Matusiak dla Sport.pl: Nieprzygotowani wyjeżdżamy na Zachód

Mój czas w Holandii nadejdzie, zacznę grać. Nie tylko ja z kadrowiczów siedzę na ławce rezerwowych. Tak naprawdę gra czterech-pięciu z nas. Wyjeżdżamy z Polski zupełnie nieprzygotowani do gry na Zachodzie - mówi Sport.pl 25-letni napastnik holenderskiego Heerenven

Rok temu, w Brukseli, to Matusiak zabrał piłkę van Buytenowi i świetnie wykorzystał sytuację sam na sam. Dzięki jego bramce Polska wygrała z Belgią 1:0. Jeśli powtórzy się to w sobotę w Chorzowie, Polska po raz pierwszy w historii awansuje do finałów mistrzostw Europy

Robert Błoński: Pamięta pan, co wydarzyło się 15 listopada 2006 r.?

Radosław Matusiak: Jakiś mecz graliśmy?

Z Belgią, w Brukseli.

- Aaaaa.... Nie przywiązuję wagi do tego, co było. Nie mam głowy do dat i wyników.

W sobotę w Chorzowie przydałaby się choć jedna taka akcja jak w tamtym meczu. Strzelił pan gola i Polska wygrała 1:0.

- W Brukseli cała drużyna grała dobrze. Mieliśmy sporo sytuacji. Wtedy strzeliłem ja, teraz gole zdobywają inni. W Chorzowie niech bramkę zdobędzie i Artur Boruc, bylebyśmy tylko wygrali.

Czym mecz chorzowski będzie się różnił od tego w Brukseli?

- Wtedy nikt na nas nie stawiał. Liczono na zwycięstwo, ale to był urzędowy optymizm. Mało kto w nas wierzył. Teraz kibice wręcz żądają wygranej. Stawka jest o niebo wyższa. Chcemy wszystko załatwić już w Chorzowie, by uniknąć jechania do Serbii po punkt. Patrząc po klubach, w których grają Serbowie, ciarki chodzą po plecach. W meczach ostatniej szansy jeden błąd może zdecydować o tym, że przegrywamy całe eliminacje. Dlatego trzeba wygrać w sobotę.

Słyszał pan, ile ludzi chciało obejrzeć mecz w Chorzowie?

- Czytałem, że ćwierć miliona. Polska ma wspaniałych kibiców. Zapanowała moda na kibicowanie reprezentacji. Wszędzie za nami jadą, wszędzie czujemy się jak w domu. Ludzie liczą na awans i chcieliby to zobaczyć na własne oczy. Chcemy im dać powód do radości. Jak się jednak bardzo chce, czasem się nie udaje. Jesteśmy lepsi niż Belgowie, lepsi niż rok temu. Leo Beenhakker powtarza: Na każdy trening wychodzimy, żeby po zajęciach być lepszym. Przez rok trochę potrenowaliśmy.

Jesień 2006 r. to było "pięć minut" Radosława Matusiaka?

- Dostałem szansę gry na najwyższym poziomie, czyli w kadrze. I się sprawdziłem, dlatego to był mój czas. Wypromowałem się do zagranicznego klubu.

Minął rok i....

- ...i nie jest o mnie tak głośno. Wtedy strzelałem gole dla Bełchatowa i reprezentacji. Pojechałem do Palermo w Serie A. Tam okazało się, że łatwo nie jest. Ale to nie tylko mój problem, wystarczy spojrzeć, jak spisuje się w klubach większość moich kolegów. Coś jest nie tak w przygotowaniu nas do wyjazdu.

Wyciszył się pan medialnie w Holandii. Znudziło się panu tłumaczenie "dlaczego znowu nie gram"?

- Kiedyś starałem się być dla dziennikarzy. Wręcz głupio mi było odmawiać, kiedy ktoś dzwonił z prośbą o wywiad. Nigdy nie obrażałem się za krytykę. Tyle że nie pozwolę się obrażać. Kłamstwa i zawiści nie zniosę. Chciałbym grać, strzelać gole itd. Czasem jednak się nie układa. Nie jest tak, że tylko Matusiak nie gra, a inni błyszczą. Gra czterech, reszta nie. To problem również Żurawskiego, Rasiaka czy nawet Krzynówka.

Tydzień temu grali tylko Boruc, Wasilewski, Żewłakow, Błaszczykowski i Bronowicki.

- Polacy jadą do zagranicznych klubów i nie grają. Czesi, Bułgarzy, Słowacy - są w składach. Polak - rezerwowy. Umiejętności mamy mniejsze niż inni. Nadrabiamy więc walką i taktyką. Czasem zdarzy się błysk - jak Jackowi Krzynówkowi w Lizbonie czy Ebiemu Smolarkowi w Warszawie z Kazachami.

Polski piłkarz często pierwszy rok w nowy klubie ma świetny. Drugi - słaby. Przykłady to Maciej Żurawski albo Ireneusz Jeleń.

- Ja jeszcze nawet jednego dobrego nie miałem. Nie umiem odpowiedzieć, czemu tak jest.

Skoro jest tak źle, to czemu jest tak dobrze z reprezentacją? Jesteście o krok od awansu do finałów Euro.

- Odpowiedź jest prosta - Leo Beenhakker. Zawodnicy są ci sami, co wcześniej. On poskładał wszystko, co mógł. Wziął zawodników walczących, niezłych technicznie, młodych, doświadczonych, z cechami przywódczymi. Leo jest świetnym selekcjonerem. Dobrał ludzi pod względem charakteru. W myśl powiedzenia, że "lepiej, jak lew prowadzi stado baranów niż stado lwów dowodzone jest przez barana". Nie jesteśmy baranami, ale chcę pokazać, że to Beenhakker zrobił z nas drużynę grającą w piłkę. Engel czy Janas to też dobrzy trenerzy, ale nie zrobili tego co Leo. Wystarczy spojrzeć, jak gramy. Nie pamiętam, żebyśmy zagrali tak jak z Portugalią w Chorzowie. Pierwsza połowa z Serbią - to samo. Wyzwolił z nas to, czego nie udało się innym.

Wy, piłkarze, też pomogliście Beenhakkerowi. Powiedzieliście sobie: "Jak z Leo czegoś nie osiągniemy, to już chyba z nikim".

- Padły takie słowa. Zdajemy sobie sprawę, że to odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu. Leo powołał kilkudziesięciu zawodników. Jednych odstawił, innym nie dał drugiej szansy. Czy ktokolwiek powiedział o nim złe słowo? Nikt. Bo zna się na swojej pracy. Każdy ma do niego szacunek, niech pracuje z kadrą jak najdłużej.

Spodziewał się pan w ogóle powołania na mecze z Belgią i Serbią?

- Kiedy z Kazachami nie znalazłem się nawet na ławce rezerwowych, pomyślałem, że dłużej odpocznę sobie od reprezentacji. Z Węgrami zagrałem od początku i nie odstawałem od innych. Chyba to zdecydowało, że przyjeżdżam na zgrupowanie. Bo chyba nie ten jeden gol, który zdobyłem dla Heerenven parę tygodni temu.

Jak pan podsumuje pół roku we Włoszech?

- Tylko proszę nie mówić o golu w Serie A, bo nie ma co się tym podniecać. To tylko fajna statystyka. Zobaczyłem, "jak to się robi", na czym polega profesjonalizm. Kiedyś myślałem, że trening może zastąpić mecz. Tak nie jest. Najważniejsze jest granie. Ja nie grałem, więc pod tym względem czas straciłem. Zespół liczył 27 zawodników, co mecz dziesięciu szło na trybuny. Stać ich na utrzymanie tylu piłkarzy i nie interesowali się jednostkami. Włochy nauczyły mnie profesjonalizmu, podejścia do treningu, dbania o siebie. Co i jak się je, jak się śpi.

W Polsce pan nie wiedział, że golonka i smalec są niewskazane?

- We Włoszech nie je się artykułów z normalnych sklepów. Tylko z tych z ekologiczną żywnością. Jak jest marchewka, to nie z supermarketu. Przestałem chodzić do supermarketów na zakupy, pomagam organizmowi podejmować wysiłek. We Włoszech nic nie dostaje się za darmo. Każdy trening to była walka o miejsce w składzie. U nas treningi to śmiechy, żarty, zabawa. Tam - wszystko na serio. Jak ktoś się nie przykłada, schodzi do szatni albo nie gra.

Trener Bogusław Kaczmarek powiedział latem: "Wiedziałem, że tak z Radkiem będzie. Włosi kupili go za milion tylko po to, żeby sprzedać za trzy".

- Futbol to biznes jak każdy inny. Włosi liczyli, że będę grał i strzelał gole. Trener mnie nie wystawiał, więc nie chcieli na mnie stracić. Sprzedali mnie do Heerenven i tyle.

Holandia to liga łatwiejsza dla pana...

- Jest mniejsza presja, więcej miejsca na boisku. Można "holować" piłkę, zrobić parę zwodów. Nie jest tak ciasno. Gram mało, więcej niż we Włoszech, ale nie tyle, ile bym chciał. Wystąpiłem w czterech meczach ligowych, Pucharze Holandii i UEFA. Zimą odejdzie Brazylijczyk Alves. Wtedy dostanę szansę.

Jak się panu żyje w Heerenveen? Wszyscy myśleli, że tam będzie pan grał. Tym bardziej że trenerowi Veerbekowi polecił pana Beenhakker.

- To prawda, selekcjoner rozmawiał z przedstawicielami klubu, ale nikt chyba nie przypuszczał, że załatwi mi miejsce. W Holandii mam większe szanse na grę i już niedługo wrócę na boisko. Dostanę szansę regularnego grania po odejściu Alvesa. Tam nacisk kładzie się na indywidualny rozwój piłkarza. Jest kilku trenerów, pracują nad nim pod każdym względem - taktycznym, psychologicznym, fizycznym. Promują zawodnika i sprzedają. Włochy to przede wszystkim wynik. Odpowiada mi ciche, spokojne miejsce, jakim jest Heerenven. Blisko jest Amsterdam czy Groningen. Z Włoch przeniósłbym tutaj tylko pogodę i kuchnię.

Kiedy rozmawialiśmy po meczu z Węgrami, był pan rozżalony i zrezygnowany. Wspomniał nawet o skończeniu kariery.

- Bo nie muszę grać w piłkę. To nie jest jedyna rzecz, jaką mogę w życiu robić. Lubię robić coś, co sprawia mi przyjemność. Futbol to moja największa pasja. Ale czemu ma mnie męczyć? Zobaczymy, co będzie w czerwcu. Na razie dalej nie wychylam nosa. Jeśli dalej będę rezerwowym, zastanowię się, co robić.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.