służą im do grzecznego oddawania piłki rywalom, lecz do zagrażania ich bramce. Śmiało rozdziela Fornalik powołania między nowicjuszy, którzy zasłużyli się na boiskach polskich lub zagranicznych. Gwałtownie odmładza kadrę. Bezzwłocznie reaguje w trakcie meczu, radykalnej roszady - personalnej oraz taktycznej - potrafi dokonać już w przerwie. Nie szamocze się w plątaninie pomysłów, ale konsekwentnie realizuje klarowny, przedstawiony po objęciu funkcji plan, m.in. prze ku zapewnieniu sobie alternatywy w ustawieniu (4-2-3-1 lub 4-4-2), która może uczynić drużynę elastyczną, zdolną dostosowywać się do zmiennych okoliczności. Zdobywa szacunek kluczowych podwładnych, przyzwyczajonych do słuchania rozkazów wydawanych przez trenera o renomie międzynarodowej - z wewnątrz kadry płyną sygnały, że szefa "zaakceptowali", ba, wręcz docenili jego warsztat nawet gwiazdorzy z Dortmundu, co wcale nie wydawało się oczywiste. No i gromadzi Fornalik punkty w mundialowych eliminacjach, nie musi tłumaczyć wpadek oswajaniem się z nową funkcją, związaną z presją, jakiej nie odczuł przez całą karierę. A właściwie przez obie kariery - zawodnika oraz trenera.

Od Smudy różni się najwyraźniej, jak to możliwe. Jego atuty (ściślej: zarys atutów) leżą akurat tam, gdzie u poprzednika straszyły wady. Niepoukładaną spontaniczność wyparły skrupulatność i organizacja; popędliwość - spokój; groteskową walkę z ograniczeniami językowymi - komunikatywność chwilami aż nudnawa, acz konkretna. Obecny selekcjoner nie zwali z nóg żadnym wywiadem, ale też rozumieją, co usiłuje przekazać, i kibice, i piłkarze.

Trzeba jednak pamiętać, że na razie było Fornalikowi łatwo. Nie zdążył się jeszcze dochować ulubieńców, nie ma uprzedzeń, nie nadał drużynie upatrzonego kształtu. Z upływem czasu bicie się z własnymi myślami będzie wymagało więcej wysiłku. Może też przyjść niepowodzenie, które wywoła reakcje ostrzejsze niż towarzyski gniot z Estonią czy surowa lekcja od Urugwaju. I głośniejsze niż jakakolwiek wpadka Ruchu Chorzów.

Na razie trenerowi sprzyja jednak wszystko - i sytuacja wewnętrzna, i zewnętrzna.

Wewnętrzna? Po pierwsze, zaskakujący wysyp młodych w rodzimej lidze. Dotąd trenerzy truchleli na myśl o dopuszczeniu ich do boiska choćby na chwilę. Teraz 18-latek Aleksander Milik wtargnął wręcz między kandydatów na króla strzelców, czyli podziwiamy zjawisko, jakiego jeszcze przed chwilą nie bylibyśmy w stanie wyśnić, mózg by się zbuntował. Po drugie, z niższych lig wychynęli Krychowiak z Glikiem, specjaliści od newralgicznych zadań defensywnych, bez których nie doczekałby Fornalik możliwości, jakich nie miał żaden współczesny selekcjoner. Otóż dobiera on piłkarzy ze wszystkich najsilniejszych rozgrywek zagranicznych - ligi hiszpańskiej (Perquis), angielskiej (bramkarze), niemieckiej (trio dortmundzkie, Sobiech, Polanski, być może wkrótce także Boenisch), włoskiej (Glik) oraz francuskiej (Obraniak, Krychowiak).

Na zewnątrz też dzieje się znakomicie. Głównych eliminacyjnych konkurentów, z którymi nasi mieli się tłuc o baraże, destabilizuje awantura o potencjalnie nieodwracalnych skutkach - Ukrainę osierocił trener z osobowością, nikt nie chce go zastąpić, punktów ubywa z każdą kolejką. Główni faworyci grupy diagnozują natomiast - wtedy, gdy my piejemy nad bezcennością wyrwanego im remisu - że wystawiają najmarniejszą reprezentację w całej historii angielskiego futbolu. Nic, tylko wygrywać. I mknąć na mundial.

Jak ulotny pozostaje jednak wizerunek selekcjonera, tak nienaruszalna jest reguła, że nasi nie umieją pokonać nikogo, kto aspiruje do czołówki. Pal licho nawet Urugwaj - to wyczynowi wygrywacze, którzy z Oscarem Tabarezem przeżyli już trzy świetne turnieje (półfinał Copa America 2007, półfinał mundialu 2010, złoto Copa America 2011). Niepokoi długodystansowy całokształt. Przed Euro Polacy nie wygrali ani jednego sparingu z jego przyszłym finalistą, w trakcie Euro nie wygrali ani razu w grupie, po Euro nie wygrali ani z Czarnogórą, ani z Anglią, ani z Urugwajem. Idealne przeciętniactwo. Poziom, jakiego na poważnych mistrzostwach nie tolerują.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.