Smuda dla Sport.pl: Mamy drużynę przyszłości

Co będzie po Euro, nie wiem. Może nastąpi koniec, nawet jeśli dojdę do półfinału, może znajdę inny pomysł na życie. Na pewno nie będę klęczał i błagał o pozostawienie mnie na stanowisku - mówi Franciszek Smuda.

A Ty kogo powołałbyś na miejscu Smudy? Dyskutuj na Facebooku - Polska biało-czerwoni ?

Przemysław Iwańczyk: Proszę sobie wyobrazić, że turniej zaczyna się za kilka dni. Jaki skład pan wystawia?

Franciszek Smuda: Kiedy obejmowałem kadrę, mieliśmy do Euro dwa i pół roku. Nie przypuszczałem, że tak szybko zleci, zostało naprawdę niewiele czasu, ale gołym okiem widać, którzy zawodnicy będą mieć miejsce w podstawowym składzie. Nie chcę jednak wymieniać nazwisk, bo różne rzeczy mogą nas jeszcze spotkać, np. kontuzje.

Zacznijmy od bramki. Numer jeden - Wojciech Szczęsny.

- Równie dobrze może to być Łukasz Fabiański albo Przemysław Tytoń. Na tę trójkę stawiam. Nie ma mowy o powrocie innych. Ostateczny ranking bramkarzy podam być może dopiero na finiszu przygotowań. Będę miał ich na co dzień, na treningach zobaczę, kto rzeczywiście jest w najlepszej formie. A jeśli wiosną w Arsenalu będzie bronił nie Szczęsny, lecz Fabiański?

Rozumiem, że nie ma sensu pytać o Artura Boruca?

- Ja się nie ugnę. Dla mnie nie jest wielkim piłkarzem, bo taki ma wiele inteligencji, kultury i klasy. Na ludzi, których wcześniej wymieniłem, zawsze mogę liczyć, nigdy mnie nie zawiodą. I to pod każdym względem - czy zachowania, czy względów sportowych.

Naprawdę wierzy pan, że Fabiański sobie jeszcze poradzi w Arsenalu?

- Przeciw Korei i Białorusi nie popełnił żadnego błędu, spisał się świetnie.

Co z obroną? Przez kontuzje chyba rozsypała się panu koncepcja jej ustawienia.

- Gdybym zrobił teraz analizę i wytypował, kto będzie jej siłą, to co pomyślałaby sobie młodzież, którą chcemy zaprosić na grudniowe zgrupowanie? Doszliby do wniosku, że nie ma po co się starać, bo trener już dokonał wyboru.

Damien Perquis był operowany, ale za miesiąc powinien być sprawny. Na tego chłopaka stawiam, gra w silnej lidze, i to nieźle. Schodził z boiska 20 minut przed końcem, ale tylko przez kontuzję. Moim zdaniem optymalnej formy jeszcze nie pokazał, zresztą po jego sposobie poruszania się, kopaniu piłki można było dostrzec, że coś jest nie tak. Cieszę się, że ma już problemy za sobą, wiosną zobaczymy innego gracza. Tym bardziej że ma 27 lat, więc jest jeszcze w wieku, w którym organizm dość szybko się regeneruje.

Bednarz: z taką grą jak z Włochami i Węgrami nie wyjdziemy z grupy

A Sebastian Boenisch? Naprawdę liczy pan, że pozbiera się po tak ciężkim urazie, dwóch operacjach i długiej przerwie? "Kickerowi" mówił pan, że będzie czekać na niego do końca.

- Powiedziałem prawdę.

Jak mają się czuć piłkarze sprawdzani na lewej obronie, skoro w tym samym wywiadzie dodał pan, że nie ma w Polsce lewego obrońcy na miarę kadry?

- Myśmy nawet pierwszą ligę [faktycznie drugą - red.] analizowali i tam też nikogo nie znaleźliśmy. Sprawdzaliśmy Marcina Komorowskiego, ale on jest lepszy jako stoper. Najlepszą alternatywą dla Boenischa jest teraz Jakub Wawrzyniak i on o tym wie. Mówię mu, co ma poprawiać, by zostawał po treningach w klubie z napastnikiem, ćwiczył odbiór piłki.

To może Michał Żewłakow - świetnie kieruje defensywą Legii, którą rywale sforsowali tylko dziesięć razy w sezonie?

- Przecież już powiedziałem: Boruca i Żewłakowa nie będzie w kadrze na mistrzostwa Europy. Decyzji nie zmienię.

W pomocy ma pan większy komfort.

- Ale też problemy. Może nie takie jak z obrońcami, ale chciałbym mieć w środku jeszcze więcej klasowych zawodników pokroju Roberta Lewandowskiego. Tyle że tu może wypłynąć jeszcze jakiś kandydat. O atak jestem spokojny.

Nie martwi pana, że spadają notowania kapitana reprezentacji Jakuba Błaszczykowskiego w Borussii Dortmund?

- Nie martwię się, bo nawet jeśli nie gra w klubie, wciąż jest profesjonalistą z supercharakterem. Teraz przez tę sytuację nabrał jeszcze większego doświadczenia, a opaska kapitana daje mu więcej motywacji, odpowiedzialności za całą reprezentację.

Jest sfrustrowany, bo trener Jürgen Klopp mówił jeszcze w poprzednim sezonie, że nie wyobraża sobie niego drużyny, a teraz jest odwrotnie. Kuba też powiedział swoje, a to czasem pozostawia złe wrażenie. Ale to nie tak, że toczy jakieś wojny, tylko czuje się rozczarowany. I nie załamuje się, tylko walczy. Podobnie Grosicki. Prosił, by mi przekazać, że jest już gotowy do gry w kadrze i poprawił, co należy. Dlatego oglądałem, jak spisuje się w lidze tureckiej.

Dlaczego tak bardzo ufa pan w umiejętności Eugena Polanskiego?

- W klubie grał naprawdę dobrze. Nie tylko ja tak twierdzę, dziennikarze zajmujący się Bundesligą również. Ale pewniakiem nie może się czuć, tym bardziej że sytuacja nieustannie się zmienia. Rafał Murawski wypadł z Niemcami kapitalnie, grał po profesorsku, ale w innych spotkaniach błyszczeli właśnie Polański czy Adam Matuszczyk. Dariusz Dudka również był w dobrej formie, więc konkurencja jest naprawdę duża.

Głowacki: nie pokonaliśmy słabej drużyny. Węgrzy kosztują wielkie miliony

Poszedłby pan jeszcze raz tą drogą i stawiał konsekwentnie na obcokrajowców?

- Matuszczyk, Boenisch czy Polanski są Polakami. Mówią po polsku, urodzili się w Polsce.

Ludovic Obraniak nie zna polskiego.

- Mówi coraz lepiej. Jedni uczą się błyskawicznie, inni po dziesięciu latach nadal nie będą umieli.

Nie przeraża pana, że reprezentacja nie wygrała sparingu z żadnym z finalistów Euro?

- Przed mundialem w Korei mówiło się, że jedziemy wygrać turniej. Po co się oszukiwać? Czy my naprawdę jesteśmy faworytem Euro? Można mieć ambicje, ale co zrobić, kiedy czasem brakuje umiejętności? Popatrzmy rozsądnie i realnie - brakuje talentów, nie mamy gwiazd na miarę kogokolwiek z kadry Hiszpanii. Nie ma sensu obarczać nas presją, kazać zdobyć mistrzostwo Europy, bo jesteśmy średnim zespołem. Jeśli wywalczymy więcej niż wyjście z grupy, będzie to dla nas tym, czym dla faworytów zdobycie mistrzostwa świata.

W przyszłości, kiedy już doczekamy się gwiazd formatu Bońka, Lubańskiego czy Laty, zmienią się cele. A możemy się takich doczekać, choćby z akademii Legii, z której już dwóch, trzech chłopaków aspiruje do reprezentacji. Na ich wielką piłkę jeszcze poczekamy, ale ważne, że w ogóle znaleźliśmy takich.

Gdyby raz jeszcze zaproponowano panu stanowisko selekcjonera...

- Każdy trener musi się sprawdzić w trudnej roli. Zwłaszcza ja nie miałem łatwo, bo zastałem ledwie kilku ludzi, którzy grali u Leo Beenhakkera, a często nie byli nawet podstawowymi graczami.

Nie czuje pan rosnącej presji?

- W A-klasie na trenera też spada ciężar i odpowiedzialność za wynik. Nie przejmuję się krytyką, umiem z nią żyć. Trener, który tego nie potrafi, ma problem.

W kadrze chciał się pan zmienić w dyplomatę, a wyszło, że jest pana niekonsekwentny i co rusz zmienia zdanie.

- Potrafię zademonstrować i dyplomację, ale są miejsca, gdzie pewne rzeczy trzeba powiedzieć prosto w twarz.

Jak mi pan znajdzie jednego szkoleniowca, który jest od początku do końca konsekwentny, zrezygnuję z posady. Nie ma, trener musi być w swoich opiniach trochę jak żongler.

W klubach był pan autokratą.

- To zupełnie co innego. Tam reprezentujesz tylko miasto, a tutaj kraj. Jest różnica, prawda? Tu nie przebywam z zawodnikami na co dzień, nie układam ich sobie, jest ciągła rotacja.

Ale czy wy, dziennikarze, jesteście konsekwentni? Weźmy przykład Sławomira Peszki. Kiedy wpadł za piwo, najpierw wszyscy mówili: "Smuda ma rację". Po tygodniu przychodzili i usprawiedliwiali go: "To młody chłopak, zdarzyło mu się raz". Kiedy mu odpuściłem, zarzuciliście mi niekonsekwencję.

Dlatego naprawdę nie przejmuję się waszą krytyką.

Nie ma pan wrażenia, że za poprzednim selekcjonerem kibice stali murem, a za panem nie?

- Po pierwsze, pozostałem normalnym człowiekiem. Nie mówię o sobie wzniośle "selekcjoner". Nawet nie wymawiam tego słowa, a składając autograf, podpisuję się jako "trener". Jestem pod tym względem inny niż np. Beenhakker. A to, że mnie krytykują, to dobrze. Znaczy, że coś robię, pracuję, a nie tylko udaję.

Proszę mi powiedzieć: ilu kibiców jest krytycznie nastawionych do mnie?

Sądzę, że połowa albo i więcej.

- Możecie napisać, że jest ich nawet 75 proc. A ja wiem swoje, bo chodzę po ulicach i wiem, jacy kibice są naprawdę. Nie chowam się, znam ich opinię i żadna statystyka mnie nie przekona, że jestem tak źle postrzegany.

Ludzi razi, że zblatował się pan z działaczami PZPN.

- Mam ich krytykować? Za co? Nie mam z nimi żadnego problemu. Oczekuję godnych warunków pracy, organizacji na tip-top. I dostaję to, czego zapragnę. To nie wina związku, że graliśmy z Litwą na fatalnym boisku. Sam zawiniłem, bo mogłem jechać i sprawdzić - daleko nie było. Mnie PZPN przez dwa lata pracy nie zrobił krzywdy.

Podobno PZPN zwinął już parasol ochronny znad pana.

- Nie odczułem tego, na razie nikt nic mi nie zarzuca. W przyszłości na pewno nie będę klęczał i błagał o pozostawienie mnie na stanowisku. Do Euro zostało już tylko parę miesięcy, a później zawsze znajdę pracę. Nie jestem od nikogo zależny.

Jakie ma pan zamiary po Euro? Mówił pan niemieckim dziennikarzom, że bez względu na wyniki kadry odejdzie pan latem.

- Wspomniałem im jedynie, że zawsze marzyłem o pracy w Bundeslidze. A co będzie latem, nie wiem. Może nastąpi koniec, nawet jeśli dojdę do półfinału, może znajdę inny pomysł na życie.

Teraz interesuje mnie jedno: mój zespół ma grać tak, by kibice widzieli postęp. Dziennikarz powiedział mi ostatnio, że drużyna Beenhakkera rozegrała dwa dobre mecze - z Portugalią i Czechami. Mnie naliczył sześć dobrych spotkań. Stwierdził nawet, że podobała mu się gra chłopaków z Australią, a wtedy przecież przegraliśmy. Nie powiem teraz, który mecz uznałbym za swoją wizytówkę, bo mam nadzieję, że taką znajdę na Euro.

Co pana jako selekcjonera najbardziej zaskoczyło?

- Że udało się stworzyć zespół na przyszłość. Że jak odejdę po Euro, to kolejny trener będzie miał drużynę gotową do mundialowych eliminacji. A jeszcze znajdzie się kilku nowych, jak Rafał Wolski czy Michał Żyro.

Co pana rozczarowało?

- Nigdy nie przypuszczałem, że w Polsce nie można znaleźć sześciu świetnych obrońców.

Zarzuca się panu, że jest pan leniem.

- W poniedziałek byłem na meczu Podbeskidzia z Lechem, w piątek - na Polonii w Warszawie, w sobotę oglądałem Grosickiego w Stambule, w niedzielę - boisko w Antalyi, na którym rozegramy w grudniu mecz. Potem losowanie grup w Kijowie i wyjazd do Austrii, gdzie chcę obejrzeć ośrodek szkoleniowy na przygotowania przed Euro. Później gala tygodnika "Piłka Nożna", konferencja trenerów i tak dalej. Czy jestem leniem? Daję z siebie wszystko, by nie mieć wyrzutów sumienia, że coś zaniedbałem. Lubię pracę, mam do niej zapał, temperament. A jak się to we mnie wypali, skończę karierę.

Któremu piłkarzowi wróży pan największą karierę?

- Wojtkowi Szczęsnemu, Robertowi Lewandowskiemu, ale najszybciej może zrobić ją Łukasz Piszczek.

Który z polskich ligowców rokuje najbardziej?

- W ostatnich meczach Legii i kadry do lat 19 podobał mi się Wolski. Ma technikę, którą wesprze później dojrzałością, a to może dać mu przepustkę do kariery. Tak samo Żyro.

Jest pan przekorny?

- Nie.

Bo wydaje mi się, że im bardziej dziennikarze proponują panu Sebastiana Milę i Przemysława Kaźmierczaka, tym bardziej się pan nie zgadza.

- Niektórzy z rekomendowanych nie są dla mnie piłkarzami na miarę reprezentacji. Lubię Milę, ale żeby stał się kadrowiczem, musiałby być szybszy i lepiej grać ciałem. Potrzebuję piłkarzy kompletnych.

Bardzo się pan rozeźlił, kiedy Lewandowski powiedział w "Gazecie", że reprezentacji brakuje systemu?

- Niech się wypowiada, nie bronię mu, bo dzięki temu wiemy, jakie błędy eliminować. A ja umiem przyznać się do pomyłek i tego samego oczekuję od piłkarzy.

Jest pan pewien swoich zawodników?

- Pewnym nie można być nigdy, zawsze ktoś może wywinąć numer. Wierzę im, dopóki nie dadzą mi powodów, bym wątpił.

Mam wrażenie, że współpracownicy, którymi się pan otacza, każą panu ostatnio gryźć się w język.

- Mówię, co uważam za słuszne, nie zmieniam się. Cieszę się, że jest przy mnie Tomek Rząsa, bo jego trudno wkurzyć, a ja czasem wybucham. W klubie zachowuję się inaczej, trzeba być bardziej opanowanym i tolerancyjnym. Zależy mi, by nawiązywać dialog, a nie się kłócić. Ale wciąż roznosi mnie energia. Jeśli zacząłbym zachowywać się inaczej, możecie śmiało napisać: to koniec Smudy.

Kadrowicze: brakuje nam wsparcia kibiców. Bez niego nie wyjdziemy z grupy

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.