Jacek Sarzało: Dwa światy

Sukces rodzi sukces - to powiedzenie nie znajduje, niestety, odniesienia w polskim futbolu. Co z tego, że reprezentacja wygrywa mecz za meczem, skoro w ligowej codzienności raz za razem autorytety spadają z piedestałów, kończą się mity, a nienaruszalne, wydawałoby się, symbole przewraca wiatr anarchii.

Jacek Sarzało: Dwa światy

Sukces rodzi sukces - to powiedzenie nie znajduje, niestety, odniesienia w polskim futbolu. Co z tego, że reprezentacja wygrywa mecz za meczem, skoro w ligowej codzienności raz za razem autorytety spadają z piedestałów, kończą się mity, a nienaruszalne, wydawałoby się, symbole przewraca wiatr anarchii.

Kto spodziewał się, że zwycięstwa chłopców Engela natychmiast przełożą się na postęp całego rodzimego piłkarstwa - nadal stoi w poczekalni nadziei. Kto ślepo wierzył, że punkty narodowego teamu poprawią ostrość globalnego widzenia zjawiska - nie pozbył się jeszcze różowych okularów. Kto był pewien, że wysoka jakość sztandarowego wyrobu wpłynie na wzrost klasy pozostałych produktów - wciąż nie przerobił podstawowej lekcji marketingu. Bo futbol poszedł u nas śladami skoków narciarskich. Podobnie jak tam Małysz, tak tu kadra jest złotem, a reszta milczeniem. I poza szokującym odkryciem, że milczenie jednak nie jest złotem - nic więcej dobrego z tego porównania nie wynika.

Najlepszym przykładem choroby zżerającej piłkarski organizm jest w ostatnich dniach los trenerów. To już nawet nie karuzela, lecz diabelski młyn z krzesełkami bez łańcuchów. A brak zimnej krwi, bezceremonialność i nieetyczność działaczy skłaniają do podejrzeń, że zmiana szkoleniowców to nowa, jakże chętnie uprawiana dyscyplina: szybka amerykanka. Sami zaś trenerzy - nawet jeśli były klub nie przestaje im przelewać gotówki na konto - tracą co innego: prestiż. Weźmy takiego Dariusza Wdowczyka. Nie minął rok, od kiedy przymierzał mistrzowską koronę, gdy pokazali mu drzwi w drużynie zamykającej tabelę. Ktoś, owszem, zrozumie, że twórca nie może istnieć bez tworzywa, ale innemu przypomni się myśl: "Wszyscy są genialni, ale niektórzy tylko przez chwilę". A niech jeszcze teraz w Płocku uratują ekstraklasę?! Praca w Orlenie nie będzie dla Wdowczyka epizodem wartym adnotacji w referencjach.

Z boiska wstąpmy na widownię. Po zarażających dreszczem wzruszeń wyczynach reprezentacji, po imponującym rozgłosie wokół jej wielkości spodziewać się należało, że kibiców jak wódki - nigdy nie zabraknie. Tymczasem stadiony pustoszeją. Choćby w Szczecinie wiosna wygania ludzi z trybun - zupełnie niedawno piłka była tam rozrywką dla tysięcy, dziś zostali nieliczni. A więc do utworzenia armii wiernych - takich, co zawsze na dobre i złe - droga niezmiennie daleka.

Nieustająco rozkosznie prymitywna jest również klubowa rzeczywistość. A to gracze posprzeczają się z działaczami, a to sponsor się obrazi, obrzuci zawodników grubym słowem i zamiast obiecywać, zacznie nie płacić, a to zespół się podzieli - na tych, co sprzedali mecz, i na resztę - wściekłą, że nic nie dostała.

Prowadzenie w grupie eliminacyjnej mistrzostw świata nijak ma się także do poziomu rodzimego sędziowania. Panowie w czerni najwyraźniej odrzucają przypuszczenie, że i oni mogliby dodać kolorów ligowej zwyczajności - mylą się na potęgę i do potęgi. A i PZPN jakoś dziwnie przycichł. Śpi Big Brother czy co? Jak w polskim filmie - nuda, nic się nie dzieje.

Ale najważniejsze, że perspektywa wyjazdu na Daleki Wschód nie wzmacnia sił piłkarzy. Nie znajdziesz bakalii w ligowym cieście niby-grania. Dla prawdziwego konesera wyprawa na niemal każde spotkanie w naszej ekstraklasie musi kojarzyć się z wizytą u dentysty. Też kosztuje, przyjemności żadnej, a radość jest dopiero wtedy, kiedy wreszcie można już iść do domu.

Copyright © Agora SA