Prokurator: PZPN to Cosa Nostra bez terroru

Prezes Listkiewicz i jego świta istnieją właściwie sami dla siebie, są totalnym pasożytem. Kto sądzi, że PZPN sam wymierzy sobie karę, jest w głębokim błędzie - mówi Kazimierz Olejnik

Jacek Sarzało: Jest pan specjalistą od mafii, zlikwidował pan polską "ośmiornicę". Czy korupcja w polskim futbolu była możliwa także dlatego, że w PZPN mamy do czynienia z działaniami mafijnymi?

Kazimierz Olejnik: Prawdziwe mafie - Camorra, Cosa Nostra, Yakuza, Triada - działają w oparciu o terror i fizyczną eliminację rywali. W PZPN oczywiście tych elementów nie ma. Ale są inne niezbędne w działaniach prawdziwej mafii - wszechogarniająca zmowa i korupcja, wzajemne krycie własnych niegodziwości oraz wspieranie się w działaniach sprzecznych z prawem. W potocznym rozumieniu środowisko polskiej piłki nożnej , której uosobieniem jest PZPN rzeczywiście można uznać za mafię. I nie waham się powiedzieć, że zaangażowane są wszystkie struktury związku. O tym, że w związku ręka rękę myje świadczy ubiegłotygodniowy przypadek wiceprezesa Kolatora, który mimo zarzutów prokuratorskich wraca do działalności, a prezes Listkiewicz rozkłada ręce, że niby nie ma wyroku sądowego. A co zrobił w ostatnich trzech latach, kiedy prokuratura we Wrocławiu prowadzi wielkie śledztwo, zatrzymuje coraz to nowe osoby, stawia zarzuty?! Balansuje, gra, właśnie umywa ręce.

Z mafią nie wygrywa się łatwo...

- Zgadza się. Kto sądzi, że PZPN sam sobie wymierzy karę, jest w głębokim błędzie. To grupa ludzi, którzy sztukę dryfowania opanowali do perfekcji. Prezes Listkiewicz doskonale wie, że może ukryć się za przepisami zabraniającymi jakiejkolwiek ingerencji państwowej w związek, bo władzę nad nim mają wyłącznie międzynarodowe organizacje piłkarskie.

Przekonał się o tym przed rokiem minister sportu Tomasz Lipiec, najpierw wprowadzając do związku komisarza, a później chyłkiem wycofując się.

- Niestety, minister Lipiec źle się przysłużył walce z korupcją w futbolu, bo ją skompromitował. Sam od początku był umoczony w nieczyste sprawy, myślę o niewyjaśnionych do końca wpadkach dopingowych z czasów kariery, a w dodatku skończył w areszcie z zarzutami korupcyjnymi.

Nawet nie patrząc na wady Lipca, nie da się jednak ukryć, że prezes PZPN poradził sobie z nim koncertowo.

- Zgadza się, ale to wcale nie oznacza, że nadal nie trzeba próbować tego chorego układu zmieniać. Prezes Listkiewicz nie jest zainteresowany rozwojem polskiej piłki, ale własnym interesem. On sobie kpi w żywe oczy ze społeczeństwa. Chodzi mu tylko o to, by jak najdłużej spożywać konfitury, przy których od lat siedzi. Przecież cały PZPN istnieje właściwie sam dla siebie, jest totalnym pasożytem. Nikomu tam nie są potrzebne rozgrywki, nikt nie myśli o kibicach. Nawet bilety na Euro sami między siebie szybciutko potrafią rozdzielić. Może więc minister sportu powinien walnąć pięścią w stół i powiedzieć: Panowie, szlaban! I na przykład wprost zwrócić się do szefa UEFA Michela Platiniego i powiadomić go o sytuacji w polskiej piłce oraz o roli, jaką w niej pełni prezes Listkiewicz i jego ludzie, którzy uniemożliwiają

oczyszczenie polskiego futbolu. Nie chcą walczyć z korupcją, ponieważ sami są w jakiś sposób ubabrani.

I Platini nas natychmiast zawiesi...

- To bardzo delikatne sprawy, ale nie może być tak, że Platini ma w każdej chwili prawo powiedzieć: "Wara od PZPN". Bo to jest także kwestia odpowiedzialności jego samego za to, co dzieje się w polskim futbolu. To przecież on jest zwierzchnikiem PZPN, a podejrzewam, że prawdopodobnie jest tak, że on w ogóle nie wie, że mamy do czynienia z korupcją na gigantyczną skalę. I że bardzo negatywną rolę w tym zjawisku pełni związek. Może minister Drzewiecki powinien go po prostu o tym powiadomić. Nie jest tak, że polski rząd nie ma prawa rozmawiać z UEFA, sygnalizować o pewnych problemach, a nawet dogadywać się co do form ich rozwiązania.

Jednak minister Drzewiecki jeszcze niedawno przyszedł sam z siebie do PZPN i publicznie chwalił związek za "sukcesy sportowe i organizacyjne"...

- Wynika to z tego, że prezes Listkiewicz jest działaczem kutym na cztery nogi i znakomicie potrafi wytworzyć przekonanie, że bez niego nic się nie uda. Oby się nie przeliczył, bo widzę, że ostatnio minister Drzewiecki jednak zmienia zdanie. Zasugerował przecież zarządowi związku, aby podał się do dymisji. I może właśnie to jest droga do tego, aby władze państwowe powiedziały, że dopóki polskim futbolem zajmują się osoby z rękami ubrudzonymi po pachy, to państwo nie będzie podejmowało z nimi żadnej formy współpracy. I może jeszcze coś powinien zrobić. Na przykład poprosić ministra sprawiedliwości o bliższe informacje na temat korupcji w polskiej piłce. Wtedy zapewne dobitnie przekonałby się o tym, że z dzisiejszym PZPN współpracować nie warto.

O czym pan mówi? Przecież mamy na głowie organizację Euro. A kto to zrobi, jeżeli nie prezes Listkiewicz, który jest za pan brat ze wszystkimi, z którymi trzeba. Platinim, szefem ukraińskiej piłki Hryhorijem Surkisem i długo by jeszcze wymieniać.

- A ja uważam, że stanowisko władz musi być ostre i pragmatyczne. To państwo zostało zobowiązane do organizacji Euro i państwo Euro zorganizuje. Jednak , bez obecnego PZPN. I władze powinny jasno powiedzieć - absolutnie nie zezwalamy na firmowanie mistrzostw Europy przez prezesa Listkiewicza i inne osoby związane z korupcją. Minister Drzewiecki nie powinien skończyć na apelu czy sugestii, aby zarząd PZPN podał się do dymisji. Tak można postępować z ludźmi, którzy mają zasady etyczne. A prezes Listkiewicz i jego świta już dawno pokazali, że takie pojęcia jak honor są im obce. Oni cynicznie nie słuchają apeli. Tu powinno być twarde ultimatum. Państwo będzie współpracowało, ale tylko wtedy, gdy reforma struktur piłkarskich będzie pełna. Euro to nie tylko budowa dróg, hoteli i stadionów, ale również znakomity pretekst do uzdrowienia polskiej piłki. Do wymiany wszystkich nazwisk z jej dzisiejszych szczytów. Z tymi, które są dziś, władza państwowa może się tylko wspólnie staczać po równi pochyłej. I nawet jeśli musielibyśmy zapłacić czasowym zawieszeniem rozgrywek w Polsce - tę cenę warto zapłacić. Zwłaszcza że do 2012 r. jeszcze jest trochę czasu i myślę, że jeśli Platini poznałby obiektywną prawdę o naszej piłce oraz przekonał się o tym, że polski rząd nie ma zamiaru ustępować przed szantażem grupy okopanych w PZPN działaczy, dla uratowania mistrzostw nie tylko zgodziłby się na reformy na naszym podwórku, ale i sam w nich pomógłby. W końcu ludzi łatwiej wymienić niż zbudować autostrady , hotele i stadiony.

Skąd się wzięła tak powszechna korupcja w polskiej piłce?

- To najgorszy rodzaj korupcji, tzw. systemowa. Mieliśmy z nią do czynienia przez lata i dlatego tak głęboko w nas weszła. Za komuny nie było dóbr konsumpcyjnych i ludzie wchodzili w takie układy, że później okazywało się, że każdy od kogoś zależy. Robiliśmy sobie nawzajem przysługi, dzięki którym osiągaliśmy korzyści, i w ten sposób budowaliśmy mechanizmy korupcyjne. Jednak po 1989 r. mogło się wydawać, że skończyło się przyzwolenie polityczne i etyczne. I co z tego? Nic. Korupcja za głęboko siedzi w nas w środku. Kiedy zacząłem się nią zajmować zawodowo, zawsze starałem odpowiedzieć na pytanie - dlaczego. I o ile naprawdę nie popieram, ale jestem w stanie zrozumieć kogoś, kto jest skłonny dać łapówkę, bo od niej zależy przyjęcie do szpitala jego ciężko chorego ojca, o tyle dla korupcji systemowej w kategoriach społecznych przyzwolenia być nie może. Korupcja zaczęła nas zjadać. Wiem o tym, gdyż sam byłem świadkiem wielu procesów łapówkarskich przy prywatyzacji majątku narodowego, podziale dóbr państwowych i uzyskiwania od państwa różnych koncesji.

A czy spodziewał się pan, że korupcja zacznie zabijać także polski futbol?

- To jest prawdziwy dramat. Moim zdaniem przekupstwo w sporcie jest jednym z najcięższych rodzajów korupcji. Sport z założenia powinien nieść radość, spontaniczność, zdrową rywalizację, fair play. Kibice powinni podziwiać zawodników, młodzież czerpać z nich wzory - jak ciężko pracować, aby osiągnąć sukces. Dlatego ci, którzy umawiają się na wynik, oszukują nas wszystkich. I na to nie może być najmniejszego przyzwolenia. Korupcja w sporcie jest stara jak świat i do dziś zdarza się nawet w najlepszych systemach prawnych. Jednak polskim dramatem jest, a nasz futbol obserwuję od wczesnych lat 70., że korupcja jest w nim obecna cały czas. I zawsze było przyzwolenie, wynik za wszelką cenę był najważniejszy. Nie łudźmy się, to jest związane z polską mentalnością. Jeżeli w latach 70. i 80. w psuciu polskiej piłki brały udział całe gałęzie gospodarki, jak chociażby górnictwo, a także wojsko i milicja, to taki spadek musi mieć wpływ na dyscyplinę do dzisiaj.

Jak walczyć z korupcją?

- Do tej pory nie było woli, aby te zjawiska ścigać i zwalczać. Zresztą w środowisku piłkarskim chyba nadal jej nie ma. Tylko w obszarze prokuratorskim to, co robią we Wrocławiu, zasługuje na uznanie. I na szczęście tego się już nie zatrzyma, to element kuli śnieżnej. Jednak nie łudźmy się, że korupcję zwalczymy tylko metodami karnymi. Dopóki będzie przyzwolenie polityczne i społeczne, niewiele zrobimy. Potrzebna jest kuracja wstrząsowa. Tak jak w polityce odsunięto tych, którzy nią w przeszłości kierowali, tak i w piłce trzeba zrobić to samo. Jeżeli ktoś za młodu sprzedał własne zasady, nie będzie ich miał już do końca życia. Trzeba przede wszystkim wprowadzić bat finansowy. Jeżeli czytam, że w Niemczech sędzia piłkarski za ustawienie czterech meczów musi zapłacić ponad milion euro, to już wiem, że mają tam dobry mechanizm. Bo właśnie odpowiedzialność finansową uważam za najskuteczniejszy instrument na łapówkarzy. Mamy w Polsce przepisy w prawie cywilnym o oszustwie, o odszkodowaniu za uczynienie krzywdy i szkody dla klubu, kibiców. I co? Nie słyszałem o przypadku, aby jakiś klub podał do sądu o wysokie zadośćuczynienie tych, którzy brali udział w korupcji. A przecież mamy ponad stu zatrzymanych, już kilkunastu skazanych, są listy ustawionych meczów, żelazne dowody. Może wyjściem jest też to, co zrobił Krzysztof Klicki. Może także inni sponsorzy powinni powiedzieć: "Ja na łobuzów płacił nie będę". Oczywiście, ci, którzy powinni być w pierwszej kolejności zainteresowani, aby wyczyścić gangrenę, czyli PZPN oraz struktury okręgowe, konsekwentnie nie robią nic. Może dlatego, że znacząca część spośród nich jest dotkniętą od lat tą samą chorobą. Oni albo w jakiś sposób brali, albo aprobowali, albo tolerowali korupcję. I teraz grają na czas. Dla nich każdy miesiąc synekur, które zajmują, jest czymś nadrzędnym. Chodzi im tylko o to, aby jak najdłużej osiągać profity. Nie interesuje ich rozwój piłki. sukcesy klubów czy reprezentacji. Ich interesuje tylko to, aby sami trwali.

Co powinien zrobić PZPN na zjeździe poświęconym korupcji w najbliższą niedzielę?

- Zarząd powinien w całości podać się do dymisji. W psychiatrii jest takie pojęcie , które przy niektórych schorzeniach nazywa się indukcją. Być może władze PZPN wmówiły sobie, że są najlepsze, nieomylne, a prezes Listkiewicz, że jest zbawcą. Ale to nieprawda. Oni w komplecie ciągną polski futbol w przepaść.

*Kazimierz Olejnik

51 lat. Po sukcesach i awansach w łódzkiej prokuraturze (m.in. rozbicie gangów "Księcia" i "Popeliny" oraz tzw. łódzkiej ośmiornicy) w styczniu 2003 r. został zastępcą prokuratora generalnego. W czerwcu 2005 r. miał poważny wypadek. Kierowca służbowego auta, którym podróżował, stracił panowanie nad kierownicą i przy prędkości 150 km na godz. samochód wypadł z drogi. Olejnik spędził w szpitalu trzy miesiące. Później przeszedł w stan spoczynku

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.