Jak Garbarnia Szczakowianka awansowała do ekstraklasy

- Ciężko znaleźć kogoś lepszego ode mnie - w dwa lata z IV ligi do ekstraklasy. Dokonał tego kiedyś z jednym zespołem inny szkoleniowiec? - uśmiecha się Andrzej Sermak, grający trener nowego pierwszoligowca z Jaworzna.

Jak Garbarnia Szczakowianka awansowała do ekstraklasy

- Ciężko znaleźć kogoś lepszego ode mnie - w dwa lata z IV ligi do ekstraklasy. Dokonał tego kiedyś z jednym zespołem inny szkoleniowiec? - uśmiecha się Andrzej Sermak, grający trener nowego pierwszoligowca z Jaworzna.

Przez długie lata Szczakowa była znana tylko z węzła kolejowego. To właśnie w dzielnicy Jaworzna położonej nad rzeczką Kozi Bród krzyżują się linie Katowice - Kraków i Częstochowa - Kraków. Miejscowi tylko wzdychali, gdy na stacji PKP zatrzymywały się pociągi z kibicami Wisły podróżującymi na ligowe mecze na Śląsk.

Tam będzie I liga

Szczakowa istnieje od około 800 lat. Nazwa pochodzi od imienia własnego Szczak i oznacza osadę Szczaka (pierwotnie pisano Szczaków). Według jednej z hipotez nazwa "szczak" oznacza... nocnik. Zdaniem znanego językoznawcy prof. Aleksandra Brücknera nie byłoby to jednak możliwe, ponieważ pierwszy raz użyto takiego słowa w utworze literackim około 1600 r., a pierwsza wzmianka o Szczakowej pochodzi już z 1400 r. Prawa miejskie otrzymała w 1896 r. Od 1956 r. jest dzielnicą Jaworzna. Największym impulsem do rozwoju Szczakowej było powstanie kolei w 1847 r. (była jedną ze stacji kolei warszawsko-wiedeńskiej).

Dorabiali się rozedmy

Wielka piłka omijała Szczakową. Sponsorująca klub Huta Szkła Okiennego nie miała wielkich ambicji. Szczakowianka (powstała w 1923 r. z połączenia trzech mniejszych klubów: Rewii, Kartaginy i Sparty, przez pewien czas miała m.in. sekcję teatralną) zawsze była w cieniu bogatszych Victorii i Górnika Jaworzno, które utrzymywały kopalnie. Piłkarze Szczakowianki prędzej niż fortuny dorabiali się rozedmy płuc. Często bowiem zanim poszli na trening musieli odstać swoje przy hutniczym piecu. Przed laty by zrobić szybę, szklarz musiał najpierw wydmuchać olbrzymi balon. Potem bańkę się rozcinało i w ten sposób powstawała szklana tafla.

Najlepszymi zawodnikami w historii Szczakowianki byli dotychczas Stadlerowie. Do historii przeszedł mecz Szczakowa kontra Stadlerowie, gdy w 1946 roku siedmiu braci i czterech kuzynów (na ławce rezerwowych zasiadło jeszcze trzech kolejnych Stadlerów) pokonało reprezentację miasta 3:2. Najlepszym piłkarzem tamtej drużyny był Eugeniusz Stadler, ojciec Mirosława, dzisiejszego trenera Garbarni. Ale tylko oficjalnie - faktycznym szkoleniowcem jest Sermak, a jego asystentem bramkarz Wojciech Skrzypek. Ani jeden z nich nie ma jednak licencji PZPN, warunkową licencję ma za to Stadler. I to on jest wpisywany do protokołu meczowego. Na co dzień pracuje jako nauczyciel w gimnazjum.

Paradoksalnie lepsze czasy dla Szczakowianki nastały, gdy bankrutujące wokół huty i kopalnie przestały dotować sport. - U nas nigdy nie było bogato, więc i różnicy nie dało się odczuć - mówią starzy działacze. W 1994 r. prezesem klubu został Tadeusz Fudała, przed laty napastnik Szczakowianki. - Może po mnie tego nie widać, ale grałem z "10" - podkreśla dumnie w przypływie dobrego humoru. 55-letni Fudała jest związany z SLD. Pełni jednocześnie funkcję szefa jaworznickiego Przędsiębiorstwa Komunikacji Miejskiej, radnego miasta i sejmiku wojewódzkiego. - Ma sporo znajomości, świetny organizator - powtarzają piłkarze. Niektórzy widzą w nim przyszłego prezydenta miasta.

Tajemniczy człowiek

W 1997 r. Garbarnia wygrywa rywalizację z Sarmacją Będzin i po raz pierwszy awansuje do IV ligi. Grałaby tam pewnie do dziś, gdyby w Szczakowej nie pojawił się Piotr Wrona. To człowiek bardzo tajemniczy. Nawet Fudała nie wie, ile ma lat i jakie szkoły kończył. Na pytania o rodzinę, zainteresowania, sposoby spędzania wolnego czasu najczęściej odwraca głowę. - Jak się zarabia duże pieniądze, lepiej pozostać anonimowym - mówią ludzie z jego otoczenia.

O Wronie udało nam się dowiedzieć tyle: pochodzi z oddalonych od Szczakowej o 40 km Zembrzyc (mieszka tam do dziś), z rodziny garbarzy, ma 31 lat, żonę i ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Mecze ogląda zawsze w nienagannie skrojonym ciemnym garniturze. Nosi koszule od Hugo Bossa i używa drogich kosmetyków. Gdy był dzieckiem, trenował piłkę w Garbarzu Zembrzyce, przez kilka tygodni był też trampkarzem Wisły Kraków. Lubi aktywny wypoczynek. Zimą narty na alpejskim lodowcu, latem skutery wodne nad ciepłym morzem. - Opalenizna tylko naturalna, żadnego solarium - uśmiecha się szeroko. Wiosną 1999 r. Wrona kupił od syndyka bankrutującą garbarnię w Szczakowej. Postawił zakład na nogi, dziś zatrudnia 180 osób. Produkuje wysokiej jakości skóry, z których 20 proc. eksportuje.

Fabryka znajduje się zaledwie kilkaset metrów od boiska, więc Wrona postanowił, że przy okazji zorganizuje turniej piłkarski dla pracowników. - Zapytałem prezesa Fudałę, czy nie wynająłby nam boiska. Zażartował, że oczywiście, ale pod warunkiem, że Garbarz Zembrzyce [Wrona sponsorował wtedy ten zespół - red.] puści Szczakowiance mecz w IV lidze. W turnieju moja drużyna, tzw. biurowcy, dotarła do finału. W ostatnim meczu wygraliśmy z pracownikami działu produkcji mokrej 9:2 - Wrona z dumą pokazuje puchar za tamto zwycięstwo. - Na moją prośbę spotkanie sędziował nam Sermak. Nie byłem z niego zadowolony. Karnego nam nie podyktował - śmieje się Wrona.

- Po meczu przy piwie Tadeusz po raz pierwszy poważnie zapytał, czy nie zainwestowałbym w Szczakowiankę? To nie była łatwa decyzja. W Zembrzycach nie mogłem się dogadać z władzami miasta. Chciałem III ligę, dawałem 70 procent budżetu, ale dla nich i te pozostałe 30 proc. to było za dużo. Chociaż mój dziadek budował stadion Garbarza, powiedziałem stop - tłumaczy Wrona.

Najpierw im uciekł

Pierwszą decyzją Wrony w Szczakowiance było zakontraktowanie Sermaka jako grającego trenera. 40-letni dziś Sermak to były piłkarz pierwszoligowych Hutnika Kraków, GKS Katowice i Ruchu Chorzów (w 140 spotkaniach strzelił 39 goli). Wrona poznał go kilka lat wcześniej dzięki Zbigniewowi Sarapacie, dziś menedżerowi klubu. - Gdy Andrzej grał jeszcze w czwartoligowej Janinie Libiąż, chciałem ściągnąć go do Kalwarianki [niewielki klub z Kalwarii Zebrzydowskiej, którego Sarapata był wtedy prezesem - red.]. Nie udało się. Więc zaproponowałem go Piotrkowi, z którym robiliśmy wspólne interesy. Już miał podpisać kontrakt z Garbarzem, gdy dostał propozycję z drugoligowego RKS Radomsko. Uciekł nam - wspomina Sarapata.

- Nasze pierwsze spotkanie? Biegałem po lesie w Jaworznie dla podtrzymania formy. Wracam do domu upocony, a tam w ogródku czeka Wrona i Sarapata. Poznaliśmy się przy piwie - wspomina Sermak, który po powrocie z Radomska podpisał z czwartoligową wtedy Szczakowianką trzyletni kontrakt. - Gdy się ma 36 lat, to się nie dyktuje warunków. Jedyne, co mi obiecał Wrona, to to, że do drużyny dołączą piłkarze z Zembrzyc - wspomina Sermak. Mimo wzmocnienia kilkoma piłkarzami Garbarza na koniec sezonu Ceramed Bielsko-Biała okazał się silniejszy i to on awansował do III ligi. To był rok 2000. Piłkarze porozjeżdżali się na wakacje, gdy na klubowym faksie pojawiła się wiadomość: "(...) Reorganizacja rozgrywek III ligi. Pary spotkań barażowych: Szczakowianka Jaworzno - Fortuna Głogówek...". - Siadłem przy telefonie i zacząłem dzwonić. Ściągałem zawodników np. z Jugosławii - opowiada Sermak. Opłaciło się. Barażowy dwumecz skończył się sukcesem.

Zaraził optymizmem

Na początku nikt właściwie nie wiedział, o co Szczakowianka będzie grać w III lidze. - Andrzej bezradnie biegał między mną a Tadkiem i pytał, za co będziemy go rozliczać. Chciałem walczyć o awans. A najlepiej awansować z marszu - twierdzi Wrona. Do zespołu ściągnięto m.in. Jarosława Zadylaka (kiedyś Górnik Zabrze), Roberta Sztanderę (przed laty wywalczył awans do ekstraklasy z Dyskobolią Grodzisk, potem grał w II lidze) i Artura Adamusa (kiedyś pierwszoligowe Siarka Tarnobrzeg i GKS Katowice). W bramce świetnie radził sobie Wojciech Skrzypek, brat znanego z występów w Rakowie Częstochowa, Legii Warszawa i Pogoni Szczecin Pawła, który w IV i III lidze zdobył dla Szczakowianki 25 bramek z rzutów karnych.

- Gdy w III lidze wygraliśmy cztery mecze z rzędu, pomyślałem: Czemu nie awansować? Wrona potrafi zarazić ludzi entuzjazmem. On zawsze chce być najlepszy - mówi Sermak. Wiosną Szczakowianka nie miała sobie równych. Przegrała zaledwie jedno spotkanie i na cztery kolejki przed końcem rozgrywek świętowała awans. - Teraz to już się chyba zatrzymacie - pytali przed debiutem w II lidze dziennikarze. A Wrona tylko się uśmiechał.

Nic wielkiego nie osiągnął

Zespół systematycznie wzmacniano też w II lidze, m.in. zakontraktowano bramkarza Górnika Zabrze Michała Wróbla, byłego napastnika Górnika, Widzewa Łódź i Lecha Poznań Marka Szemońskiego i Damiana Galeję (grał w pierwszej lidze w Ruchu Radzionków). Na piłkarzy nie wydawano jednak wielkich pieniędzy - wypożyczano ich maksymalnie za kilkanaście tysięcy złotych albo ściągano zawodników z kartami zawodniczymi na ręku. Jeśli już kogoś kupowano, to też za mało oszałamiające sumy - najwyżej 100 tys. zł. Mimo że rotacja w składzie była duża, nikt nie narzekał. - Bo wszyscy odchodzili w dobrej atmosferze. Spłaceni co do złotówki - podkreśla Sermak. - W II lidze naszym atutem przestało być już tylko małe boisko. Mieliśmy po prostu dobry i wyrównany zespół - dodaje.

Tak naprawdę piłkarze i działacze Szczakowianki uwierzyli, że mogą walczyć o ekstraklasę po wygranym 3:2 wyjazdowym meczu z Górnikiem Łęczna w marcu. - Żaden z nas nic wielkiego dotychczas w piłce nie osiągnął. Dlatego graliśmy z taką ambicją, bo zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że walczymy także o lepsze życie dla siebie i swoich rodzin - podkreśla obrońca Rafał Górak, który dotychczas grał najwyżej w drugoligowej Polonii Bytom.

Widać to było w barażach (2:0 i 0:1) - gwiazdorzy RKS Radomsko, np. Sławomir Wojciechowski wyróżniał się na boisku tylko brzuszkiem. Olgierd Moskalewicz, który zimą nie chciał przyjść do Szczakowianki, było wolniejszy od obrońców z Jaworzna, a nikomu nieznany obrońca Dariusz Kapciński ani razu nie dał mu się ograć. - Jeden zawodnik Radomska ma więcej na swoim koncie występów w ekstraklasie niż my wszyscy razem wzięci - podkreślał Michał Wróbel.

Kupisz se nowe

Gdy po drugim meczu barażowym około godz. 22 autobus z piłkarzami dojeżdżał do Szczakowej, w dzielnicy nikt nie spał. Kibice na stadionie skandowali: "Ekstraklasa jest już nasza!". Piłkarze rzucali w tłum koszulki. Po nocy, na miękkich nogach, z obolałymi głowami przeglądali poniedziałkowe gazety. Kilkunastu chłopców co chwila dopraszało się o koszulki. - Nie mam! Wczoraj mnie rozebrali! - chrypiał Górak. Po chwili jednak zlitował się nad dziećmi i wyciągnął z szatni ochraniacze bramkarskie Wróbla. - Michał, dałem im twoje dechy! No co się denerwujesz? Jesteś pierwszoligowiec! Stać cię! Kupisz se nowe! - śmiał się Górak.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.