Polak zaproszony do Realu Madryt

Siedzący przy domowym basenie prezes Realu Madryt słynny Florentino Perez w radiu usłyszał o Polaku z Trójmiasta, który jeździ za Realem po całej Europie, a nie był w Madrycie. Dzwoni do studia radiowego. - Halo, tu Perez. Dawać mi tu tego Krrzyssz... tego Polaka. Zapraszam go do Realu. Gratis!

Polak zaproszony do Realu Madryt

Siedzący przy domowym basenie prezes Realu Madryt słynny Florentino Perez w radiu usłyszał o Polaku z Trójmiasta, który jeździ za Realem po całej Europie, a nie był w Madrycie. Dzwoni do studia radiowego. - Halo, tu Perez. Dawać mi tu tego Krrzyssz... tego Polaka. Zapraszam go do Realu. Gratis!

Sądząc po jego miłości do królewskiego klubu, pierwsze słowa, jakie wypowiedział po przyjściu na świat, musiały brzmieć: Real Madryt. - Duszę mam Hiszpana, a serce białe jak barwy Realu - mówi Krzysztof Jasiński

Praga, listopad 2001. Dzień przed meczem Sparty z Realem w Lidze Mistrzów. Przed stadionem spora grupa dziennikarzy z Madrytu: telewizja, radio, gazety. Przeprowadzają wywiady z kibicami. Nagle ktoś mówi, że jest tu Polaco, prawdziwy kibic Realu znad Bałtyku. Z Gdyni. - Polaco? Dawać go do mikrofonu - woła dziennikarz madryckiego radia.

Wejście na żywo. Audycja piłkarska "Tirachinas" zaczyna się codziennie o północy. Przez półtorej godziny słucha jej cały Madryt. Tylko rozmowy o piłce, żadnych piosenek.

- Od kiedy jesteś kibicem Realu? - pyta dziennikarz.

- Od 1984 roku. Kiedy Santillana strzelił gola na 1:1 na mistrzostwach Europy w 1984 roku w meczu Hiszpania - Portugalia. Santillana był z Realu. Zacząłem się interesować.

- Widziałeś już jakieś mecze Realu na żywo?

- W Moskwie, Paryżu, Brukseli, Dortmundzie, Kijowie

- A w Madrycie byłeś?

- Jeszcze nie.

Siedzący przy domowym basenie prezes Realu Florentino Perez też słucha radia. Polaco, który jeździ za Realem po całej Europie, a nie był w Madrycie?! To skandal! Dzwoni do studia radiowego.

- Halo, tu Perez. Dawać mi tu tego Krrzyssz... tego Polaco, zapraszam go do Realu. Gratis

Madridista

Co rano budzi go hymn. W pamiątkowym budziku otwierają się drzwiczki. Jedenastu miniaturowych zawodników Realu na podświetlanej lampką murawie śpiewa: Hala Madrid, A triunfar en buena lid, defendiendo tu color...( Naprzód Madrycie! Zwyciężaj po pięknej walce, broniąc twoich barw!

Czas wstawać. Gdzieś w dalekiej stolicy Hiszpanii piłkarze Realu szykują się do treningu przed ważnym meczem. Krzysztof wbija się w garnitur i pędzi do biura, nucąc pod nosem hymn Realu.

Spotykamy się w sopockiej kawiarni. Mam przed sobą typowego urzędnika: szary garnitur, krawat, aktówka. Setki takich chodzą po ulicach. Tylko jeden drobny szczegół zdradza, że mamy do czynienia z kimś wyjątkowym. Krzysztof Jasiński, lat 28, ma w klapę wpięty mały znaczek. Herb Realu z koroną. Litery MCF - Real Madrid Club de Futbol. Znaczek blisko serca.

- Jestem prawdziwym madridistą - mówi Jasiński. - Duszę mam Hiszpana, a serce białe jak barwy Realu - przyznaje Jasiński. O klubie zawsze mówi w pierwszej osobie liczby mnogiej: - Zdobyliśmy puchar, graliśmy ze Spartą.

Futbol - najważniejszy z nieważnych

Jego kolega jeździ po Polsce i robi zdjęcia kolejek wąskotorowych. Inny podróżuje po Europie za grupą The Cure. Natomiast sąsiad Jasińskiego z bloku pasjonuje się militariami. Zaprowadził go kiedyś do piwnicy i pokazał jakieś żelastwo. - To kawałek statecznika z samolotu Jak-23 - wyjaśnił.

Wariaci? Pasjonaci? Jasiński patrzy na to trzeźwo. - Futbol to najważniejsza z nieważnych spraw - mówi.

Ale kiedy wiosną 1989 roku Real przegrał z Milanem 0:5 w półfinale Pucharu Europy, Krzysztof zobaczył świat na czarno. - To był bolesny dzień. Spać nie mogłem, człowiek chodził zły i chory. To samo, kiedy przegraliśmy z Barcą...

Za to kiedy 20 maja 1998 roku Real wygrał w Amsterdamie z Juventusem 1:0 w finale Ligi Mistrzów, Jasiński w swoim gdyńskim mieszkanku urządził fiestę. O północy pół bloku słyszało, jak śpiewa z kolegami Que Viva Espana!

Cztery lata temu w kwietniu wymyślił sobie, że pojedzie do Niemiec na mecz z Borussią Dortmund. Dzwonił do Niemiec. Nie było biletów. Wysłał więc faks do Realu. Za parę dni w jego biurze zadzwonił telefon. - Krzysztof, szybko, ktoś mówi po hiszpańsku!

- Masz być tego i tego dnia w tym i tym hotelu. Tam w recepcji będzie czekał na ciebie bilet. Podają cenę. To pierwszy mecz Realu, jaki Krzysztof zobaczył na żywo.

Dwudziestoparoletni gdynianin, po akademii ekonomicznej, zamawia w Gdańsku dużą flagę w barwach Hiszpanii, z herbem Realu pośrodku. Płaci 200 zł. Potem z tą flagą będzie maszerował ulicami Dortmundu. Zaczepiają go Niemcy. - Vier zu nul (cztery do zera) - krzyczą i pokazują na palcach. Krzysztof tylko macha ręką: - Nein, Real wygra.

Flaga zjeździła z nim całą Europę. Paradował z nią m.in. po Kijowie i Moskwie. Nigdy nic mu się nie stało. Nikt go nie napadł ani nie pobił.

A teraz przedstawimy cię piłkarzom

- Czuj się jak u siebie w domu - mówi 4 stycznia tego roku na madryckim lotnisku prezes Realu. Jasiński dostaje dwupokojowy apartament w centrum Madrytu. Kuchnia, łazienka, sypialnia i salon. Następnego dnia znajduje w skrzynce pocztowej zaproszenie zaadresowane Kristof Isinski. El Presidente y La Junta Directiva del Real Madrid CF zapraszają go do al Palco del Honor del Estadio Santiago Bernabeu.

Palco to honorowa loża dla najważniejszych osób związanych z klubem. Obok Jasińskiego siedzą więc premier Hiszpanii José Maria Aznar, mer Madrytu czy trener reprezentacji Hiszpanii Camacho. Po meczach, na zapleczu, popija soki i sangrię z takimi sławami jak Emilio Butrageno czy legenda futbolu Alfredo Di Stefano.

- Jestem kibicem od 1971 roku i regularnie płacę składki - mówił Luis Fernando Rute, madrycki przyjaciel Krzysztofa. - A jeszcze nigdy nie siedziałem w palco!

W Madrycie Jasiński był trzy tygodnie. Pytali go: chcesz zobaczyć szatnie zawodników? Prosimy bardzo! Chcesz popatrzeć na trening? Ależ oczywiście! Chcesz usiąść na ławce rezerwowych i wejść na murawę? Nie ma sprawy. A teraz przedstawimy cię piłkarzom: to Steve McManaman, a to Solari. Ten tam to Casillas. Można pogadać, zrobić sobie zdjęcie.

Jasiński widział cztery mecze w Madrycie i trzy na wyjeździe. Dwa razy był w muzeum Prado, widział Toledo i Alhambrę. Oglądał pokazy flamenco i sevillianas - sewilskiej odmiany tego tańca. Chodził na koncerty muzyki poważnej. Pytał o kulturę i politykę. Był Hiszpanem.

Co znaczy być prawdziwym kibicem w Hiszpanii? Jasiński wyjaśnia: - Kiedy mojemu koledze z Madrytu Juanowi Antonio Cobos urodziła się wnuczka, na drugi dzień zrobił jej zdjęcie, zaniósł do klubu i wyrobił legitymację. Zapłacił składkę ze dwudniowe dziecko! Od razu stało się socio, czyli prawdziwym kibicem.

Kibic z zimna

Poznał tajniki hiszpańskiego futbolu. Dowiedział się na przykład, że fani Realu mówią o kibicach Barcelony Polacos.

- Jest taka piosenka kibiców Realu: es Polaco que no bote - jest Polakiem, kto nie skacze. Kibice z Madrytu sami nie wiedzą, skąd to porównanie. Może stąd, że Katalonia zawsze przechwalała się, że nie jest częścią Hiszpanii, a skoro nie jest, to pewnie leży gdzieś hen daleko, na drugim końcu Europy. Czyli tam, gdzie Polska.

Kiedy Jasiński był z hiszpańskim znajomym na meczu z Athletic Bilbao w Kraju Basków, ten musiał ściągnąć z samochodowej anteny miniaturową flagę Hiszpanii. Byłaby tam niemile widziana. Reprezentacja Hiszpanii nigdy nie gra meczów w Kraju Basków. Już prędzej w Katalonii.

- Kiedy wygramy, inni kibice mówią o nas, że jesteśmy klubem rządowym, że coś nam się udało po znajomości - dodaje Jasiński. - Tytuły gazet w innych miastach krzyczą: Rozbój, złodziejstwo! A przecież to nieprawda. Natomiast kiedy zasędziują przeciwko nam, to reszta Hiszpanii nic nie widzi i siedzi cicho.

W Madrycie mówią na niego Cristobal (czyli Krzysztof) - "kibic z zimna". To dlatego, że Krzysztof był jednym z dziesięciu kibiców Realu, którzy pojawili się na meczu w Kijowie. A tam było minus jedenaście stopni. Jasiński jechał na Ukrainę pociągiem 34 godziny!

Do Madrytu doleciał szybciej. I było cieplej. W stolicy Hiszpanii wywiady z Cristobalem z Gdyni przeprowadziły stacje radiowe, telewizyjne oraz gazety, np. "As" czy "Marca". Na stronie internetowej www.realmadrid.com także można znaleźć wywiad z polskim fanem.

Trzeba grać dalej

6 marca 2002 - w dniu stulecia klubu - Real przegrał 1:2 bitwę o Puchar Hiszpanii z Deportivo La Coruna. Na Santiago Bernabeu żałoba. Podobnie na gdyńskich Karwinach, gdzie Krzysztof mieszka. - Bolesna porażka - mówi Jasiński. - Od początku nie wyglądało to najlepiej, a przecież puchar to miał być pewnik. Deportivo wygrało zasłużenie.

Tort, który dla madridisty upiekł kuzyn kucharz, z napisem Real Madrid 1902 - 2002, nie smakował tak słodko. Ale mimo to Jasiński wypuścił w czarne niebo kolorowe petardy i sztuczne ognie. Niech Gdynia wie, że Real ma sto lat. I mimo tej porażki nie podda się. Przecież została Liga Mistrzów. Jasiński cytuje Hierro: - Trzeba grać dalej, w sobotę następny mecz.

Dla Gazety Marta Godlewska, narzeczona Krzysztofa Jasińskiego:

- Krzysztof głośno o tym mówi, że Real jest jego pierwszą miłością. Ale tych dwóch miłości - do klubu i do mnie - nie można porównywać. Miłość do klubu to raczej pasja, dzięki której Krzysztof jest o wiele ciekawszym człowiekiem. Najważniejsze, że w jego sercu jest też miejsce dla mnie. Kiedy się poznaliśmy, od razu powiedział mi, że albo wezmę go takiego jakim jest, czyli madridistą, albo do widzenia. Cieszę się, że ma inne pasje poza pracą, że jeździ na mecze. Nie byłam z nim jeszcze na spotkaniu Realu, jedynie na meczu Polska - Kamerun. Ale to było raczej przykre doświadczenie. Wiem, że w Hiszpanii panuje na meczach zupełnie inna, przyjazna atmosfera. Tam ludzie cieszą się piłką, grą, bawią się futbolem. Oczywiście Krzysztof postawił warunek, że jego narzeczona musi potrafić wymienić co najmniej ośmiu zawodników Realu. Sądzę, że mogę ich wymienić co najmniej 11, choć myli mi się, czy należą do pierwszego czy drugiego składu. Śledzę z Krzysztofem ligę hiszpańską, wspólnie oglądamy mecze, ściągam mu z internetu wiadomości o Realu Madryt.

not. SŁ

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.