Liga Mistrzów paraliżuje Rzym

Barcelona kontra Manchester w środowym finale Ligi Mistrzów, czyli barbarzyńcy u bram. To stały pejzaż przed najważniejszym świętem klubowego futbolu - miasto gospodarz musi wprowadzać niemal stan wyjątkowy

Korespondencja: Stec z Rzymu, miasta oblężonego

Anglicy, którzy po sukcesach ostatnich lat poczuli się piłki nożnej władcami absolutnymi, wymyślili przed kilkoma miesiącami, by finał przenieść do innego miasta. Niektórzy chcieli go wręcz zorganizować na Wembley, zakładając, że ostateczną batalię znów stoczą między sobą kluby z Wysp. Zabrakło sekund, a mieliby rację - Barcelona wyeliminowała Chelsea po dwóch remisach, dzięki golowi na 1:1 w doliczonym czasie gry. W skrajnym wariancie, gdyby wyniki półfinałowe były odwrotne, w Rzymie odbyłyby się... derby Londynu.

UEFA również ostrzegała, że jeśli w trakcie sezonu w stolicy Włoch dojdzie do aktów związanej z futbolem przemocy, rozważy

odebranie jej finału.

Swoją decyzję zatwierdziła dopiero w lutym, uzasadniając ją spokojnym przebiegiem jesiennego meczu Romy z Chelsea. Spokojnym, czyli pozbawionym ofiar.

Obawy brały się stąd, że choć przemocy wokół włoskich stadionów ubywa (mimo wypadków nawet śmiertelnych), to stolica w pozytywną tendencję się nie wpisuje. Mecze Lazio z Romą są najgorętsze - w najgorszym tego słowa znaczeniu - spośród wszystkich ligowych derbów, trybuny Stadio Olimpico notorycznie płoną agresją i nienawiścią. W ostatnich latach dźgnięci nożami, z mniej lub bardziej poważnymi skutkami, zostali tam fani Atalanty, Catanii, Genoi, Interu, Lazio, Milanu, Regginy, Middlesborough, Manchesteru Utd i Liverpoolu. Ostatnia ofiara ucierpiała miesiąc temu, przed ćwierćfinałem LM. Zraniony nożem został fan Arsenalu.

Problem dostrzegali także Włosi, uznany publicysta Gabriele Marcotti (także korespondent brytyjskich gazet) napisał wprost, że UEFA "postąpiłaby fair, gdyby finał zorganizowała gdzie indziej". Z furią przyjęli jednak oficjalne zalecenia brytyjskiego MSZ, by kibice trzymali się z dala od centrum Rzymu, oraz krwiste publikacje dziennika "The Times", który obwołał stolicę Italii miastem nożowników.

Niepokój wywołują nie tylko tubylcy. Anglicy oczyścili swoje stadiony, ale chuligaństwa całkiem nie zlikwidowali - zadymiarze pasjami ruszają na kontynent, by szukać okazji do awantur za granicą. Prezes Barcelony Joan Laporta pozbył się z Camp Nou najagresywniejszej ekstremy, ale również jej nie wytępił. Według "La Repubbliki" policyjna komórka do operacji specjalnych (DIGOS) spodziewa się sojuszu chuliganów katalońskich z rzymskimi, którzy mają planować polowanie na buszujących nocami po mieście Anglików. Obawy dotyczą przede wszystkim tych, którzy przylecą bez biletu na mecz, a szacuje się, że będzie ich co najmniej 5 tys.

Kibice wybierający się na trybuny będą musieli okazać paszport lub inny dowód tożsamości ze zdjęciem. Zainstalowane przy stadionowych bramach elektroniczne czytniki sprawdzą, czy nazwisko wchodzącego odpowiada nazwisku przypisanemu do biletu. UEFA zastosuje ten system kontroli po raz pierwszy, testowała go podczas finału Pucharu Włoch. Z cudzą wejściówką nikt na finał się nie dostanie, ewentualnych zmian można było dokonywać do wczoraj. W obiegu są już tylko fałszywki - wczoraj policja wytropiła nawet ich drukarnię.

Anglicy i Hiszpanie - nadciągną w liczbie przeszło 40 tys. - zostaną rozdzieleni. Wylądują na osobnych lotniskach, przyjadą autobusami na inne place (po dwóch brzegach Tybru), organizatorzy zadbają, by cały czas poruszali się innymi drogami. Od dzisiaj do czwartku w wielu częściach Rzymu - głównie w centrum i wokół stadionu - obowiązuje zakaz sprzedaży alkoholu. Także wina i piwa, którymi wyspiarscy kibice lubią zalewać się po uszy. Na lotnisku fani odbierają ulotki z precyzyjnymi informacjami, czego im nie wolno - przeczytają m.in., że chodzenie po ulicach w stanie upojenia jest we Włoszech karalne.

Rzym pogodził się już ze spodziewanym

paraliżem miasta.

Na ulice wyruszy siedem ruchomych komisariatów, patrolować je będą także agenci hiszpańskiej Guardia Civil i brytyjskiego Scotland Yardu, wzmożoną ochroną objęte zostaną najpopularniejsze place i najcenniejsze zabytki. Wiele ulic już zamknięto, inne dopiero zostaną zamknięte, nieczynne będą parkingi. Ruch zablokowano m.in. wokół miasteczka dla fanów w pobliżu Koloseum, w którym stoi improwizowane kino wyświetlające składankę najwspanialszych scen z historii Ligi Mistrzów, swoje stoiska mają sponsorzy UEFA (zwani po przyjacielsku "partnerami"), dzieciaki kopią piłkę na małych boiskach, można sobie zrobić zdjęcie z repliką Pucharu Europy. Ta ostatnia atrakcja cieszy się wprost niebywałym wzięciem, kolejka ciągnie się w godzinach szczytu na kilkaset metrów, w niedzielę roiło się w niej od młodych par - przybyłych prosto z kościoła, jeszcze w ślubnych strojach. Znaczy - niektórzy rzymianie finałem się bawią.

Nadzwyczajność okoliczności potęguje najazd VIP-ów. Na finał prą nie tylko ważne osobistości piłki nożnej (od Ruuda Gullita przez Christo Stoiczkowa i Ronalda Koemana po Davida Beckhama i Fabio Capello) oraz popkulturowe gwiazdki (od modelki Naomi Campbell po wokalistę Simply Red Micka Hucknalla), ale też tabuny polityków. Mają przybyć król Juan Carlos, José Luis Zapatero, czyli pierwszy fan Barcelony wśród hiszpańskich premierów (gdy objął władzę, klub zaczął odnosić sukcesy), waha się premier Wielkiej Brytanii Gordon Brown, rodzinę królewską będzie reprezentował książę William.

O tym, czy chciał przylecieć Donald Tusk, nic w Rzymie nie słychać, ale z wpraszaniem się na finał trzeba było uważać. Zainteresowanych polityków było tak dużo, że UEFA musiała na rekordową skalę odmawiać, np. premier Albanii biletu się nie doprosił.

Podyskutuj w blogu Rafała Steca

Kto wygra Ligę Mistrzów?
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.