Liga Mistrzów. Słoń Toure i syty Manchester City

Oficjalne statystyki UEFA podają, że Yaya Toure w rewanżowym meczu pokonał siedem kilometrów, niemal najwięcej w drużynie. Nie dajcie się nabrać: pomocnik Manchesteru City był najsłabszym, najmniej zainteresowanym aktorem w półfinałowym widowisku. Widowisku? Kompromitacji angielskiego klubu na pożegnanie Manuela Pellegriniego.

Historia Yayi Toure w Manchesterze City się kończy. Pep Guardiola nawet jeśli przegapił środowy mecz w Madrycie, to raczej na pozostawienie 32-letniego pomocnika się nie zdecyduje. Agent piłkarza Dimitry Seluk już kilka dni po ujawnieniu, że Hiszpan latem przejmie City powiedział: "Myślę, że Yaya opuści City, ale zanim to zrobi liczę, że wygra wszystkie możliwe puchary".

Niedoczekanie. Po zasłużonej porażce z Realem - w drugim meczu piłkarze angielskiego klubu sami doprosili się o lekcję futbolu - sezon Manchesteru City niemal się skończył. Wystarczy w dwóch ostatnich kolejkach ligowych utrzymać cztery punkty przewagi nad lokalnymi rywalami i zagwarantować, że Pep Guardiola przejmie drużynę, która wystąpi chociaż w eliminacjach do kolejnej edycji Ligi Mistrzów.

Niełatwo jest krytykować piłkarza, który wieloma fantastycznymi momentami wpisał się w pamięć każdego kibica europejskiej piłki. W Barcelonie jako defensywny pomocnik i obrońca wygrał wszystko, co było do zdobycia. Zawodnik w swoich ruchach elegancki, ale zdecydowany, nienaganny technicznie i efektywny. I jeszcze jego transformacja w Anglii, przemiana w ofensywnego pomocnika, który w sezonie 2013/14 strzelił w Premier League 20 goli i miał dziewięć asyst. Był nie do zatrzymania, kibice City całkowicie zasadnie nadali mu ksywkę "Czołg".

W Madrycie, jak zaśmiewano się w mediach społecznościowych, Toure przypominał bardziej "wóz z węglem" czy "dziewiętnastowieczną ciuchcię". Nie tyle mało zwrotny, co po prostu drepczący, symulujący uczestnictwo w ofensywie i w defensywie. Grał nawet nie na czwartą część swoich możliwości. Przez godzinę cierpiał on, kibice City i chyba każdy, kto oczekiwał meczu czy rywalizacji godnej stawki spotkania. Różnica między nim a Luką Modriciem - pod względem dynamiki gry, znaczenia dla swojego zespołu, chęci zwyciężania - powiększała się z minuty na minutę.

Zresztą problem z Toure w Manchesterze City nie jest widoczny od środy. W tym sezonie statystyki ma niezłe (7 goli i 7 asyst), ale zbyt często wyglądał na mało zainteresowanego lub po prostu nieprzygotowanego do pomocy drużynie w zrealizowaniu ambitnych celów. Grając za napastnikiem zwalniał ataki zespołu, będąc środkowym pomocnikiem kompletnie o defensywę nie dbał. Stał się zbędnym luksusem, w Anglii określano problemy jakie stwarzał drużynie idiomem "an elephant in the room" (w wolnym tłumaczeniu: oczywista prawda, która jest ignorowana - w tym wypadku przez Pellegriniego). Co swoją drogą do sytuacji z Toure idealnie pasowało, jako że gra w reprezentacji nazywanej potocznie "Słoniami".

Przypomina mi się ligowy mecz z grudnia przeciwko Arsenalowi. W 82. minucie Toure błysnął geniuszem, fantastycznym strzałem zza pola karnego, bez nabiegu i trafiając piłką w samo okienko bramki rywali. Jednak to był tylko przebłysk. Wcześniej rywale strzelili dwa gole po asystach Mesuta Oezila, który raz po raz wykorzystywał, że ustawiony jako jeden z dwójki pomocników Toure zostawiał za swoimi plecami hektary wolnej przestrzeni, niechętnie podchodząc do bronienia. Bijący rekordy asyst Niemiec dawno nie miał tak łatwo i równie łatwo, jak Modrić rozgrywający przy pozorowanym pressingu 32-letniego rywala.

Jednak warto spojrzeć też w kierunku trenera. Manuel Pellegrini najlepiej wiedział, czy Toure wracając po kontuzji jest w ogóle w stanie wystąpić. 32-latek niczym, co zrobił w trakcie godziny gry tej decyzji swojego trenera nie potwierdził. A nawet jeśli był zdolny i miał być przydatny, to czy Pellegrini stworzył plan dla City na to spotkanie. Jego zespół nie próbował pressingu, grał mało spójnie, akcje wynikały z przypadku, a piłkarze najczęściej rozkładali bezradnie ręce. Chociaż Real już w dwudziestej minucie strzelił gola i przy utrzymującym się do końca jednobramkowym prowadzeniu wystarczało gościom trafienie, to niespecjalnie pokazywali, że na awansie - do finału Ligi Mistrzów! - im w ogóle zależy.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.