Portret Christiana Vieriego - największej gwiazdy reprezentacji Włoch

Jako dziecko nienawidził piłki nożnej, bo zabierała mu ojca. Marzył, żeby zostać gwiazdą krykieta. Paręnaście lat później, gdy Lazio sprzedało go do Interu za 50 mln dolarów, watykański dziennik "Osservatore Romano" nazwał sumę transferu "obrazą dla ubogich", a jeden z rzymskich kibiców rzucił się z rozpaczy pod pociąg.

- Gole są jak dzieci. Takie śliczne - uważa Vieri. I strzela jak natchniony. Nogą, głową - bez różnicy. - Ma absolutnie wszystkie atuty napastnika - mówi partner z reprezentacji i Interu Fabio Cannavaro. - Z fenomenalną lewą nogą, z perfekcyjną grą głową. Zachwyca wszystkich, z wyjątkiem nas, obrońców. Kiedy grasz przeciwko niemu, możesz założyć, że swoją bramkę musi zdobyć. Twoja głowa w tym, by nie pozwolić mu na kolejne.

W serie A zdobył już 94 goli, co daje mu ósme miejsce na liście wszech czasów. A jednak niewiele łączy go z wielkimi poprzednikami Gigi Rivą, Paolo Rossim, Roberto Baggio czy Alessandro del Piero. Zbudowany jak atleta, wiecznie zachmurzony, chłodny w kontaktach. Odpowiada monosylabami, zaczynając zdania od "...erm", za co prasa - zwłaszcza z miast rywalizujących akurat z drużyną Vieriego - nadała mu przydomek "bobo" (głupek). Ale kiedy już w końcu otworzy usta, udowadnia, że ma lepiej poukładane w głowie niż większość jego kolegów.

Pasjonująca gra

Inne jego przydomki to "Il Monstro" (potwór) i "Terminator". - Większość włoskich zawodników to wielcy aktorzy. Christian jest inny - jak byk. Musisz użyć olbrzymiej siły, żeby go powalić. Nie wywróci się sam, lekko potrącony, żeby zdobyć karnego. Zawsze jest szczery, czasem do bólu. Jak typowy Australijczyk - opowiada towarzysz dziecięcych zabaw z Sydney, Attilio Labbozzetta.

Matka Vieriego Natalie to Francuzka urodzona w Paryżu. Ojciec Roberto po latach gry w serie A, w tym w słynnym Juventusie, przyjął propozycję posady grającego trenera w klubie włoskich emigrantów w Sydney - Calcio Marconi. Christian miał cztery lata, gdy rodzina udała się na antypody.

Na początku nie miał przyjaciół, ojciec jeździł po całym ogromnym kraju z drużyną. Dopiero parę lat później zaprzyjaźnił się z Attilio, którego ojciec Tony był właścicielem Calcio Marconi. Jak wspomina Attilio, razem włóczyli się po mieście, robiąc różne głupstwa, jak rzucanie torebek z wodą z wiaduktów na przejeżdżające samochody. Christian mawiał wówczas, że nienawidzi piłki nożnej. Pasjonował się krykietem. Był nawet niezły jako leworęczny uderzający kijem. Jego idolem był gwiazdor reprezentacji Australii Allan Border, również leworęczny, i to jego wizerunki zdobiły pokój Christiana. - Krykiet jest pasjonujący. Znudzi tylko tego, kto nie zna reguł - przekonuje dziś Vieri. I dodaje: - Na odbijaniu piłki spędzałem całe dnie. Najwięcej pożytku miał z tego szklarz, bo stale przychodził do nas wstawiać powybijane okna.

Być piłkarzem, i to wielkim

Do zajęcia się futbolem zmusił 14-letniego Christiana ojciec. - Pamiętam wielkiego dzieciaka z długimi rękami, którymi wymachiwał w nieskoordynowany sposób, biegając po boisku. Wyglądało na to, że ma dwie lewe nogi i próbował strzałów z każdej pozycji. W ogóle nie przypominał eleganckiego w stylu, świetnego technicznie ojca i szczerze mówiąc, nie sądziłem, że będzie z niego zawodnik - opowiada trener drużyny do lat 15 Rick Chiellini.

Stawiał na chłopaka bez przekonania, a ten zrewanżował się, zdobywając decydującego gola w finale turnieju drużyn młodzieżowych. - Miałem go właśnie zdjąć z boiska, po którym latał trochę bez ładu i składu. Nagle, dość daleko od pola karnego, potoczyła się do niego piłka. Lekko uniósł głowę i od razu strzelił. Najpierw pomyślałem sobie: "Co ten idiota robi?", a potem zamurowało mnie, bo to był perfekcyjny strzał - wspomina Chiellini.

Rodzina zdecydowała się wysłać Christiana do Włoch, żeby tam rozwijał się jako piłkarz. 15-letni Christian trafił do dziadków w Prato. - Ciężko było bez rodziców. Codziennie płakałem i codziennie telefonowałem do Australii, że chcę wracać. W końcu ojciec zabrał mnie do Sydney, ale po dwóch tygodniach zrozumiałem, że jeśli chcę został piłkarzem, muszę wracać do Włoch. A właśnie wtedy dotarło do mnie, że chcę być piłkarzem, i to wielkim - wspomina Vieri.

Dziadek Enzo załatwił mu grę w lokalnym klubie w Prato - Santa Lucia. Tam dowiedział się, na czym polega futbol oraz jak łatwo i korzystnie zmienia się kluby. Zmieniał je jak rękawiczki, za każdym razem dbając o lepszy kontrakt: Prato, Pisa, Ravenna, Venezia, Atalanta, Juventus, Atletico Madryt, Lazio, Inter... Na łamach "Timesa" tłumaczył jednak, że to chciwość prezesów traktujących go jak drogi towar zmuszała go do takich częstych zmian.

Co ja tutaj robię?

Rekordowy transfer z Lazio do Interu wywołał skandal. Watykański dziennik "L'Osservatore Romano" nazwał pieniądze zapłacone za Vieriego "obrazą dla ubogich", sugerując, że sumy płacone na włoskim rynku piłkarskim przynoszą szkodę ideałom sportu. - W futbolu zawsze były i będą wielkie pieniądze. Wielu ludzi na świecie jest szczęśliwych, wielu - nieszczęśliwych, i gdybym kosztował mniej, nic by się nie zmieniło - powiedział Vieri.

Jeszcze bardziej szokująca była histeria, jaka po tym transferze wybuchła wśród rzymskich "tifosi". - Nie wiem, czemu wciąż jestem żywy. Sprzedali Vieriego za 50 milionów... Przecież pieniądze to nie wszystko - napisał w liście jeden z kibiców Lazio i kilka godzin później rzucił się pod pociąg...

Z Interem nie zdobył ani mistrzostwa Włoch, ani Pucharu Europy. Kiedy przed sezonem szefowie Interu zgodzili się sprzedać do londyńskiej Chelsea Argentyńczyka Hernana Crespo, wściekł się. - Dyrektorzy Interu powinni trzymać się z dala ode mnie, bo jak stracę cierpliwość, to przybiję ich do ściany. Niech mnie sprzedadzą stąd raz na zawsze. Co ja tu robię? Zostaję, żeby po raz kolejny zająć drugie albo trzecie miejsce? - pieklił się publicznie. I ma ochotę pójść tą samą drogą, a na "liście marzeń" prezesa Chelsea Romana Abramowicza wciąż jest na pierwszym miejscu.

Copyright © Agora SA