Jacek Sarzało: Straceńcy?

Sfrustrowana młodzież powtarza - nie bez racji - że nie wierzy politykom, ja - również nie bez racji - nie wierzę futbolowym sponsorom.

Powie taki w samo południe, że jest noc, i myśli, że gawiedź bezkrytycznie zacznie podziwiać gwiazdy.

Antoni Ptak - człowiek równie majętny, co tajemniczy - wszedł w latach 90. do historii ŁKS. I to na trwałe, bo jeśli ktoś nie wie, jak można być jednocześnie zbawcą i grabarzem, bohaterem i nieprzyjacielem, spełnioną nadzieją i nieuchronnym upadkiem, właśnie w postaci pana Ptaka znajdzie wytłumaczenie. Najpierw zdobył dla łodzian mistrzostwo Polski, później z hukiem spuścił ich do II ligi. Po czym elegancko, choć z niedopowiedzeniami, pożegnał się z drużyną. Fachowcy i pseudoznawcy przytaczali moc porównań - o znudzeniu i zabraniu zabawek, o wydojeniu krowy, o wyciśnięciu i wypiciu wszystkich soków. Najtrafniejsze jest chyba jednak zdanie: przyszedł w potrzebie, odszedł w niesławie.

Po kilku latach zużytych na kupowanie i sprzedawanie posiadłości w Niemczech, rezydencji na Florydzie, zamków we Francji i superwilli pod Tuszynem Antoni Ptak znów jest sponsorem piłkarskiego zespołu. I znów w Łodzi, tyle że w klubie, który jeszcze w ekstraklasie gra. A więc znów wszystko przed nim, bo przecież tytuł Widzewowi też by się na początku przydał.

Nic w życiu - poza piórem - nie jest wieczne. Nie mam najmniejszego zamiaru wytykać niekonsekwencji Ptakowi, który kiedyś zapewniał, że jego przeznaczeniem jest tylko ŁKS, i że od małego chodził na mecze wyłącznie tej drużyny. Wiadomo, gust się może zmienić, podobnie zresztą jak repertuar tanich chwytów pod publiczkę. Zupełnie nie chodzi o to, że - jak mówią kibice w Łodzi - Ptak przeniósł swoje uczucia na wroga. Jego miłość, jego pieniądze, jego problem. Rzecz w czym innym. Już w premierowym oficjalnym wystąpieniu w nowych barwach dobrodziej raczył przekonywać dziennikarzy, że do tej pory żaden sponsor na polskiej piłce nie zarobił ani złotówki. To ponoć biznes, do którego bez przerwy trzeba dopłacać. No to zdaje się, że mamy pokolenie futbolowych altruistów! Takich, co to ostatnią koszulę ukochanemu klubowi dadzą, nic nie chcąc w zamian. Po prostu zawsze gotowi służyć charytatywną pomocą!

Stosując wariację znanego powiedzenia, nieśmiało zauważam: skoro jest tak, to dlaczego jest inaczej? Kto w takim razie utrzymuje i promuje stajnie graczy? Kto wypożycza ich co pół roku do innego zespołu? Kto sprzedaje ich za granicę? Kto tasuje całe talie zawodniczych kart? Kto wchodzi do drużyny z gotówką, natychmiast zastrzegając sobie w stosownych umowach procent od transferów? Kto wykorzystuje klubowe tradycje do budowania własnego wizerunku? Kto traktuje piłkę nożną jak środek do osiągnięcia prywatnych celów? Kto mnoży sobie zyski i nabija konta? Kto spłaca długi, wymuszając na klubach zabójcze dla nich zobowiązania?

Nie, nie, panie Ptak - nie tylko pan jest odpowiedzią na każde z tych pytań. Proszę wybaczyć, że wziąłem pana za przykład, dobrze wiem, że jest was cała armia. Menedżerowie, działacze, prezesi, właściciele, sponsorzy etc. Kręcicie się wokół boisk nie od dziś i na pewno nie do jutra. Jeden w drugiego za darmo? Zarabianie pieniędzy nie jest grzechem, śmieszne jest za to zaprzeczanie oczywistościom. Gdybyście byli bezinteresowni, spotykałbym was w Caritasie i PCK, a nie na stadionach.

Copyright © Agora SA