Barcelona baśniowa, ale przegląd sił dla Manchesteru

- Na boisku siły wyglądają na wyrównane, natomiast ludzie siedzący na ławce MU mogliby tych z katalońskiej ławki zjeść żywcem. Obrońcy trofeum są faworytami, nawet jeśli miliony kibiców sądzą, że harmonia świata wymagałaby zwycięstwa Barcelony - pisze z Rzymu wysłannik Sport.pl i "Gazety Wyborczej" Rafał Stec, który porównuje formacje finalistów Ligi Mistrzów. Relacja Z czuba na żywo od 18.

BRAMKARZE

Nawet oni rzadko osiągają szczyt kariery po 38. urodzinach, a Edwin van der Sar dopiero teraz bije nieprawdopodobne rekordy (bezprecedensowe na Wyspach 1311 ligowych minut bez straty gola) i w grudniu przedłużył kontrakt. MU potrzebuje między słupkami dojrzałości, bo rzadko dopuszcza rywali do celnego strzału - jego bramkarz musi być maksymalnie skupiony, choć wokół niego całymi kwadransami nic się nie dzieje. Godnego następcy legendarnego Petera Schmeichela szukano długo, aż wreszcie się udało. Unikający efekciarskich parad Holender, który po raz czwarty wystąpi w finale LM (serię zaczął w Ajaksie Amsterdam), wciąż zadziwia refleksem i zaletą doświadczonych bramkarzy, dzięki której rywale zdają się często mierzyć wprost w nich - intuicją w idealnym ustawianiu się. Manchester czy Barcelona? Stec spekuluje kto wygra Ligę Mistrzów

Victor Valdes czasem stoi nie tam, gdzie powinien, i w ogóle zdarzają mu się zauważalne wpadki. Też należy do europejskiej czołówki, niejednokrotnie ratował drużynę, ale akurat jemu spośród wychowanków Barcy wypomina się, że ratuje go katalońskie pochodzenie, bez którego klub postarałby się zastąpić fachowca bardzo dobrego doskonałym. Między słupkami przewaga Manchesteru.

OBRONA

Czysto grający elegant Rio Ferdinand oraz nieprzebierający w środkach hultaj Nemanja Vidić zapracowali już na utrwaloną opinię najlepszego duetu stoperów w Europie, choć w finale raczej nie przyda im się jeden z naczelnych atutów - gra głową - bo Katalończycy wolą trzymać piłkę przy ziemi. Serb miał nawet szansę, co na tej pozycji nieczęste, zostać piłkarzem roku w lidze angielskiej, zaszkodził mu prawdopodobnie fatalny występ przeciw Liverpoolowi. Na lewej flance biega Patrice Evra, na swojej pozycji być może również poza konkurencją, choć jedną wyraźną wadę ma. Mimo ofensywnego stylu asystę podarowuje kolegom od święta, goli prawie nie strzela. Ostatniego wypocił ponad dwa lata temu, kiedy MU rozbił Romę... 7:1. Prawy obrońca John O'Shea trafić do siatki potrafi, i to w bardzo ważnych momentach, wyróżnia się też niebywałą wszechstronnością (sprosta w razie potrzeby każdej roli w defensywie, grywał w pomocy i w napadzie, kiedyś po urazie van der Sara stanął nawet w bramce). Generalnie jednak nie rzuca się w oczy, trener ceni go w sporej mierze za pracowitość, nieustępliwość, pokorę, zdolność do poświęceń. Już tydzień przed finałem przysiągł, że O'Shea wystawi od pierwszej minuty.

Manchester broni rewelacyjnie od kilkunastu miesięcy, Barcelona uszczelniła przedpole w tym sezonie. Szańce rozsypały się jednak po dyskwalifikacjach Daniego Alvesa i Erica Abidala oraz kontuzji Rafaela Marqueza, więc w Rzymie zobaczymy defensywę całkowicie nowiusieńką, w niewidzianym dotąd zestawieniu. Na środku do Gerarda Pique (wychowanek podebrany, a potem niechciany w MU, zrobił niewiarygodny postęp) wesprze defensywny pomocnik Yaya Toure (w półfinale z Chelsea uczynił to ze świetnym skutkiem). Jeden zysk będzie wśród katalońskich mikrusów widoczny gołym okiem - obaj mają powyżej 1,90 m wzrostu, co może ułatwić powietrzną walkę, zwłaszcza przy rzutach wolnych i rożnych, z Ferdinandem, Vidiciem, O'Shea czy Ronaldo. Przy stałych fragmentach gry bywają Katalończycy bezbronni, a dzisiejsi rywale wykonują je po mistrzowsku.

Na lewej stronie zagra solidny Sylvinho - już podstarzały, ale wobec rozczarowującej formy Abidala rozpaczać po Francuzie niełatwo. Na prawą przesunie się Carles Puyol, gracz znakomity, lecz w śladowym choćby stopniu niezdolny do wyręczenia pasjami angażującego się w atak Alvesa. Brazylijczyk należał do najczęściej uderzających na bramkę w tej edycji LM i wspaniale wzbogacał ofensywę Barcy. Paradoksalnie luka w obronie może poważnie nadwątlić jej siłę rażenia. Wyraźna przewaga Manchesteru.

POMOC

Ryan Giggs - kiedyś szalejący lewoskrzydłowy, dziś pilnujący tempa gry, cofnięty i niemal dostojny - to żywa legenda klubu. Jego partnerzy uświadamiają, jak różne mikstury dają sukces w futbolu. Żaden nie jest gwiazdą, żaden nie miałby szans trafić do podstawowej jedenastki Barcelony. Młodziutki Anderson to wojownik wzbudzający podejrzenie, czy aby na pewno uczył się na piłkarza w roztańczonej Brazylii. Park-Ji-sung słynie głównie z tego, że nigdy nie przestaje biegać (Ferguson obejrzał 20 meczów Koreańczyka, zanim wziął go z PSV Eindhoven). Niełatwe do rozpoznania są zalety Michaela Carricka - uznanie zdobył pomysłowym i celnym rozdawaniem piłki, ale selekcjonerzy reprezentacji Anglii ignorują go od lat.

Kataloński środek pola to zupełnie inny wymiar futbolu. O ile defensywni Sergio Busquets i Seydou Keita ustępują monumentalnemu Yaya Toure, o tyle dreptający Xavi wraz z dreptającym Andresem Iniestą stanowią kwintesencję barcelońskiego stylu. Pierwszy z nieskończoną wyobraźnią organizuje ataki, drugi operuje piłką oddaloną od stopy o jeden, góra dwa milimetry - być może nikt, nawet sam Messi, nie obchodzi się z nią tak subtelnie. Obaj są wiernymi kopiami wielkich poprzedników klasy obecnego trenera Josepa Guardioli. Przewaga Barcelony.

ATAK

Wszyscy chcą pojedynku Leo Messiego z Cristiano Ronaldo, by wreszcie rozstrzygnąć, kto lepszy. Snucie porównań brzmi jałowo, bo obaj używają kompletnie odmiennych środków wyrazu. Pierwszy dryblingami właściwie nigdy nie zaskakuje, ale manipuluje ciałem tak szybko, że świadomość, co zamierza, nic nie daje. W dodatku bezczelnie prowadzi piłkę lewą nogą na prawym skrzydle, czyli teoretycznie zaprasza obrońcę, by mu ją odebrał. Teoretycznie. Fenomen Messiego polega na tym, że im bardziej wiesz, co zrobi, tym bardziej nie masz szans temu zapobiec. Ronaldo w tym sezonie drybluje rzadziej, chętniej współpracuje z kolegami lub uderza z dystansu. Jest piłkarzem kompletniejszym i nowocześniejszym - skuteczny w powietrzu, technikę łączy z potworną siłą - ale nie sposób dowieść, że dzięki wszechstronności daje MU więcej, niż Argentyńczyk daje Barcelonie. Są nieporównywalni, ważyć można tylko konkrety - wyniki ich drużyn.

Ale cały ofensywny tercet kataloński konkurencji w Europie nie ma, blisko 100 uzbieranych we wszystkich rozgrywkach goli nie potrzebuje żadnych retorycznych wygibasów i górnolotnych epitetów. W dodatku Thierry Henry musi się rwać do strzelania - był mistrzem świata, Europy, Francji, Anglii i Hiszpanii, brakuje mu tylko Pucharu Europy. Wątpliwości? Francuz dopiero się wyleczył i niewykluczone, że ledwie zipie; Messi nigdy nie trafił do angielskiej bramki, a w półfinale Chelsea kompletnie związała mu nogi; Samuel Eto'o każdego tygodnia szuka bardziej ekstremalnego sposobu na to, by gola nie strzelić.

Tak czy owak, wyżej oceniam napad kataloński. Wayne Rooney, który wesprze u rywali Ronaldo, nie jest co prawda piłkarzem słabszym od atakujących Barcy, ale on niespożytą energię dzieli na wiele zadań. Jego zaangażowanie w harówkę na całym boisku wzmacnia defensywę MU i niewykluczone, że najbardziej fascynujące pojedynki będą w finale toczyć napastnik z napastnikiem. Rooney zdaje się idealny do podmęczenia (co najmniej) Messiego, zanim ten zabierze się do mijania Evry czy Vidicia. Przewaga Barcelony.

REZERWY

Carlos Tevez to żywa torpeda, jeśli wspomnieć jego przyspieszenie i wigor, to 35-letniego Sylvinho trudno wyobrazić sobie w innej pozie niż wkręconego w murawę po pachy. Dymitar Berbatow nie rozkochał w sobie Old Trafford, ale w lidze angielskiej uzbierał najwięcej asyst po van Persiem, a w Leverkusen, Tottenhamie i MU nastrzelał już ponad 100 goli. 18-letniego Bojana Krkicia ten duet bije na głowę doświadczeniem międzynarodowym, nie wspominając o Aleksandrze Hlebie - jego delikatny styl wydawał się stworzony dla Barcelony, lecz Białorusin poniósł na Camp Nou klęskę totalną. A jeśli na ławce "Czerwonych Diabłów" znajdujemy jeszcze cwanego, opanowanego i potrafiącego ugodzić z dystansu Paula Scholesa, dalsze dywagacje tracą sens. Przewaga Manchesteru.

TRENERZY

Kiedy szkrab Josep Guardiola zabawiał się piłką w barcelońskiej szkółce, Alex Ferguson zdobywał Puchar Zdobywców Pucharów z prowincjonalnym Aberdeen. Kiedy Guardiola debiutował jako zawodowy piłkarz, Ferguson od czterech lat prowadził Manchester. Kiedy Guardiola latem obejmował pierwszą w życiu trenerską posadę, Ferguson był już instytucją uginającą się pod przeszło 40 trofeami. Guardiola zawsze wypuszcza na murawę Barcę grającą na tę samą modłę (z drobnymi modyfikacjami, jak Messi wystrzelony na środek ataku w meczu z Realem Madryt), Ferguson namiętnie manipuluje taktyką, zresztą preferuje graczy wszechstronnych, dających się przesuwać po całym boisku. A przede wszystkim - kocha i umie zwyciężać. Tutaj oczywista oczywistość - zdecydowana przewaga Manchesteru.

OSTATNIE SŁOWO

Z analizy wynika, że na boisku siły wyglądają na wyrównane, natomiast ludzie siedzący na ławce MU mogliby tych z katalońskiej ławki zjeść żywcem. Obrońcy trofeum są faworytami, nawet jeśli miliony kibiców sądzą, że harmonia świata wymagałaby zwycięstwa Barcelony, która podarowała nam w tym sezonie futbol baśniowy, unosząc się na poziom być może nieosiągalny dla nikogo przez długie lata. Znów się uniesie czy charakterny Manchester sprowadzi ją na ziemię?

Wszystko o finale LM - w specjalnym serwisie Sport.pl

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.