Ekstraklasa. Legia - Lech. Walka o odzyskanie znaczenia

Mecz jak każdy inny czy wyjątkowa chwila dla Ekstraklasy? Spotkań Legii Warszawa z Lechem Poznań jest zbyt dużo czy wciąż kibicom jest zbyt mało? W sobotę (20.30, relacja na żywo na Sport.pl i w aplikacji Sport.pl LIVE) najwięksi rywale z Lotto Ekstraklasy walczą o więcej niż trzy punkty. Nie, jeszcze nie mistrzostwo, bardziej przypomnienie, że ich starcia wciąż warto brać na poważnie.

O nie, Legia Warszawa znów gra z Lechem Poznań. Piąty raz w tym roku, dziesiąty w ostatnich dwóch latach. - Jest to klasyk - mówi jednak Jacek Magiera, trener Legii. - Już przed przylotem do Polski wiedziałem, że mecze między tymi drużynami mają dodatkowy ciężar - zaznacza także Nenad Bjelica, szkoleniowiec Lecha. - Jest w tych spotkaniach wysokie napięcie. Wszyscy żyją tymi spotkaniami. Nie tylko Lech i Legia, ale cała Polska - przekonuje Szymon Pawłowski.

Czyżby? Czy to naprawdę nadal tak ważne spotkanie w ekstraklasie? Mówimy o starciu czternastej z ósmą drużyną obecnego sezonu. Zespołami, które swoimi słabymi wynikami przysłużyły się do zwolnienia szkoleniowców. Kluby, którym albo brakuje stabilizacji (Legia), albo zdecydowanego działania i odrobiny szaleństwa (Lech). Dwa skrajne przypadki, które swoimi "strategiami" także doprowadziły do obecnej sytuacji. Dlatego mówienie o sobotnim meczu jako walce o mistrzostwo brzmi po prostu śmiesznie. Na razie finaliści poprzednich dwóch edycji Pucharu Polski walczą o odzyskanie twarzy. W lidze - z czego doskonale zdają sobie sprawę nie tylko w Poznaniu czy Warszawie, ale też Białymstoku, Gdańsku i... Niecieczy - którą Lech i Legia powinny dominować od pierwszej do ostatniej kolejki.

Powinny, ale nie muszą. Przez pierwszych dwadzieścia kolejek mogą się zataczać, upadać i na chwilę wstawać, by całkowicie ocucić się na rundę wiosenną. Gwarantuje to system rozgrywek, jak również zaangażowanie obu klubów w europejskie rozgrywki, czego oczywiście w tym sezonie Lech jest pozbawiony. Co jednak nie oznacza, że mając więcej czasu, gra lepiej, jesienią po zmianie trenera znów swój styl odbudowuje, niż szlifuje detale.

Sezony 2013/14 i następne były wyjątkowe i rozwinęły rywalizację Lecha z Legią, ponieważ te kluby walczyły o pełną stawkę w Ekstraklasie. W marcu 2015 roku na antenie NC+ mecz tych drużyn obejrzało rekordowe 413 tys. widzów, tylko 14 proc. mniej niż hiszpańskie El Clasico, które zaczynało się zaraz po hicie ligi polskiej. W poprzednim sezonie to nadal były najchętniej oglądane spotkania: zajęły pierwsze, drugie i czwarte miejsce w rankingu oglądalności stacji pokazującej Ekstraklasę. Te trzy hity przyciągnęły ponad 800 tys. widzów, czyli odpowiednik niemal ośmiu meczów (śr. ok. 106 tys.).

- Cieszę się, że przeciwnik jest właśnie taki. Im więcej meczów o stawkę, tym lepiej dla ligi. Kiedy zawodnicy grają pod presją, widać, na co będzie ich stać w Europie - mówi Magiera. Trener Legii niemal wprost zaznacza, że piłkarzy trudno jest zmotywować na inne spotkania Ekstraklasy. Także dlatego w połowie meczów tego sezonu mistrzowie Polski jako pierwsi tracili bramkę, trzy kolejne kończyły się bezbramkowymi remisami. Jedyny raz, gdy Legia sama rzuciła się na rywala, był przeciwko Lechii Gdańsk (3:0). W sobotę priorytetem Magiery oraz jego piłkarzy będzie powtórzenie tego planu.

Co ciekawe, Bjelica przed hitem również nawiązywał do meczu przeciwko Lechii. - Chciałbym grać tak jak w Gdańsku, by zespół stwarzał wiele sytuacji. Taka gra jak w meczu z Lechią byłaby świetna, ale ten mecz przegraliśmy, a my chcemy wygrywać. Ciągle czekam na mecz, w którym zagramy perfekcyjnie - mówi. Od przejęcia zespołu we wrześniu wygrał dwa z pięciu spotkań, efekty jego pracy widać bardziej po stylu gry zespołu, nie wynikach Lecha.

Meczów Lecha z Legią jest i dużo, i mało. W pierwszym przypadku chodzi o brak innych rywalizacji, które - dla dobra obu klubów i całej ligi - posiadałyby choć zbliżony potencjał marketingowy, wypełniłyby lukę i zatarły wrażenie, że chodzi w zasadzie tylko o Poznań i Warszawę. Ale jest ich też mało, ponieważ większość spotkań ma dużo mniejszy tzw. ciężar gatunkowy. Obaj trenerzy wiedzą, czym on się przejawia. - Przed takimi meczami statystyki nie grają. Decydujące będzie to, jak poradzimy sobie z presją - mówi Bjelica. - Kiedy zawodnicy grają pod presją, widać, na co będzie ich stać w Europie - dodaje Magiera.

Tak więc czy kibicom się to podoba, czy nie, mecze Legii z Lechem są w lidze najbliższym odpowiednikiem starć z europejskich pucharów. Także dlatego nie są to spotkania otwarte, ofensywne. Pomijając spotkania Superpucharu, które traktowane są jak mocniejszy sparing przed sezonem, to w jedenastu spotkaniach od wprowadzenia ESA37 tylko cztery razy strzelono więcej niż dwa gole (licząc także finały PP). W sześciu przypadkach drużyna, która pierwsza trafiała do siatki, wygrywała, bo druga nie potrafiła wyrównać. Rok temu Lech wygrał w Warszawie po golu Kaspera Hamalainena z już ósmej minuty. W rundzie wiosennej Legia zwyciężyła w Poznaniu, bo Nemanja Nikolić dwa razy zaskoczył rywali przed przerwą, na co gospodarze nie potrafili odpowiedzieć.

Przed sobotnim meczem brzmi to jak ostrzeżenie przed kolejnym kiczem, nie hitem, ale może być inaczej. Po części ze względu na trenerów - Bjelica i Magiera chcą grać ofensywnie - a po części z tego, że obie drużyny... kiepsko bronią. Lech wciąż ma negatywny bilans bramkowy, tylko cztery drużyny w lidze straciły więcej goli od Legii. To, że pomysły nowych szkoleniowców wciąż są dopiero wdrażane, może spowodować więcej błędów, nieporozumień, stworzyć więcej miejsca na boisku.

Największą nadzieją na widowisko jest pressing: i Legia, i Lech pokazały go zwłaszcza w swoich meczach z Lechią. Pierwsi byli skuteczniejsi, choć na gole czekali dopiero do drugiej połowy. Piłkarze Lecha w Gdańsku grali na granicy brutalności (18 fauli przed przerwą), ale żadnej z wielu dogodnych sytuacji nie potrafili wykorzystać.

Natomiast sobotnie starcie to dla obu drużyn szansa na przypomnienie, ile wciąż w lidze znaczą - nie tylko na trybunach. W poprzednim sezonie, gdy wiadomo było, że nawet w fazie mistrzowskiej Lech nie będzie liczył się w walce o tytuł, to spotkanie z Legią oglądało 50 tys. mniej w porównaniu z poprzednim. Z kolei w Warszawie tylko raz w tym sezonie frekwencja była wyższa niż średnia z poprzednich rozgrywek. Kilka godzin przed meczem zajętych było niemal 28 tys. miejsc na stadionie przy Łazienkowskiej. Podobnie było przed spotkaniem z Lechią trzy tygodnie temu, choć ostatecznie pojawiło się ich nieco ponad 18 tys. Dziś okaże się, czy niezdecydowanych hasła "Lech" i "hit ligi" są jeszcze w stanie przyciągnąć na trybuny.

Zobacz wideo

Oto najbrzydsze sportowe puchary. Nie chcielibyście takiego zdobyć [ZDJĘCIA]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.