Zaskakująca porażka Podbeskidzia w Poznaniu

- Organizacyjnie i finansowo mamy poukładany klub, a przegrywamy z Wartą - kilka minut po meczu rozczarowany Sławomir Cienciała, kapitan Podbeskidzia, nie potrafił znaleźć wytłumaczenia, jak to się stało, że najbiedniejszy klub w lidze pokonał jednego z faworytów do awansu.

Dla Warty mecz z Podbeskidziem przyszedł po wyjątkowo zwariowanym okresie przygotowawczym. Gdy w tygodniu poprzedzającym spotkanie poznaniacy pierwszy raz wyszli na trening na swoim boisku, wśród ćwiczących nie było Tomasza Magdziarza. W tym czasie oprowadzał delegację władz miasta, które miały zdecydować, czy wspomóc klub finansowo.

- Nie zajmowałem się ostatnio tylko futbolem, ale wszyscy musimy walczyć o nasz klub - mówił Magdziarz. Jego akurat problemy Warty nie dotykają tak bardzo - jest dość zamożnym człowiekiem, zarabia na życie sprzedawaniem samochodów.

W sobotnim meczu przeprowadził 40-metrowy rajd, oszukał dwóch stoperów Podbeskidzia i strzelił na 1:0. Cztery minuty później zaskoczonych gości pokonał jeszcze Paweł Iwanicki, który wzorowo wykończył efektowny kontratak. Chwilę wcześniej wszedł z ławki rezerwowych - znalazł się na niej, bo nie zawsze może być na treningach. Kilka dni w tygodniu spędza na służbie. Jest strażakiem...

- Chłopcy w szatni myślą nie tylko o tym, jak zagrać, ale jeszcze o tym, czy będzie z czego zrobić niedzielny obiad - tłumaczy Magdziarz. - Za to na pewno jesteśmy bardziej zdeterminowani na boisku.

"Zieloni" zaskakująco dobrze rozpoczęli mecz - oddali kilka strzałów. Potem jednak znaleźli się w głębokiej defensywie. W ekipie gości dobrze grał Clemence Matawu - to zawodnik, o którym Warta może tylko pomarzyć. Na nierównym boisku wyróżniał się świetnym panowaniem nad piłką. W 16. min przelobował Łukasza Radlińskiego, ale trafił piłką w słupek. Bezradni poznaniacy głównie faulowali, lepszego sposobu na zatrzymanie przeciwników nie mieli.

Sytuacja zmieniła się w drugiej połowie. Za rozkojarzonego Sergio Batatę (trener Baniak: - Batata - przyjechała jego żona z dzieckiem, świat mu trochę odjechał), wszedł Filip Burkhardt i Warta przestała tylko wybijać piłkę byle dalej od bramki. Goście zmarnowali kilka okazji na początku drugiej połowy i wtedy swój rajd przeprowadził Magdziarz.

Przy 2:0 Podbeskidzie było w stanie zdobyć kontaktowego gola - w zamieszaniu piłkę do bramki wepchnął Cienciała. Sędzia doliczył pięć minut, więc druga z rzędu wygrana w "Ogródku" z ligowym potentatem (w listopadzie przegrał tu Widzew Łódź) wcale nie była jeszcze pewna. - To cała Warta. Gdy faworyt jest na kolanach, pozwalamy mu wstać i robimy horror - brak koncentracji w końcówce to jedyna rzecz, na którą wściekał się w sobotę Baniak.

Trener gości Marcin Brosz siedział wciśnięty w krzesło i wydusił z siebie załamany: - Innego wyniku się spodziewałem, innej gry. Porażka to cios dla nas, bo nasza sytuacja w tabeli i kwestia awansu się skomplikowała, mamy teraz jeszcze trochę meczów, żeby się zrehabilitować.

- Mimo zwycięstwa wciąż nie wiemy, czy pojedziemy na następny mecz do Jastrzębia - skwitował trener Warty. Może brakować pieniędzy.

Warta Poznań - Podbeskidzie Bielsko-Biała 2:1 (0:0)

Bramki: 1:0 Magdziarz (74. min, bez asysty), 2:0 Iwanicki (76., po podaniu Burkhardta), 2:1 Cienciała (90.)

Warta: Radliński - Ignasiński Ż , B. Jankowski Ż , Strugarek, Otuszewski Ż - Bekas, Hinc - Magdziarz (88.Wan), Batata (46., Burkhardt Ż ), Sikora (65. Iwanicki) - Klatt Ż .

Podbeskidzie: Szymański - Cienciała Ż , Szmatiuk, Konieczny, Danc~k - Malinowski, Jarosz Ż , M atusiak (77. Białek), Matawu - Brzezina (69. Matusz), Chrapek (77. Świerblewski).

Sędziował: Radosław Trochimiuk (Ciechanów). Widzów 700.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.