Jacek Sarzało: Bliski Daleki Wschód

Jacek Sarzało: Bliski Daleki Wschód

To cechy zarezerwowane dla wielkich - wypaść gorzej, lecz nie przegrać, zgubić punkty, a i tak zwiększyć przewagę nad resztą stawki. Polscy piłkarze, mimo że nie wykonali 100 proc. normy, znów zostali przodownikami pracy. Choć nie od rzeczy będzie zadedykować im dziś angielskie przysłowie: "szczęście dla jednych bywa matką, dla innych teściową".

Cztery punkty przywiezione z Cardiff i Erewanu to nie jest - jak powiedzieliby w wojsku - pełny komplet tego, co mogliśmy zyskać. Wyposzczeni przez lata brakiem reprezentacyjnych sukcesów narzekają pewnie po kątach, że o ile walijska zupa wielce była pożywna dla kibicowskich żołądków, o tyle drugie - armeńskie - danie trąciło malizną i częściowym brakiem smaku. A jednak przeciwnicy zjedli dużo mniej , to nam wpadły na talerz najtłustsze kąski. Nie zmienił się lider przy grupowym stole.

Faktów nie zbijesz utyskiwaniem, nie zaprzeczysz im żalem niespełnionych do końca pragnień. W sobotnio-środowej sesji polski zespół wzbogacił się o dwa razy więcej punktów niż najgroźniejsi rywale i kolejny raz się od nich oddalił. Białoruś i Ukraina nie tylko nie depczą już nam po piętach, ale ledwo co widzą nasze plecy. A pozostali to jest materiał odpadowy.

Dlatego też tym, którzy zwycięstwo nad Walią nazywają "normalką", a przedwczorajszy remis - zawodem, proponuję popukać się w głowę. Drodzy wiecznie niezadowoleni, przecież to dzięki biało-czerwonej drużynie wrócimy wkrótce do właściwej definicji staruszka. Znów będzie to ktoś, kto pamięta, że tańczyło się wyłącznie nogami, a nie ten, który oglądał polskich piłkarzy w finałach mistrzostw świata.

Nieustające sukcesy reprezentacji nie przekładają się jedynie na najprostszą punktową buchalterię. Dają więcej niż sportową satysfakcję, twórczo wychodzą z czysto futbolowego wymiaru. Jednoczą nadzieją, wzmacniają ducha, dodają wiary, sprawiają, że odkładamy na półki wszystkie smutki codzienności. Co tam przeciągające się negocjacje z Unią Europejską, furda z podwyżkami cen benzyny, do diabła z mafią i bezsilną policją. Ważne staje się jedno - w piłce nożnej nie mamy sobie równych. I to jest druga, niemniej istotna, wiktoria Engela i spółki.

Gdyby długość urlopu mogła zależeć od nakładów i efektów pracy, graczom kadry trzeba byłoby przyznać maksimum wolnego. Eliminacyjna rzeczywistość pozwala odpocząć trzy miesiące. To w zupełności powinno wystarczyć, by dojść do siebie, zebrać siły i jeszcze raz ułańsko zaatakować. Już mi się śniło, że 1 września sprawiamy lanie Norwegii, a Białoruś remisuje z Ukrainą. A to oznacza, że w dwóch ostatnich seriach wychodzimy na boisko w jednym zaledwie celu - odebrać należne finaliście hołdy. I też wygrywamy.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.