Zagłębie Lubin - Górnik Łęczna 1:2 (1:1). Górnik w I lidze

Atmosfera w szatni była jak na pogrzebie. To cud, że się tam nie pobiliśmy - przyznał pomocnik lubinian Ireneusz Kowalski. Po drugim zwycięstwie w barażach nad Zagłębiem Górnik Łęczna po raz pierwszy awansował do I ligi. Na część piłkarzy z Lubina padły podejrzenia, że odpuścili mecz.

Gdy sędzia Jacek Granat zakończył spotkanie, ekipa z Łęcznej oszalała z radości. Trenerzy i działacze wbiegli na boisko i dołączyli do piłkarzy, którzy tańczyli na boisku. Obok na murawie leżeli zrozpaczeni gracze Zagłębia. Kilku z nich klęczało na trawie, skrywając głowy w dłoniach. Inni z niedowierzaniem patrzyli przed siebie.

Najbardziej załamany był pomocnik Ireneusz Kowalski, który płakał jak bóbr. Nagle podbiegł do niego obrońca Górnika Piotr Jaroszyński i zaczął coś krzyczeć. Kowalski natychmiast poderwał się z murawy i próbował uderzyć zawodnika z Łęcznej. Gonił go po boisku i gdyby nie natychmiastowa interwencja dwóch innych piłkarzy Zagłębia, doszłoby do bójki.

Dopiero po kilku minutach trenerowi Adamowi Topolskiemu udało się odprowadzić rozpaczliwie płaczącego Kowalskiego do budynku klubowego. Jednak pomocnik lubinian nie wszedł do szatni, tylko stał oparty o ścianę i ciągle płakał. Uspokoił się dopiero po godzinie.

- Dlaczego chciał Pan pobić Jaroszyńskiego?

- Bo zarzucił coś strasznego kilku naszym chłopakom.

- Czy Jaroszyński powiedział Panu, że część graczy Zagłębia specjalnie odpuściła mecz? - Tak, powiedział coś w tym rodzaju. Ale ja w to nie mogę uwierzyć.

- Dałby Pan sobie odciąć rękę za wszystkich piłkarzy Zagłębia?

- Dałbym. Nie wierzę, aby jakikolwiek zawodnik specjalnie grał tak, aby zdegradować swój zespół z I ligi - zarzekał się Kowalski.

Jednak w Lubinie nie wszyscy są przekonani, że każdemu piłkarzowi zależało na uratowaniu ligi dla Zagłębia. Bo rewanżowy pojedynek z Górnikiem miał przedziwny przebieg.

Ręka Zająca

Przez większą część pierwszej połowy przeważali lubinianie i w 20. min Arkadiusz Klimek strzałem głową zdobył prowadzenie dla Zagłębia. Radość Klimka była ogromna - przebiegł pół boiska i wiwatował przed główną trybuną. Kilka minut później Klimek i Brasilia mogli definitywnie przesądzić o losach spotkania. Obaj nie wykorzystali jednak sytuacji sam na sam z Maciejem Mielcarzem.

Gdy wszystko wskazywało na to, że kolejna bramka dla gospodarzy jest tylko kwestią czasu, w 36. min po dośrodkowaniu na pole karne Zagłębia w zupełnie niegroźnej sytuacji kapitan i stoper lubinian Bogdan Zając zagrał piłkę ręką. Sędzia Granat nie podyktował rzutu karnego, mimo że wszyscy piłkarze z Łęcznej podbiegli do niego i słusznie domagali się "jedenastki". - Karny był ewidentny - przyznał po meczu jeden z piłkarzy Zagłębia. - Ale niech pan nie podaje mojego nazwiska. O tym, co tu się działo, porozmawiamy za kilka dni - dodał szybko.

Sześć minut później piłka przeleciała przez pole karne Zagłębia, a w walce o nią zderzyli się Grzegorz Bartczak i Jarosław Popiela z Lubina oraz Grzegorz Skwara z Górnika. W efekcie piłka wróciła na linię pola karnego, gdzie nie było stopera Zagłębia, a samotny Paweł Bugała strzelił celnie obok słupka.

Stare i nowe Zagłębie

O tym, że w drużynie Zagłębia dzieje się coś dziwnego, świadczyła zmiana, jakiej dokonał w przerwie trener Topolski. Szkoleniowiec zdjął z boiska Zająca i wprowadził Olgierda Moskalewicza. Zając był antybohaterem pierwszego meczu barażowego. W Łęcznej w zupełnie niegroźnej sytuacji przed własnym polem karnym podał piłkę prosto pod nogi Bugały, który strzałem z 16 metrów pokonał źle ustawionego Jarosława Krupskiego.

- Bogdan jest słaby przy wyprowadzaniu piłki. Dlatego na jego miejsce przesunąłem Szczypkowskiego, który umie to zrobić - tłumaczył na konferencji prasowej trener Topolski.

- To nie tak miało być - opowiada jeden z piłkarzy Zagłębia. - Topolski obiecał nam, że w rewanżu zagra "stare Zagłębie". Piłkarze od lat związani z tym klubem, którym zależało na utrzymaniu zespołu w lidze. Trener zrobił straszny błąd, gdyż od początku meczu powinien wystawić na stoperze Szczypkowskiego, a nie Bogdana Zająca. Dopiero w czasie pierwszej połowy zorientował się, co jest grane.

Słowa gracza Zagłębia bezpośrednio odnoszą się do podziałów w drużynie, które rozpoczęły się jeszcze przed sezonem. Wówczas działacze sprowadzili trenera Adama Nawałkę oraz kilku nowych graczy: Marka i Bogdana Zająców, Pawła Drumlaka, Olgierda Moskalewicza, Jarosława Krupskiego czy Artura Adruszczaka. Nowi zawodnicy podpisali bardzo wysokie kontrakty, kilka razy większe, niż mieli "starzy" piłkarze Zagłębia. I mimo nie najlepszej gry ciągle wychodzili w podstawowym składzie, a "starzy" najczęściej grzali ławę.

- Ten zespół już przed sezonem został źle dobrany charakterologicznie. To prawda, co pisała prasa, że drużyna była skłócona. Gdy tu przyszedłem, ekipa podzielona była na grupki. Próbowałem te spory załagodzić, sklecić to jakoś, ale chyba mi się to do końca nie udało - nie ukrywał na konferencji prasowej trener Topolski.

Za kołnierz

W sobotę starali się: Zbigniew Szczypkowski, Kowalski, Klimek oraz młodzi Krzysztof Kazimierczak i Bartczak, ale to było za mało. Wymowna była sytuacja z 70. min, gdy Bartczak zderzył się z Andriejem Griszczenką z Górnika. Piłkarz Zagłębia trzymający się za głowę na noszach został zniesiony z boiska. W tym momencie trener Zagłębia nie mógł już dokonać żadnej zmiany, bo wcześniej wykorzystał swój limit. Bartczaka próbowano wnieść do karetki, ale ten zerwał się z noszy, przyłożył sobie do karku worek z lodem i wbiegł na boisko. Chciał walczyć za wszelka cenę, gdyż jeszcze wtedy jego zespół miał szansę na uniknięcie degradacji.

W 83. min było po wszystkim. Bugała z 30 metrów wykonywał rzut wolny - technicznie uderzona piłka leciała długo i w sam środek bramki, ale Krupski machnął przedziwnie ręką i przepuścił strzał do siatki. Gdy koledzy Bugały całowali but, którym uderzył piłkę, część widzów zaczęła opuszczać stadion.

- Nie rozumiem tego. W dwóch meczach z Łęczną straciliśmy trzy gole i wszystkie nasz bramkarz dostał "za kołnierz" - dziwił się Ireneusz Kowalski. - Atmosfera w szatni była jak na pogrzebie. To cud, że się tam nie pobiliśmy.

Nikt nie wszedł

Po meczu w szatni Górnika panowała wielka euforia. Lał się szampan, trener Jacek Zieliński stracił marynarkę, a prezesom klubu z Łęcznej zawodnicy obcięli krawaty. Kilkanaście metrów dalej w szatni Zagłębia było bardzo cicho. Piłkarze siedzieli tam prawie godzinę. Nikt - nawet trener Topolski - do nich nie wszedł.

ZAGŁĘBIE LUBIN 1 (1)

GÓRNIK ŁĘCZNA 2 (1)

Bramki

Zagłębie: Klimek (20., po dośrodkowaniu Brasilii)

Górnik: Bugała (43., bez asysty; 83. z rzutu wolnego po faulu Bartczaka na Griszczence)

Widzów: 7 tys.

Składy

Zagłębie: Krupski Ż - Bartczak Ż, Zając (46. Moskalewicz), Kazimierczak - Andruszczak Ż (52. Manuszewski Ż), Krzyżanowski Ż (57. Kłabukow), Szczypkowski, Kowalski Ż, Popiela - Klimek Ż, Brasilia.

Górnik: Mielcarz - Boguś, Jaroszyński, Bożyk - Kościelniak Ż (46. Smolak), Jarzynka Ż (46. B. Wilk), Soczewka, Bugała Ż, G. Bronowicki - Griszczenko (90. Bański), Skwara Ż.

Pierwszy mecz: 1:0 dla Górnika, który awansował do ekstraklasy

Copyright © Agora SA