Franciszek Smuda specjalnie dla Sport.pl: Nie ma awansu, ale jest dom

- Chłopaki płakali, ja też się wzruszyłem. Czy mam do siebie jakieś pretensje? Tak. Że nie wyszedłem z grupy. I to jest tylko nasza wina - mówi w rozmowie ze Sport.pl Franciszek Smuda.

Przemysław Iwańczyk: Długo pan nie wychodził z hotelowego pokoju.

Franciszek Smuda: Nie spałem w ogóle, położyłem się po południu. Dlatego nie pojechałem z chłopakami do strefy kibica. Siedzę i myślę, jak to się wszystko potoczyło, jak to się stało. Analizuję, co było dobre, co było złe, co mogliśmy zrobić, by te niedostatki poprawić.

Co było złe?

- Wcale się nie usprawiedliwiam, ale ze wszystkimi w tej grupie mogliśmy wygrać. Nie wygraliśmy, i to jest nasza wina, bo mimo wielu sytuacji, jakie sobie stworzyliśmy, strzeliliśmy tylko dwa gole. Zabrakło nam skuteczności takiej, jaką miały inne drużyny, które nie miały tylu okazji co my. Zabrakło nam mocnej psychiki w kluczowych momentach. I nawet nie mam o to pretensji do siebie czy do chłopaków, bo przecież nie pracujemy razem na co dzień od rana do wieczora. Nie zostawię nikogo po treningu, by ćwiczył strzały na bramkę do upadłego.

Tak się zastanawiam, jak czytać te nasze wyniki. Gdzie my jesteśmy, na co nas stać, jaki jest nasz potencjał np. w porównaniu z Rosją, która też odpadła.

Zostają Grecy i Czesi, my kończymy. Kończymy, ale z klasą. Nie było blamażu, nie polegliśmy po 0:4, 0:5.

Co mają powiedzieć Holendrzy, którzy już po dwóch meczach wpadli w niesamowite tarapaty? Przecież my nie mamy kilku takich piłkarzy, jakich oni mają w całej kadrze. Nie mówię tego, by komuś dopiec, to są fakty i wszyscy zdajemy sobie z nich sprawę.

Pierwsza połowa z Grecją, druga połowa z Rosją i pierwsze 20 minut z Czechami - to za mało dobrej gry, by awansować do ćwierćfinału.

- Nie zgodzę się, jeśli chodzi o mecz z Rosją, bo cały był dobry.

Ma pan jakiś zarzut do siebie?

- Tak, jeden. Nie wyszedłem z grupy. Resztę pracy, wszystkie przygotowania wykonaliśmy w sposób perfekcyjny, co do przecinka. Wszyscy teraz mówią i piszą, że mieliśmy warunki jak mało kto i się nie udało. Zgadzam się w zupełności - PZPN pozwolił nam na przygotowania w takim komforcie, że każdemu trenerowi takiego życzę. Ale awansu, niestety, nie ma.

Nie zmieniłbym niczego, co zrobiłem w tych mistrzostwach i przygotowaniach. Wszyscy wiedzieliśmy, że mamy 12-13 piłkarzy i resztę chłopaków, którzy dorastają i dopiero wchodzą w wielką piłkę.

Zmiany, taktyka?

- Jeszcze raz powtórzę: ani taktycznie, ani osobowo niczego bym nie zmienił. Poprowadziłbym wszystko tak samo. Nie spieprzyłem niczego, byłem, gdzie mogłem, by znaleźć najlepszych ludzi, czy to w Polsce, czy za granicą. Kto na nas pluł, będzie to robił nadal, ale teraz przestaje to mieć znaczenie. Wiem, ile radości i nadziei daliśmy ludziom, nasz zespół pociągnął za sobą całą Polskę, wszyscy mówili o nas, za nas trzymali kciuki, wszystko inne przestało się liczyć.

Co działo się z drużyną po meczu z Czechami?

- Było fatalnie. Właściwie chłopaki ciągle siedzą i żałują szansy, jaką mieli. Popatrzyłem na nich i zrobiło mi się żal. Wszystkich bez wyjątku - piłkarzy, mojego sztabu, pomocników, każdego, kto choć trochę zdrowia w tę kadrę włożył. Była umowa, że jak wyjdziemy z grupy, to pracujemy dalej i od razu zaczynamy walkę o mundial. Dlatego szkoda mi cholernie, bo widzę, jak im na tym zależało, byśmy tą samą grupą podjęli się kolejnego wyzwania.

Może nie powinienem tego mówić, ale kilku chłopaków płakało, ja też się wzruszyłem. Możesz mi nie wierzyć, ale trochę drużyn w swoim życiu już prowadziłem i takiej grupy jeszcze nie widziałem. Motywacja była w nich taka, że zastanawialiśmy się wszyscy, czy może ich trochę nie przyhamować, czasami aż buzowało. Rządził Kuba [Błaszczykowski], Wasyl [Marcin Wasilewski] dokładał swoje, tak rodziła się drużyna.

Co dalej z panem?

- Zostaję w Warszawie do poniedziałku i wracam do domu. Chcę na chwilę zapomnieć o tym, co nas spotkało, wrócić do życia. Te pięć, sześć tygodni dało mi solidnie w kość.

Powiedziałem w sobotę, że nie będę podawał się do dymisji, bo mój kontrakt i tak wygasa. Cokolwiek się teraz stanie, ktokolwiek poprowadzi tę drużynę, nie będzie miał takich problemów jak ja. Mamy zespół, który z roku na rok będzie coraz lepszy, coraz dojrzalszy, zdolny już z powodzeniem walczyć o wielkie imprezy i w wielkich imprezach.

Czuję też satysfakcję. Przekonałem się, że to zupełnie inna robota niż w klubie, gdzie żyje się i pracuje na co dzień, ma się na wszystko wpływ, można zadbać o detale.

To nie jest tylko moja gadanina, jaką się wygłasza na zakończenie jakiegoś etapu. Autentycznie czuję, że byłem szefem kapitalnej, zdyscyplinowanej, głodnej zwycięstwa ekipy. Że my, Polacy, mogliśmy stworzyć wspólnie coś, z czego można było być dumnym, co dało radość tylu kibicom, którzy witali nas na stadionie, w strefach kibica czy nawet pod hotelem, bo wyczekiwali na nas nawet o trzeciej w nocy, kiedy wracaliśmy z Wrocławia.

W takiej atmosferze łatwiej o prawdziwy zespół. Czy trenerem byłbym ja, czy ktoś inny, nie ma spalonej ziemi. Zbudowaliśmy dom, w którym można od razu mieszkać.

Kiedy spotyka się pan z władzami PZPN?

- Przyjdzie na to czas. Byłem umówiony z prezesem, że jak wyjdziemy z grupy, zaczniemy też robotę w eliminacjach. Nigdy z moich ust nie padną pretensje, że przychodzi ktoś inny, nie będzie żalu, zawiści ani złorzeczenia. Nie powiem złego słowa na związek, bo przez dwa i pół roku dostawaliśmy wszystko, czego chcieliśmy.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.