Jacek Sarzało: Na huśtawce

Twierdzenie, że w Polsce każdy zna się na piłce i mógłby być trenerem reprezentacji, do złudzenia przypomina wschodnie przysłowie: nawet najgłupszy człowiek w mieście pokaże drogę do szkoły.

Dlatego Zbigniewowi Bońkowi raczej współczuję, niż go przeklinam. Bo to on jest maszynistą, a tymczasem wszyscy pasażerowie chcą go uczyć prowadzenia pociągu.

Moim odważnym zdaniem dzisiejsze zło naszego futbolu wzięło początek z chwilą zaskakującego awansu do finałów mistrzostw świata. Przed rokiem byliśmy w siódmym niebie i nikt nie zdawał sobie sprawy, że można stamtąd tylko z hukiem spaść na ziemię. A nieprzygotowanego do upadku boli w dwójnasób. Owszem, sukces był olbrzymi, ale stanowczo na wyrost. Nie stać nas było na taki kredyt szczęścia, teraz spłacamy go coraz większym rozczarowaniem.

Falstart w Korei też niewielu nauczył rozumu. Zmieni się szkoleniowca, wyrzuci kilku zawodników i znów będziemy wygrywać - kombinowali ludziska. No i właśnie się okazuje, jak szybko potrafi uchodzić powietrze z nadmiernie nadmuchanego balonu oczekiwań. Ile jeszcze porażek musimy ponieść, ilu trenerów zatrudnić, a piłkarzy sprawdzić, by zrozumieć, że praprzyczyna słabości tkwi zupełnie gdzie indziej. Tak naprawdę futbol w Polsce a futbol w krajach się w nim liczących to dwie różne dyscypliny. Tu drwale z siekierami, tam wirtuozi skrzypiec.

Nie wystarczy pana zajmującego najważniejsze miejsce na ławce rezerwowych zastąpić innym. Nie pomoże powoływanie pod broń wciąż nowych żołnierzy. Osiągnięcia musi gwarantować poprawnie skonstruowany system, a nie wyłącznie nazwiska wykonawców. Organizacja, szkolenie od podstaw, przejrzyste finanse, mądre decyzje, konsekwencja i uczciwość - oto niezbędne składniki przepisu na sukces. Jasne, to tylko sport - efekt można przypiec czy zepsuć źle dobranymi przyprawami, ale później żadna sztuka zacząć jeszcze raz bez przewracania rzeczywistości do góry nogami.

Na dobrą sprawę polską piłkę nożną należałoby zburzyć do szczętu, mało tego - ani kawałka gruzu nie użyć do odbudowy. Nie można czekać bez nadziei, ale błędem jest nie myśleć o przyszłości. Chyba że przyjemność sprawia nam karmienie się przypadkami i ciągły brak perspektyw. Rozbiła nas Łotwa - no to rozpacz i szukanie winnych nie tam, gdzie w istocie są. Pokonaliśmy Nową Zelandię - lekka poprawa nastrojów i złuda, że może nie wszystko stracone. I tak da capo al fine.

Jesteśmy mistrzami w irracjonalnym szamotaniu się w sieci zdarzeń, których nie umiemy przewidzieć i zaplanować. Pijani zwycięstwami, oszołomieni klęskami. Nigdy trzeźwi.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.