Euro 2012. Czechy - Polska. Czesi spadli nam z nieba

Jeszcze nigdy nie wystarczało wygrać tak niewiele, żeby wygrać tak wiele. Czechów polscy piłkarze nie lękali się także wtedy, gdy Czesi prężyli się w ścisłej europejskiej czołówce, a teraz nawet nie prężą się w czołówce. Wreszcie mamy pełne prawo sądzić, że to tacy sami ludzie jak my. Początek meczu dzisiaj o 20.45, relacja Z Czuba i na żywo.

Wszystko o meczu Czechy-Polska ?

Polski futbol po rozbiórce bloku komunistycznego popadał w ruinę, oni wpraszali się na każde mistrzostwa Europy, by czasem wziąć srebro (1996), czasem wyrażać rozczarowanie brązem (2004), czasem odpadać w fazie grupowej po minimalnych porażkach z aktualnymi mistrzami świata Francuzami i gospodarzami Holendrami (2000), a czasem być już niemal pewnym awansu i ponieść szokującą klęskę, po seryjnym traceniu goli w ostatnich minutach walki z Turkami (2008). Zazdrościliśmy im międzynarodowych megagwiazd umieszczanych w elicie elit, jak niezniszczalny, zawsze nacierający z furią Pavel Nedved, albo solidnych wyczynowców, którym chętnie proponują kontrakty prezesi w czołowych ligach i wcale potem nie żałują. Jeszcze na poprzednie Euro Czesi zabrali defensywę w komplecie wyjętą z włoskiej Serie A (Milan, Juventus, Fiorentina, Udinese), zza której wystawał wielkolud Petr Eech z Chelsea.

Tamta defensywa nie istnieje, Cech nadal wystaje, ale całej bramki nie zasłania, przeciwnie, w meczu z Rosjanami wpuścił wszystko, co było do wpuszczenia, by w meczu z Grekami dopuścić się koszmarnej wpadki, która pozwoliła rywalom wrócić do gry - bohater ostatniej edycji Ligi Mistrzów ewidentnie wszystkie moce mentalne zużył na chwałę Chelsea. Na Tomáša Rosický'ego z obawą spoglądałem przez całą wiosnę, bo znienacka się ocknął i znów zaczął dyrygować Arsenalem z wprawą godną przydomka "Mały Mozart". On też jednak podczas mistrzostw ma kłopoty, walczy, by w ogóle wybiec na boisko. Rozglądam się dalej i nie znajduję spadkobierców tamtych Czechów, których sąsiadom zazdrościliśmy.

Jak ubyło naszym dzisiejszym przeciwnikom zasobów ludzkich, widać przede wszystkim w ataku. Gdyby wciąż współtworzył go Jan Koller, polscy obrońcy musieliby znosić choćby zderzenia z jego dwumetrowym cielskiem i żyć z przeświadczeniem, że jeśli ten zechce, zawsze wysunie głowę wyżej niż oni. Ale Koller odszedł, został Milan Baroš. Snajper strzelający ślepakami, mający za sobą sezon z ledwie ośmioma golami w lidze tureckiej, w eliminacjach Euro 2012 zdolny pokonać tylko bramkarza Liechtensteinu, w turnieju finałowym beznadziejnie jałowy w ruchach. Nędza.

Nie chcę nikomu wmawiać, że Czesi nie umieją grać, że powinniśmy czuć się bezdyskusyjnymi faworytami, już odtrąbić sukces i snuć spektakularne plany na ćwierćfinał. Widzieliśmy, jak rywale umieją być niebezpieczni, doceniamy Theodora Gebre Selassie i Petra Jiráeka, nie podejrzewamy ich o mentalną miękkość, przestrzegalibyśmy raczej Polaków, żeby po zadaniu bramkowego ciosu ani przez ułamek sekundy nie zaszumiało im w głowach. Ile szacunku dla Czechów jednak nie zadeklarujemy, całkiem nie zdusimy w sobie refleksji, że w najważniejszym momencie piłkarzom Franciszka Smudy spadł z nieba przeciwnik wymarzony.

Zobacz wideo

Przeciwnik dlatego wymarzony, że nie prezentuje klasy współmiernej do skali sukcesu, jaki nasi piłkarze osiągną, jeśli go pokonają.

Nie onieśmiela globalnie uznawaną marką - idę o każdy zakład, że w żadnym kraju na świecie kibice nie uświadamiają sobie, iż więcej medali mistrzostw Europy niż Czesi uzbierali tylko absolutni hegemoni z Niemiec. Naszych graczy nie sparaliżuje też strach przed przeznaczeniem, zrodzony z przeszłości naznaczonej dotkliwymi klęskami - znów mógłbym pójść o każdy zakład, że gdyby rzucono ich dziś na Anglię, mieliby ogromne trudności z wyobrażeniem sobie, iż zdołają ją pokonać. Nieważne, ile znaczy Anglia tu i teraz, ważne, jakich zniszczeń w psychice - także kibicowskiej, wszyscy jesteśmy obciążeni - dokonało obsesyjne przypominanie, że wynalazcom futbolu oparliśmy się ostatnio w czasach antycznych, by potem zbierać razy przy każdym spotkaniu.

Czesi nie wygrali na polskich murawach od lat 50., z Czechami rozegramy zwykły mecz, Czesi nie zademonstrowali podczas Euro 2012 futbolu wyższej jakości niż nasz, czescy liderzy zmagają się z problemami obcymi liderom polskim. Kiedy odważaliśmy się marzyć o sukcesie w piłce nożnej, zazwyczaj marzyliśmy o wyczynie teoretycznie ponad umiejętności naszych graczy - oczekiwaliśmy cudu. Tym razem wzywać nadprzyrodzonych mocy nie potrzeba. Potrzeba zwyczajnego zwycięstwa nad zwyczajnym przeciwnikiem, by za tydzień przeżyć nadzwyczajny mecz - o medal.

Wygrana zdaje się tak realna, że polscy piłkarze tracą szansę, by na mistrzostwach wypaść średnio. Albo osiągną niepodważalny sukces, albo poniosą klęskę.

Gdyby we Wrocławiu znów zremisowali, ale wcześniej chcieli umrzeć na boisku, pokazali dobry futbol i cierpieli po niepowodzeniu, sam nie miałbym ochoty ich piętnować, raczej bym współczuł. Przypuszczam jednak, że ogromna części fanów oraz wpływowych komentatorów dostrzegłaby w ich występie zmarnowanie niepowtarzalnej być może okazji. Poszczęściło nam się w losowaniu grup, w krytycznym momencie piłki szczęśliwie dotknął Przemysław Tytoń, do pełni szczęścia brakowało tylko pobicia Czechów. Owego zwyczajnego zwycięstwa nad zwyczajnym przeciwnikiem. Na własnym stadionie.

Zobacz wideo

Im intensywniej analizuję wszystkie okoliczności, tym mocniej utwierdzam się w przekonaniu, że sytuacja zrobiła się zerojedynkowa. Zostaną wybrańcy Smudy bohaterami albo frajerami, innej alternatywy nie widać, Polakami w sobotni wieczór będą szarpać proste, gwałtowne emocje, które utrudnią żonglowanie niuansami, by wydać werdykt możliwe najsprawiedliwszy.

Tak, potworne zagrożenie niesie ze sobą ten mecz z Czechami. Jeszcze nigdy nie wystarczało przegrać tak niewiele, żeby przegrać tak wiele.

Podyskutuj o felietonie na blogu Rafała Steca

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.