Manchester United gra o finał Ligi Mistrzów z Arsenalem. Do utraty tchu

Trener Manchesteru United główkuje, jak przywrócić świeżość i lekkość po przebiegnięciu maratonu. Jego wycieńczeni piłkarze grają dziś o finał Ligi Mistrzów z Arsenalem, który tydzień temu pokonali 1:0

Ludzie Aleksa Fergusona rozegrają dziś 60. oficjalny mecz w sezonie. Jeśli awansują, uzbierają 65 meczów. Padłby wówczas rekord w czołowych ligach europejskich - żaden klub nie przeżył dotąd tak pracochłonnego roku (wyjąwszy, rzecz jasna, sparingi). Więcej grali co najwyżej piłkarze z Glasgow, którzy głównie odbębniają spotkania z rywalami prowincjonalnymi i bardzo słabymi.

Zasada jest prosta: im częściej zwyciężasz, tym częściej wyganiają cię na boisko. Skoro Manchester zdobył zeszłej wiosny mistrzostwo Anglii, to musiał zainicjować sezon tradycyjnym bojem o Tarczę Wspólnoty. Skoro wygrał Ligę Mistrzów, to musiał zagrać o Superpuchar Europy i w klubowych mistrzostwach świata. Wyspiarze mają o tyle ciężej, że w przeciwieństwie do swych głównych konkurentów - Hiszpanów oraz Włochów - aplikują sobie dodatkowo podwójne krajowe rozgrywki pucharowe (Puchar Anglii i Puchar Ligi Angielskiej). Jeśli awansuje dzisiaj Arsenal, również osiągnie imponujący wynik - dobije do 62 zaliczonych spotkań. Wenger obiecuje zupełnie inny Arsenal. Dotrzyma słowa?

To m.in. dlatego odkąd wymyślono Ligę Mistrzów, nikt nie obronił Pucharu Europy - niełatwo unikać wpadek przez 20 kolejnych miesięcy. Ba, mało komu udaje się dwukrotnie z rzędu doczołgać do finału. W minionych dziesięciu latach doczołgała się tylko Valencia.

Teraz problem ma Manchester. Jeśli po sobotnim meczu w Middlesborough skarżył się już nawet stachanowiec o wydolności Wayne'a Rooneya, to problem wygląda na poważny.

Trenerskie sławy nie znają chyba dziś wyzwania poważniejszego niż umiejętne gospodarowanie siłami gwiazd. Umiejętne, czyli pozwalające utrzymywać się w kilku równoległych turniejach. Wymagające wyczucia graniczącego niekiedy z jasnowidzeniem, a także odwagi. Miesiąc temu Ferguson wpuścił na końcówki ligowych meczów z Aston Villą oraz Sunderlandem 17-letniego Federico Machedę, który nigdy wcześniej nie grał z dorosłymi. Ale dwukrotnie strzelił zwycięskie gole. Gdyby nie strzelił, liderem tabeli nie byłby dziś MU, lecz Liverpool.

Przed dekadą szkocki szkoleniowiec wywołał skandal, bo zrezygnował z udziału w świętym na Wyspach Pucharze Anglii. Wolał polecieć z piłkarzami do Brazylii. Oficjalnie na klubowe mistrzostwa świata, nieoficjalnie - na wakacyjne symulowanie gry i plażowanie.

Teraz długo wyglądało na to, że Ferguson porwał się na niemożliwe, czyli skok po pięć trofeów (Puchar Ligi Angielskiej i MŚ już wygrał), a piłkarze uczynią niemożliwe namacalnie realnym. Nie udało się. Drużyna straciła wigor, a jej trener w półfinale Pucharu Anglii wystawił rezerwy głębsze niż kiedykolwiek wcześniej. I niewiele brakowało, by jeszcze raz zwyciężył. Everton wyeliminował MU dopiero w rzutach karnych.

Arsenal też się napracował, ale jego trzy najważniejsze postaci - Cesc Fabregas, Theo Walcott oraz Emmanuel Adebayor - przez znaczącą część sezonu się leczyły. Londyńczycy zapłacili za to błyskawicznym odpadnięciem z wyścigu o prymat w kraju, ale na finiszu LM ich liderzy mają lżejsze nogi i głowy. Głowy bywają nawet ważniejsze od nóg, bo piłkarzom - przemierzającym dziesiątki tysięcy kilometrów rocznie i grającym pod presją co trzy dni - doskwiera przede wszystkim zmęczenie mentalne. Dlatego odpoczynku potrzebują też bramkarze, którzy przecież nie wypluwają na boisku płuc.

Piłkarze Arsene'a Wengera powinni mieć przewagę także dlatego, że w lidze angielskiej sukces ani krzywda już im nie grozi (nie spadną z czwartego miejsca), więc nie muszą zaprzątać sobie uwagi niczym poza LM. A jednak tydzień temu byli bezsprzecznie słabsi od MU, od wysokiej porażki uchronił ich fenomenalnie dysponowany bramkarz Manuel Almunia.

Rywale żałują, że nie rozstrzygnęli sprawy już wtedy, bo londyńczycy na swoim stadionie bywają niezwykle groźni. Od pięciu lat nie przegrali w LM, w bieżącej edycji nie stracili nawet gola. Oni borykają się z kłopotami widocznymi już na liście startowej - zagrają bez dwóch kluczowych obrońców Gallasa i Clichy'ego, a także niezgłoszonego do pucharów Arszawina, który od kilku tygodni ma ochotę zostać pierwszą rosyjską gwiazdą europejskiej piłki od lat. Ale też ich lekkie głowy powinny być w nastrojach bojowo euforycznych. O ile Manchester chce dostawić "tylko" kolejne trofeum do gwałtownie rosnącej kolekcji, o tyle Arsenal stoi przed piękną szansą, by ponure pięć lat bez zdobycia żadnego tytułu zamknąć zdobyciem najcenniejszego w klubowym futbolu.

W nagrodę mogliby też londyńczycy dowieść w przyszłym sezonie, że z piłkarza da się wycisnąć jeszcze więcej niż bieżący wycisnął z Manchesteru.

Kto zagra w finale Ligi Mistrzów? Chelsea i Manchester- czytaj tutaj ?

Więcej o:
Copyright © Agora SA