Czy Niedzielan, Rasiak, Mila, Żurawski mają szanse na wielką karierę na Zachodzie?

W Hiszpanii nikogo, we Włoszech nikogo, w Anglii tylko Jerzy Dudek, we Francji wyłącznie Jacek Bąk. Bundesliga to ostatnia z wielkich lig Europy w której polscy piłkarze grają jeszcze jakieś role. Czy Niedzielan, Rasiak, Mila, Żurawski, Kosowski albo Krzynówek mają szansę to zmienić?

Przegrane przez reprezentację eliminacje Euro 2004 z jednej strony, zwycięstwa w meczach towarzyskich z Włochami oraz Serbią i Czarnogórą z drugiej. Kompromitacja Dospelu i Wisły Płock w Pucharze UEFA i bardzo dobra gra Wisły Kraków i Groclinu. Jaki jest dziś wizerunek polskiej piłki w Europie? - zapytaliśmy menedżerów piłkarskich i dziennikarzy

Na Serie A się nie zanosi

- Po meczu z Polską nie mogliśmy wyjść ze zdumienia, że nie awansowaliście do ME, zwłaszcza z takiej grupy - mówi Stefano Cieri, dziennikarz "La Gazzetta dello Sport". - Ale to nie znaczy, że włoskie kluby rzucą się na waszych piłkarzy. Moim zdaniem się nie zanosi, by jakikolwiek Polak zagrał w Serie A, ale podkreślam - to moje zdanie, nie mam pewności, co się rodzi w głowach klubowych szefów. W każdym razie to zły moment dla naszej piłki. Kryzys ekonomiczny wciąż gnębi kluby, ostatnio sytuacja znów się bardzo pogorszyła i nikt nie myśli o kupowaniu. A nawet jeśli, bogaty klub szybciej wyda 20 milionów na gwiazdę, absolutnego pewniaka, po którym dokładnie wiadomo, czego się spodziewać. W najgorszym razie zarobi się na koszulkach. Jak trzeba wydać mniej, to zwłaszcza biedniejsi długo się zastanawiają, miesiącami obserwują gracza. Co do Kosowskiego, to utwierdziliśmy się, że to najlepszy polski piłkarz. Na trenerze Lazio Mancinim Kosowski naprawdę wywarł wrażenie, tego nie wymyśliła prasa. Jednak do niedawna Kosowskiego znali tylko niektórzy, np. ja, bo pisałem o meczach Lazio z Wisłą. Teraz, po kilku dobrych meczach, we Włoszech już go wielu zapamiętało. I gdybyśmy mieli normalne czasy, myślę, że byłby wart około 5 mln euro. Czasy normalne jednak nie są, więc nie pytaj mnie, czy jego wartość rynkowa wzrosła. Teraz nie ma "wartości rynkowej", są kwoty, które dany klub jest w stanie zebrać. Poza tym Kosowski został sprzedany do Kaiserslautern. Tylko wypożyczony? Ale coś nie słychać, żeby grał świetnie. To problem, bo nasze kluby długo zastanawiają się nad transferami, by kupować piłkarzy potrafiących długo utrzymywać wysoką formę.

Pieniądze płaci się za gwiazdy

- W Bundeslidze jest teraz tak, że starzy polscy piłkarze jak Tomasz Wałdoch czy Tomasz Hajto z Schalke 04 mają znakomitą renomę, natomiast ci, którzy są u nas od niedawna, jak Bartosz Karwan, Radosław Kałużny czy nawet Kamil Kosowski - nie najlepszą - mówi Thomas Strunz, były napastnik Bayernu Monachium i reprezentacji Niemiec, obecnie menedżer FIFA. - Nie tylko to jednak sprawia, że niemieckie kluby będą odtąd coraz ostrożniejsze z kupowaniem Polaków. Wiele będzie zależeć od sumy odstępnego - najlepiej żeby jej w ogóle nie było. Po ostatnich kłopotach finansowych, plajcie grupy medialnej Kircha, kluby liczą każdy eurocent. Ze 150 transferów przed sezonem tylko w 30 kluby płaciły za nowych graczy pieniądze. Reszta to zawodnicy z wolnymi kartami lub wypożyczenia. Zasada jest taka, że pieniądze płaci się za gwiazdy. Za piłkarza z Polski, dla którego Bundesliga to pierwszy krok na Zachód, nikt nie zapłaci milionów, bo za duże ryzyko, że się nie zaaklimatyzuje, nie sprawdzi. To dotyczy zresztą nie tylko Polaków, ale wszystkich nacji. Druga sprawa to to, że polscy piłkarze stają się coraz mniej konkurencyjni, ponieważ chcą coraz więcej zarabiać. Np. milion euro za sezon. Nikt nowemu zawodnikowi takiego kontraktu nie da. Zwłaszcza że wcale nie gorsi piłkarze z Czech, Rumunii, Bułgarii czy krajów bałkańskich mogą grać za połowę tej sumy albo jeszcze mniej. W tej sytuacji, żeby do Bundesligi trafił, nawet tak świetny i znany nad Renem zawodnik jak Maciej Żurawski, musiałby po pierwsze, niewiele kosztować, a po drugie, zażądać niezbyt wysokiego kontraktu.

Może być tylko gorzej.

- Niezakwalifikowanie się do Euro 2004 na pewno Polakom nie pomoże w transferach do dobrych, europejskich klubów. Zwłaszcza że generalnie na rynku transferowym sytuacja jest zła - mówi Jan de Zeeuw, holenderski menedżer Jerzego Dudka. - Skończyły się rajskie czasy sprzed dwóch, trzech lat, kiedy ceny piłkarzy i ich pensje były ogromne. Teraz wszystko się zmniejszyło, w tym także rozmiar klubowych kadr. Taki Arsenal, Ajax czy PSV Eindhoven najpierw musi kogoś sprzedać, zanim kupi nowego gracza. Np. PSV może i byłby zainteresowany jakimś polskim napastnikiem, powiedzmy - Niedzielanem. Ale najpierw musiałby sprzedać Serba Mateje Kezmana. A że chce go sprzedać na własnych, dobrych warunkach, ciężko znaleźć kupca. Poza tym wszyscy boją się ryzykować i inwestować w mało znanych, niepewnych zawodników z Polski. A polskie kluby jakby nie zdawały sobie sprawy, że czasy się zmieniły i żądają takich kwot odstępnego, że aż się łapię za głowę. Pamiętacie, jakie niebotyczne sumy padały w ubiegłym roku w mediach za piłkarzy Wisły? Po 5 mln euro za Żurawskiego i Kosowskiego. A jak się skończyło? Pierwszy nadal gra w kraju, a Kamil został wypożyczony za 500 tys. Niestety, nie zanosi się na poprawę koniunktury w najbliższych latach. Może być tylko gorzej.

- O polskich piłkarzach nic nie mogę powiedzieć - mówi Salvador Maestro Tebar, hiszpański menedżer FIFA. - Po prostu ich nie znam. Dziesięć lat temu było w Hiszpanii kilku dobrych graczy z Polski, teraz nie ma nikogo. Nie znaczy to, że wasi piłkarze są źli, znaczy, że ja nic na ich temat nie wiem.

Unia to wasza szansa

- Żaden mecz towarzyski, nawet zwycięski z Włochami, nie przekona angielskiego agenta, aby zainteresował się Polakiem - mówi Robert Matusiewicz, angielski menedżer FIFA. - Zwłaszcza po odpadnięciu Polski w eliminacjach do mistrzostw Europy. Na to trzeba patrzeć indywidualnie. Zobaczymy na przykład, jak wypadną w drugim meczu z Manchesterem City Mila, Niedzielan i Rasiak. Mila jest ogromnym talentem, naprawdę ogromnym. A w Anglii, tak jak podejrzewam na całym świecie, są kłopoty z inteligentnymi rozgrywającymi. Śledzę, co się dzieje z Kosowskim, i cieszę się, że - jak pan mówi - rozegrał dwa dobre mecze.

Ja mam oko na Polskę - i to nie ze względu na ojca Polaka. Przede wszystkim dlatego, że po wejściu Polski do Unii nie będą w Anglii wymagane pozwolenia na pracę. Uważam, że to jest główny powód niewielkiego zainteresowania graczami spoza Unii. Tacy piłkarze muszą być dużo lepsi niż ci łatwiej dostępni, których można mieć bez wielkiego zachodu.

W Anglii uważa się, że Premier League jest najtwardszą ligą i wymaga twardych zawodników. To nie jest wizerunek Polaków, choć muszę przyznać, że indywidualnie zawodnicy z Groclinu nie byli słabsi fizycznie od Manchesteru City. To był też powód krótkiego pobytu Świerczewskiego w Anglii. W Polsce był uważany za twardego zawodnika? A tutaj za typowego przedstawiciela południowofrancuskiej piłki - nieprzystającego fizycznie do tworzonej drużyny (Birmingham).

Wreszcie w Anglii piłka się skomplikowała - bramkarz już nie kopie na 50 metrów i patrzy, co się dzieje, jak to bywało 10-15 lat temu. Kombinacyjny futbol to też nie jest wizerunek pasujący do stereotypu polskich piłkarzy. Ale przykład Mili pokazuje, że to może się zmienić.

- Chętnie bym jakiegoś Polaka sprzedał do Anglii, ale kłopot w tym, że znam tylko Żurawskiego - dodaje George Macari, angielski menedżer FIFA. - On jest naprawdę niezły. W Anglii zakończyło się zasypywanie klubów przeciętnymi piłkarzami, zapomnieć trzeba o umowach na 2-3 mln euro za piłkarzy z Europy Środkowej. W Anglii nie oglądamy i z reguły nie przywiązujemy wielkiej wagi do meczów towarzyskich. Na zainteresowanie menedżera może wpłynąć kilka dobrych meczów jakiegoś zawodnika, ale ważnych. Na pewno nie mecze towarzyskie, bo często wyniki są mało wiarygodne.

Sprzedawanie Polaków nie jest łatwe

- Takie mecze jak z Włochami czy Serbami oglądało wielu ludzi w Europie, w tym oczywiście menedżerowie, którym dobra gra Polaków nie umknęła - przekonuje Włodzimierz Lubański, obecnie menedżer piłkarski. - Co prawda trzeba wziąć poprawkę na to, że to mecze towarzyskie, ale i tak nasi się na pewno wypromowali. Tyle że aby klub kupił piłkarza, obserwacje trwają pół roku, a czasem nawet rok. Nie wystarczy więc dobra gra w dwóch, trzech spotkaniach, by stać się pracownikiem pożądanym w każdym klubie. To, czy piłkarz jest w stanie wznieść się na wysoki poziom, liczy się mniej niż to, czy potrafi utrzymać formę. Pamiętamy, co było z Kamilem Kosowskim, kiedy grał w Wiśle Kraków. W Pucharze UEFA na tle rywali z Schalke, Parmy czy nawet Lazio wypadł bardzo dobrze i można się było spodziewać spektakularnego transferu. Tymczasem mimo swego talentu Kamil znalazł się w Kaiserslautern, czyli klubie przeciętnym. Na pewno jednak potężniejsze zespoły nie przestały mu się przyglądać i jeśli okaże się, że Polak odnalazł się w Bundeslidze i może grać na jeszcze wyższym poziomie, to wtedy ryzyko wydania na niego pieniędzy przez lepszy klub będzie uzasadnione.

Przez wiele lat zajmuję się sprzedawaniem naszych piłkarzy i powiem szczerze, nie było to łatwe. W czasach gdy przez kilkanaście lat sukcesów nie miały ani nasze zespoły ligowe, ani reprezentacja polscy gracze nie mogli mieć wysokiej marki, bo i skąd. Jeździłem wtedy z kasetami od klubu do klubu, próbując kogoś przekonać, że na tego czy innego gracza warto zwrócić uwagę. Oczywiście popyt na graczy byłej Jugosławii czy Czechów jest większy, ale myślę, że to nie ze względu na modę czy jakieś układy, ale ze względu na realną ocenę umiejętności. Przecież technicznie są od naszych piłkarzy bardziej zaawansowani, a wydanie pieniędzy na Nedveda, Rosickiego czy kilku innych nie jest inwestycją ryzykowną. Wiadomo, że zaaklimatyzują się w każdej lidze i mogą grać na poziomie najwyższym. O naszych piłkarzach tego nie można powiedzieć, ale takie mecze jak z Włochami czy Serbami albo Groclinu z Herthą i Manchesterem City to dla naszej piłki bardzo dobra reklama.

Kto z polskich piłkarzy ma największą szansę na wielką karierę na Zachodzie?
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.