Andrzej Michalczuk zakończył karierę

Andrzej Michalczuk, widzewiak z charakterem, zakończył piłkarską karierę. Drużyna jego przyjaciół łatwo pokonała pierwszoligowy Widzew

Michalczuk to jedna z legend Widzewa. Jego nazwisko wymienia się dziś obok Zbigniewa Bońka, Włodzimierza Smolarka czy Tomasza Łapińskiego. W łódzkim klubie Ukrainiec rozegrał 223 mecze i zdobył 24 bramki. Piłkarską karierę zakończył już w zeszłym roku w III-ligowej Stali Głowno, ale dopiero wczoraj odbył się jego pożegnalny mecz. - Nie wyobrażam sobie, żeby doszło do tego gdzie indziej niż na stadionie Widzewa. Zawsze gdy wspominam widzewski charakter, to od razu nasuwa mi się nazwisko Michalczuk - mówił jeden z kibiców, który przyszedł we wtorkowe popołudnie na stadion przy al. Piłsudskiego.

Pożegnalny mecz byłego piłkarza Widzewa zorganizowali właśnie kibice, którzy pamiętają wspaniałe mecze Michalczuka, jego słynnego gola na stadionie Legii Warszawa, który dał Widzewowi mistrzostwo, ale przede wszystkim ambicję, waleczność i charakter.

Do Łodzi ściągnęli zawodnicy, którzy z Michalczukiem grali przed laty w jednej drużynie. Z zaproszonych gości zabrakło jedynie Mirosława Szymkowiaka (jest na zgrupowaniu reprezentacji), Marka Citki (w domu zatrzymały go sprawy prywatne), a także Ryszarda Czerwca (kontuzja), Andrzeja Kobylańskiego, Jacka Dembińskiego (nie dostał wolnego w klubie) i Macieja Szczęsnego. Byli za to inni, wielcy przed laty, zawodnicy Widzewa. Daniel Bogusz, który jest teraz piłkarzem niemieckiej Arminii Bielefeld, przerwał nawet wczasy, by przyjechać do Łodzi. Oprócz niego na boisko wyszli m.in. Andrzej Kretek, Tomasz Łapiński, Rafał Siadaczka, Marcin Zając, Dariusz Gęsior, Maciej Terlecki, Sławomir Majak i Marek Bajor. Był też Marek Koniarek, czyli najlepszy strzelec w historii Widzewa. - Jeśli ktoś wyobrażał sobie, że nie można zdobyć gola choćby rzęsą, to był w błędzie - przedstawił Koniarka prowadzący imprezę Marcin Tarociński. I piłkarz nie zawiódł kibiców. W drugiej połowie znów było tak, jak śpiewali kibice - "kolejna bramka po strzale Marka Koniarka".

Drużynę przyjaciół Michalczuka poprowadził Andrzej Pyrdoł, a obecny Widzew, pod nieobecność Franciszka Smudy, Tadeusz Gapiński i Jan Tomaszewski.

Chociaż drużyna byłych widzewiaków nie grała ze sobą już od kilku lat, w niczym nie ustępowała będącemu w trakcie sezonu zespołowi. Przyjaciele Michalczuka byli nawet lepsi. Świetnie w bramce spisywał się Kretek, a defensywą jak zwykle znakomicie kierował Łapiński, który w takiej formie miałby miejsce w większości polskich drużyn. W przodzie najgroźniejszy był Koniarek. Pierwszy gol padł tuż po przerwie. Świetne podanie Majaka wykorzystał Zając, a po kilku minutach na 2:0 podwyższył Koniarek.

Tuż przed zakończeniem spotkania Michalczuka zmienił jego syn, dziewięcioletni Maksymilian. Młody Michalczuk miał nawet okazję do zdobycia gola, ale minimalnie przestrzelił.

WIDZEW - PRZYJACIELE MICHALCZUKA 0:2 (0:0)

Gole: Zając (33.), Koniarek (42.)

Widzew: Kula - Nazaruk, Becalik, Walburg, Pawlak - Masłowski, Rachwał, Juliano, Cichon - Ława, Lelo oraz Drajer, Rybski i Partyka.

Przyjaciele: Kretek - Bajor, Łapiński, Michalski, Siadaczka - Zając, Bogusz, Gęsior, Majak - A. Michalczuk, Terlecki oraz Muchiński, Koniarek, Szulc i M. Michalczuk.

Widzów: 3 tys.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.