Zobaczymy za rok - rozmowa z Henrykiem Apostelem

Ja mogę zmienić system rozgrywek. Nie mogę jednak wymienić ludzi, bo ich jest zbyt dużo - mówi szef Wydziału Szkolenia PZPN Henryk Apostel.

Zobaczymy za rok - rozmowa z Henrykiem Apostelem

Ja mogę zmienić system rozgrywek. Nie mogę jednak wymienić ludzi, bo ich jest zbyt dużo - mówi szef Wydziału Szkolenia PZPN Henryk Apostel.

Były selekcjoner polskiej reprezentacji jest w dużej mierze odpowiedzialny za to, że od nowego sezonu polska ekstraklasa będzie miała nowy system rozgrywek. Nagle wprowadzona reforma ma ograniczyć negatywne zjawiska w polskim futbolu: ułożone mecze czy brak zaangażowania zawodników w grę w końcówce sezonu.

Olgierd Kwiatkowski: Od kiedy myślał Pan nad zmianą systemu rozgrywek I ligi?

Henryk Apostel: Na dwa miesiące przed zakończeniem sezonu zaczął pracować nad tym Wydział Szkolenia PZPN. Nie był to więc mój pomysł. Pracowaliśmy wspólnie: ja, Andrzej Strejlau, Orest Lenczyk, Jerzy Talaga, Piotr Maranda, Andrzej Ziemilski i członek rady trenerów Włodzimierz Małowiejski. Dyskutowaliśmy na temat tego, co zrobić, żeby było lepiej z polską piłką. Różne myśli przychodziły nam do głowy, a pomysł reorganizacji pojawiał się najczęściej. Intensywnie zaczęliśmy zastanawiać się nad tym już gdzieś w połowie maja, bo to , co widzieliśmy na boisku i poza nim, nie było różowe i sympatyczne. Zakłady bukmacherskie zaczęły wycofywać niektóre mecze ze swoich programów. W lidze ci, co mieli wygrać, wygrywali, ci, co przegrać - przegrywali. To się zdarza wszędzie na świecie - we Włoszech i Hiszpanii - ale u nas od razu zachodziły podejrzenia, że ten czy inny mecz jest sprzedany, puszczony. I tak rzeczywiście mogło być.

W ostatniej kolejce oglądał Pan spotkanie Śląsk Wrocław - Widzew Łódź. Obu drużynom wystarczał remis i rzeczywiście mecz zakończył się wynikiem 0:0. Głośno mówił Pan, że już więcej nie chce oglądać takich meczów. Czy wizyta na stadionie Śląska przelała w Panu czarę goryczy?

- Na Wydziale Gier PZPN napisałem na temat tego meczu krótko: odbył się i moim zdaniem zespoły umówiły się co do wyniku. To znaczy ani Śląsk, ani Widzew nie chciały zdobyć trzech, ale po jednym punkcie. Były jeden czy dwa strzały, większość "po zegarach". Takiego futbolu nie chcę tolerować. Jeżeli jeszcze trenerzy mówią, że wszystko jest w porządku, to ja im odpowiadam: panowie, powinniście pracować w innych zawodach.

Pana zdaniem takie mecze nie będą się już zdarzać?

- Jeżeli będą, to będzie ich bardzo mało. Podział spowoduje, że często jeden punkt nie gwarantuje pozostania w lidze.

Czyli nowy system będzie skuteczną bronią przeciw nadużyciom?

- W piłce zawsze istnieją nieprawidłowości i nie ma takiego systemu, który by w stu procentach był rzetelny. Ale to, co wprowadzimy od lipca, ukróci pewne rzeczy. Jedni przez cały sezon będą walczyć o mistrzostwo i europejskie puchary. Inni o to, żeby nie spaść bezpośrednio albo żeby nie grać w barażach. Do tego dochodzą jeszcze premie pieniężne za jak najwyższe miejsce w lidze. Dużo zespołów będzie zainteresowanych walką, bo to po prostu będzie się opłacać.

Oczywiście Polacy mówią, że obojętnie jaka reforma, że cokolwiek człowiek by nie zrobił, to i tak jest to do kitu. Wyciągają najpierw same minusy, a o ewentualnych plusach zapominają. Jeśli robiąc coś, mam mówić od razu, że to się nie uda, to rzeczywiście zmiany nie miałyby sensu. Musimy wszyscy zobaczyć i przekonać się, czy reorganizacja będzie pożyteczna dla naszej piłki. Teraz wszystko zależy od tego, jak ci, co będą na boisku, i ci, którzy rządzą piłkarzami, będą się stosować się do nowych reguł gry. Bo ja mogę zmienić system rozgrywek. Nie mogę jednak wymienić ludzi, bo ich jest zbyt dużo.

W Europie ani na świecie nie ma podobnego systemu rozgrywek...

- Nie oglądaliśmy się na innych. Do wszystkiego przygotowaliśmy się sami. Analizowaliśmy na przykład nowy system na podstawie tego, co działo się w zakończonym sezonie i jakby ułożyło się to w nowym. Zobaczyliśmy, że byłoby niedobrze, gdybyśmy zostawili wszystkie punkty zespołom przechodzącym do grup, bo nikt by ich potem nie dogonił. W pierwszej wersji było też tak, że każdy zespół w grupie mistrzowskiej i spadkowej startował z zerowym kontem, ale byłoby to z kolei niesprawiedliwie. Uzgodniliśmy, że 50 proc. punktów zdobytych w pierwszej fazie będzie bardziej wiarygodnym rozwiązaniem.

Czy Wydział Szkolenia konsultował się z matematykiem w sprawie tej reformy?

- Miałem inżyniera, który pokazywał na komputerze różnego rodzaju symulacje, ale jego propozycje były nieczytelne. Trzeba byłoby robić ligę z ołówkiem, liczyć bramki i punkty na piechotę. Zdecydowaliśmy się na system prosty. Są trzy punkty za wygrany mecz i jeden punkt za przegrany. Drużyny grają między sobą, a potem się dzielą. Terminy są te same, ilość drużyn jest taka sama. Mamy o dwa mecze mniej, ale akurat to się dobrze składa, bo będzie to z pożytkiem dla naszej kadry. A przecież wszyscy mamy nadzieję, że reprezentacja zakwalifikuje się do mistrzostw świata.

Wielu krytyków uważa, że wadą nowego systemu jest to, że może nie dojść do takich meczów jak Legia Warszawa - Widzew czy derby Warszawy albo Śląska.

- Trudno, żeby wszyscy byli zadowoleni. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie, żeby Legia i Widzew znalazły się w pierwszej albo - czego im nie życzę - w drugiej czwórce w swoich grupach. Wtedy będą grać między sobą.

Nie lepiej byłoby zmniejszyć liczbę drużyn w I lidze? Wtedy byłoby więcej ciekawych meczów.

- My nie mogliśmy o tym zdecydować, bo do tego potrzebna byłaby decyzja walnego zgromadzenia PZPN. Zmniejszenie liczby zespołów w ekstraklasie może nastąpić np. kiedy wprowadzimy licencje dostosowane do wymagań UEFA. Wtedy wiele klubów nie będzie stać na grę w I lidze.

Oprócz zmiany systemu rozgrywek PZPN zdecydował, że w jednym klubie może grać pięciu obcokrajowców. Dlaczego?

- Powoli zbliżamy się do Unii Europejskiej i musimy być otwarci na zagranicznych piłkarzy. Pytanie jest jednak inne - czy kluby znajdą pięciu na tyle dobrych zawodników z zagranicy, żeby wystawiać ich w pierwszym składzie?

PZPN nie wprowadził przepisu na temat trenerów, ale coraz więcej szkoleniowców z zagranicy jest zatrudnianych w polskich klubach. Nie niepokoi Pana to zjawisko?

- Tak jak w przypadku zawodników nie możemy zamykać drogi również trenerom, kisić się we własnym sosie. Jeżeli prezesi klubów nie widzą możliwości zaangażowania polskiego trenera, bo jest za drogi i za mało umie, to angażują zagranicznego. Nie jest to przecież zjawisko nowe. W latach 60. pracowało w Polsce mnóstwo zagranicznych szkoleniowców: w Legii, Górniku, Ruchu Chorzów. Teraz jest tylko pytanie, czy ci trenerzy wniosą coś nowego. Zdaję sobie jednak sprawę, że jeżeli chodzi o technikę naszych piłkarzy, to nawet najlepsi szkoleniowcy nie mogą wiele zdziałać. Jednak jeśli zaangażują się do pracy z młodzieżą, mają naprawdę wielkie pole do popisu.

Jak Pan myśli, kiedy będzie można podsumować, czy te wszystkie zmiany wyszły polskiej piłce na dobre?

- Musimy poczekać do czerwca przyszłego roku. Wtedy zastanowimy się, czy przyniosło to pożytek, czy nie. Jeśli nowy system się nie sprawdzi, wrócimy do tego, co było.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.