Piłka nożna. Pogrzeb Bałuszyńskiego. "Z Heńkiem dobrze się kopało"

W środę pogrzeb Henryka Bałuszyńskiego, byłego piłkarza reprezentacji i Górnika Zabrze. Zmarł na zawał, mając 40 lat

Redaktor to dopiero jest kibic! Poznaj nas na profilu Facebook/Sportpl ?

Gdy dr Zygfryd Wawrzynek, prezes honorowy Górnika, usłyszał w czwartek o śmierci piłkarza, aż usiadł z wrażenia. - To wielka strata dla nas wszystkich, nie do uwierzenia. Niedawno spotkałem Heńka, pytałem go, jak leci, a on odpowiadał, że wszystko jest w porządku...

Bałuszyński po zakończeniu kariery trenował i sponsorował Gwiazdę Chudów, której był wychowankiem. Jego starszy brat Stanisław jest działaczem Gwiazdy. W grającym w zabrzańskiej A-klasie klubie panuje żałoba.

Mateusz Papkala, wiceprezes Gwiazdy: - Straciłem kolegę ze szkolnej ławki. W sierpniu mieliśmy mieć spotkanie klasowe. Szczególne, bo nasz rocznik kończy 40 lat. Heniek poszedł do Górnika, potem wyjechał do Niemiec, ale do Chudowa zawsze wracał ten sam chłopak. Planowaliśmy grę w mistrzostwach Europy amatorów w Austrii. Heniek załatwił, że Gwiazda ma reprezentować Polskę. Chciałbym, żebyśmy tam pojechali dla niego...

Józef Dankowski, wieloletni kapitan Górnika, a obecnie trener młodzieży, w 1990 roku wybierał się już grać do greckiej Larissy, gdy na treningu zabrzan pojawił się 18-letni Bałuszyński. - Akurat nie miałem nikogo do pary i ustawiłem się do grania z Heńkiem. Oj, dobrze nam się kopało - mówi. Ale Bałuszyński, choć był piłkarzem wysokiej klasy, nie zdobył żadnego trofeum. Właśnie wtedy dobiegła tam końca era wielkich sukcesów.

W 1994 roku klub stanął jednak przed szansą zdobycia 15. tytułu mistrza Polski. W ostatniej kolejce sezonu musiał jednak wygrać z Legią w Warszawie. To jeden z tych meczów, które przeszły do legendy polskiej piłki. Prezes Górnika Władysław Kozubal, szwajcarski biznesmen, zmontował silny skład. Z jednej strony na boisku stanęli legioniści: Leszek Pisz, Wojciech Kowalczyk, Marek Jóźwiak, Jacek Zieliński, a z drugiej: Jerzy Brzęczek, Grzegorz Mielcarski, Tomasz Wałdoch, Tomasz Hajto...

Bałuszyński został w tym meczu wyrzucony z boiska już w 39. min. Po latach wspominał w "Gazecie": - Pierwszą żółtą kartkę ujrzałem na początku meczu - była na wyrost. Walczyłem z przeciwnikiem o piłkę bark w bark, on się przewrócił, i tyle. Druga kartka była słuszna. Ratajczyk uciekł moją stroną boiska, faulowałem. Była to moja pierwsza i ostatnia czerwona kartka w całej karierze.

Górnik kończył w ósemkę. Remis 1:1 dał tytuł Legii, a dla Górnika oznaczał początek kłopotów. Kilka dni później Kozubal wycofał się z klubu, który okazał się bankrutem.

W barwach Zabrza Bałuszyński grał przez sześć sezonów. Transfer - jesienią 1994 roku - do Niemiec nie był spełnieniem marzeń. Liczył na Hiszpanię lub Francję. Górnik musiał jednak ratować budżet transferami najlepszych zawodników. - VfL Bochum kupiło Tomka Wałdocha, niedługo potem zapytali jeszcze o napastnika. Miał pojechać na testy Marek Szemoński, ale złapał kontuzję, więc wysłano mnie. W środę byłem na treningu, a w niedzielę już grałem w Bundeslidze - opowiadał w rozmowie z "Gazetą".

Debiut miał rewelacyjny. Bochum wprawdzie przegrało 2:3 na wyjeździe prestiżowe derby Nadrenii Północnej-Westfalii z Schalke, ale młody Polak strzelił oba gole dla nowej drużyny.

W 1997 roku "Balu" przeszedł do historii klubu z Bochum, bo zdobył dla niego pierwszego gola w europejskich pucharach. Bochum w Pucharze UEFA wyeliminowało wtedy Trabzonspor, Club Brugge i odpadło z Ajaksem Amsterdam.

Bałuszyńskiemu na początku pobytu w Niemczech bardzo pomagał Dariusz Wosz, urodzony w Polsce as VfL i reprezentant Niemiec. Był tłumaczem, pomagał w załatwianiu najdrobniejszych spraw. Nazajutrz po śmierci Bałuszyńskiego Wosz na oficjalnej stronie internetowej VFL Bochum mówił: - Jest mi bardzo smutno, byliśmy zawsze w stałym kontakcie.

Bałuszyński grał w Bochum i Arminii Bielefeld, klubach lawirujących między 1. i 2. Bundesligą. Nie trafił do silniejszych drużyn. - Gdy z moją formą było lepiej, to trafiała się kontuzja. Uzbierałoby się ze dwa lata na leczenia urazów - mówił "Gazecie".

W Niemczech grał do 2002 roku. - Obcokrajowcowi zawsze jest trudniej, więc jestem zadowolony, że grałem na Zachodzie przez tyle lat - podkreślał.

W reprezentacji rozegrał 15 meczów, strzelił sześć goli. Jak na skalę jego talentu to skromny dorobek.

- Najbardziej zapamiętałem mecz w 1996 roku na Wembley z Anglią. Mimo porażki wypadliśmy naprawdę bardzo dobrze. Po mojej stronie boiska grał wtedy David Beckham. Z mojego podania Marek Citko zdobył prowadzenie, ale potem dwa gole strzelił nam Alan Shearer - przypominał.

Debiutował w kadrze w 1994 roku u Henryka Apostela, powoływał go też Antoni Piechniczek. - U mnie wystąpił w kadrze po raz ostatni, przegraliśmy na wyjeździe z Włochami i straciliśmy szanse na mundial '98. Heniek miał dużo zalet jako piłkarz, wyróżniały go też świetne warunki fizyczne. Zapamiętam go jako bardzo sympatycznego człowieka. Dobrze czuł się w grupie. Rok temu zaprosił mnie do Chudowa na imprezę sportową. Wtedy rozmawialiśmy po raz ostatni - mówi Piechniczek.

Z zawodowym futbolem Bałuszyński skończył, mając nieco po trzydziestce. - Trochę to wszystko spadło na mnie niespodziewanie. Rano piję kawę i potem powinienem być na treningu. Jednak nie jestem. Zawożę syna do szkoły, potem go odbieram - opisywał "Gazecie" swój dzień w 2003 roku.

Rodzina Bałuszyńskich zaangażowała się w prowadzenie piekarni w Chudowie. "Balu" lubił podkreślać, że sprzedają w niej pieczywo tradycyjne, z węglowego pieca, bez żadnych konserwantów i polepszaczy. Potem piłkarz zainwestował w siłownię, sklep spożywczy, był też współwłaścicielem firmy szyjącej odzież sportową. Bywał na stadionie Górnika, był krótko asystentem trenera Ryszarda Komornickiego, rozważał start w wyborach na prezesa piłkarskiego podokręgu Zabrze. Jeszcze kilka tygodni temu zagrał w Zabrzu podczas halowego turnieju Torcida Cup 2012. Przytył, ale nie zapomniał, jak się gra w piłkę.

W Górniku "Balu" grał m.in. z Mieczysławem Agafonem. Przyjaźnili się także poza boiskiem, byli niemal nierozłączni. - Gdy Heniek wyjeżdżał grać do Niemiec, kontakt się nie urwał. Zawsze wyczekiwałem na grudzień, gdy mieliśmy przerwę w rozgrywkach i mogliśmy się w końcu nagadać. Graliśmy razem w hali. Nie palił, nie pił, był zdrowy - wspomina Agafon, który był umówiony z Bałuszyńskim na czwartkowy wieczór. - Wysłałem do Heńka SMS-a z pytaniem: "Nic się nie zmieniło? Nasze spotkanie jest aktualne?". Nie odpowiedział... Pięć minut później dostałem wiadomość, że nie żyje - mówi.

Bałuszyński poprzedniego dnia skarżył się na nadciśnienie i trafił do szpitala. Tam dopadł go śmiertelny zawał serca.

- Po kilku latach dowiedziałem się, ze Heniek wyjechał do Bochum i w debiucie w Bundeslidze strzelił dwie bramki. Pomyślałem sobie wtedy, że chłopak trochę potrenował ze "starym" i czegoś się nauczył... Ucieszyłem się, że miałem jakiś tam wkład w jego międzynarodową karierę.

Henryk Bałuszyński (1972-2012. Świetny piłkarz, dobry człowiek>>

Więcej o:
Copyright © Agora SA