Reprezentacja. Oślizło: Najlepiej mieć Glika z prawej, Glika w środku i Glika z lewej

Stanisław Oślizło to ośmiokrotny mistrz Polski z Górnikiem Zabrze. Grał też w finale Pucharu Zdobywców Pucharów w 1970 roku, gdzie zabrzanie przegrali z Manchesterem City 1:2. Uchodził za twardego, ale sprawiedliwego obrońcę. Każdy napastnik, który grał przeciwko niemu, potwierdza tę opinię. Dziś pytamy, jak ocenia współczesnych defensorów.

Jacek Staszak, Michał Zachodny: Kamil Glik to rewelacja ostatniego roku nie tylko w Polsce, ale w całej Europie. Jak pan ocenia jego postępy?

Stanisław Oślizło, legenda Górnika Zabrze: Rewelacja. Wyrósł na wspaniałego stopera. Potrafi bronić, niestraszny mu pojedynek z napastnikami. Wielu obrońców ma z tym problem. Oprócz tego udoskonalił, nie wiem czy nie za namową trenera, włączanie się do gry ofensywnej, zwłaszcza przy stałych fragmentach gry. Strzela tyle bramek, że dogonił już Zbigniewa Bońka.

Mówi, że pod koniec sezonu poprosi kolegów o to, żeby mógł strzelać karne.

- Na ogół strzelają ci, którzy są najpewniejsi. To wybiera się na treningu. Zawsze robiliśmy sobie po zajęciach serię jedenastek, trener patrzył i wybierał potem najlepszych. Jeszcze w Radlinie to ja strzelałem, ale w Górniku byli lepsi - Ernest Pohl i Włodek Lubański, idący na króla strzelców. Gdzie by tam obrońcę wybrali... Pohl kiedyś ważnego karnego nie strzelił. Graliśmy z CSKA Sofia rewanż u siebie, prowadziliśmy 3:0 [w pierwszym meczu Górnik przegrał 0:4 - przyp. red.] i Ernest wyszedł sam na sam, minął bramkarza, ale był faulowany. Wziął piłkę, ustawił na jedenastym metrze i nie trafił. Pewnie byśmy nie odpadli. Ciekawe, czy Glika dopuszczą jeszcze w Turynie do strzelania karnych, bo słyszałem, że już są jakieś zakusy.

Pan pamięta go jeszcze z Piasta Gliwice?

- Tak. Może miał szczęście, że we Włoszech trafił na dobrego trenera, który w niego wierzył. Oczywiście jakieś warunki musiał spełniać, że w nim coś zauważono. Szkoleniowiec postawił na Glika, bo wiedział, że go nie zawiedzie.

Gdy zaczął grać w Turynie, to zwykle patrzył na innych obrońców, żeby wiedzieć, jak się ustawić, a teraz to on sam tym dyryguje. Pan też tak miał po przyjściu do Górnika?

- Zdawałem sobie sprawę, że czeka mnie rywalizacja. Tu stoperem był Stefan Floreński, reprezentant kraju. Musiałem się czymś wykazać, że trener mnie wystawił na środku, a jego przeniósł na prawą stronę. Niewielu już teraz gra z trójką, bo wtedy najlepiej by było mieć trzech doskonałych obrońców - Glika z lewej, Glika w środku i Glika po prawej. Wtedy można sobie pozwolić na trójkę.

Systemy się zmieniają, gdy przychodziłem do Górnika, to graliśmy trójką obrońców, dwoma pomocnikami i piątką napastników. To był ten stary system W-M. Grałem w środku sam i nigdy nie wołałem, żeby ktoś mi pomógł, bo sobie z tym sam radziłem. Teraz to nie do pomyślenia. Zawsze ktoś musi być do pomocy. Potem z piątki napastników została czwórka, bo jednego przesunięto do obrony i zrobiło się 4-2-4. To przyszło z Brazylii, a potem się już ruszyło dalej - wycofywano napastników i dzisiaj pomocników mamy bocznych, defensywnych, ofensywnych, ale snajperów coraz mniej.

W meczu z Irlandią Glik miał sporo bezpośrednich pojedynków, bo Polska głęboko się broniła. Pamięta pan takie mecze, gdy trzeba było się okopać w okolicach własnego pola karnego?

- Było tak zwłaszcza w meczach pucharowych - z Manchesterem United, City, Glasgow Rangers. Mieliśmy jednak dobre tyły, pomoc i napad, więc czasem udawało się oddalić grę. Lubański po długiej piłce zawsze potrafił się urwać, wygrać pojedynek. Z Anglią tak zrobił, wygrał z Bobbym Moorem, strzelił i był wygrany mecz. Zawsze trzeba mieć trzy formacje dobre, żeby do końca wszystko hulało.

Kiedyś było więcej pojedynków?

- No tak, jeśli był jeden wysunięty napastnik w środku, a ja byłem ostatnim obrońcą. Teraz pytam się trenerów, czy robią ćwiczenia jeden na jednego, bo u nas tak zawsze u Gezy Kalocsayia trenowaliśmy. Aż do znudzenia, bo wydawało się, że reprezentantów ciężko nauczyć lepszego przesuwania się, a jednak się udawało. Było tak: atakujący mieli piłkę na środku boiska, obrońcy stali na linii pola karnego. Napastnik na sygnał trenera ruszał na bramkę i próbował strzelić. Zawsze była para Lubański-Oślizło. Włodek miał ze mną problemy, nigdy nie wygrał. Kiedyś docent Zygfryd Wawrzynek powiedział mi, że biegam szybciej do tyłu niż do przodu (śmiech). Zawsze można to ustawienie poprawić. Trzeba obserwować piłkę, nie rywala, bo on się kiwa i jak ktoś się tym zasugeruje, to jeden balans w złą stronę i jest się oszukanym. Nie wolno się też odwracać, bo zgubisz piłkę i napastnik cię wyprzedzi. Czasem ćwiczyliśmy dwóch na dwóch - trenowanie asekuracji. Robiliśmy to cały czas, a teraz tego nie ma. Chyba są inne metody treningowe.

Gary Neville, były piłkarz Manchesteru United, mówił, że za jego czasów 70 proc. treningu to była defensywa.

- Neville'ów było dwóch, był prawy i lewy obrońca. Nie wiedziałem o tym, że oni tak mieli. Widać nie tylko tutaj sprawdzało się powiedzenie, że zespół buduje się od tyłu, bo tam musi być spokój i porządek.

Twierdził, że teraz w większości ćwiczy się technikę rozegrania.

- Taka moda. Nie wiem, czy to nie wszyscy powtarzają za Barceloną i próbują sobie pykać. Oni tam mogą tak grać, bo Messiemu piłka się klei. Teraz już mniej, bo nie ma takich różnic w technice, ale szalenie ciężko grało się przeciwko Brazylijczykom, bo ich piłka zawsze się słuchała. Zwykle można było wyprzedzić rywala, a oni tak grali, że trzeba było podchodzić inaczej, często liczyć na szczęście.

Glik to taki obrońca jak z przeszłości?

- Nie wyobrażam sobie innego piłkarza na tej pozycji tak twardego. Odpada brutalność, bo to strefa boiska, w której nie można sobie na to pozwolić.

Zobacz wideo

Wydaje się, że często na początku meczu sfauluje rywala, żeby go postraszyć i mieć spokój.

- Może to podpowiedź trenera? Teraz pod bramką tyle się wydarza, panie dzieju, jakieś przepychanki, zapasy. Kiedyś tak nie było, bo sędzia momentalnie by dyktował karnego. Co mnie jeszcze denerwuje, to gra ręką. Teraz piłka trafia w nią, a sędzia mówi, żeby grać dalej. W murze chowało się ręce, żeby nie dostać, bo byłby karny. Rozumiem, że czasem nie ma ruchu ręką w stronę piłki, ale przez takie coś można uchronić zespół od straty bramki.

Teraz obrońcy mają łatwiej i liczą, że sędzia odpuści?

- Obowiązki są zawsze te same - nie dopuścić do straty bramki. Teraz napastnicy są szybsi, a to duży problem, bo nie wolno blisko niego stać, zawsze trzeba zostawić sobie trochę miejsca. To kwestia wyszkolenia, kiedyś szkoliło się takie podstawy defensywy, tak jak panowie wspomnieli tego Neville'a. Kiedyś dużo czasu poświęcało się obronie, może teraz więcej ćwiczy się atak. Tak jak widzę po Realu Madryt, który bardzo lubię - chcą strzelać jak najwięcej i nie mają stabilności. Nieraz mnie denerwują ci obrońcy.

Niektórzy nazywają Pepe "boiskowym bandytą".

- Jeszcze jest Sergio Ramos (śmiech). Ten żywemu nie przepuści. Co mecz powinien łapać co niemiara kartek. Może jest kadrowiczem i sędzia mu trochę przepuszcza. Trener Wisły Kraków Kazimierz Moskal mówił, że sędziowie tym dopiero wchodzącym do gry obrońcom raczej nie pobłażają. Nie chciałbym sędziów komentować, ale ta ostatnia sytuacja z derbów Śląska. Mówią, że powinna być żółta, a przecież Michał Helik słusznie dostał czerwoną! I trzy mecze kary. Później były te przepychanki, nie rozumiem. Jest faul, czerwona kartka, schodzisz do szatni, my stawiamy piłeczkę i gramy. A tu wszyscy biegną się bić. Może dlatego, że sędzia nie będzie w stanie wyłapać. Nie mówię, że kochaliśmy się z Ruchem, Legią czy Sosnowcem, bo też zawsze była adrenalina i bardziej się mobilizowaliśmy niż na np. Odrę Opole. Przecież Nieroba, Fabel czy Maszczyk to byli normalni ludzie, moi koledzy, z którymi pociągiem jechałem na zgrupowania kadry w jednym przedziale. Nie było mowy o czymś takim jak łapanie kogoś za gardło. Wiem, że utrzymać nerwy na wodzy jest niezmiernie trudno, bo mogło dojść w tej sytuacji do poważnego złamania.

Teraz dużo mówi się o wyprowadzeniu piłki. Glik mówi, że to trochę przereklamowane.

- Można przywołać słowa Łukasza Piszczka o Pawle Olkowskim. Mówi, że wróży młodszemu koledze karierę i zmianę klubu na lepszy, ale musi najpierw poprawić grę w defensywie.

Piszczek też miał po przyjściu do Borussii Dortmund przede wszystkim ćwiczenia w defensywie.

- Pamiętam go z Gwarka Zabrze. Był taki turniej o mistrzostwo Polski juniorów w Łodzi. Byłem zaproszony, to pojechałem. Tam upał, wszyscy dogorywali, a Piszczek biegał cały czas, wrzucał, strzelał. Wygrali ten turniej. Teraz rzeczywiście bardziej wymagają ofensywy. Trener wykorzystuje, gdy ktoś ma predyspozycje do ofensywy i wykorzystuje te atuty. Dla bramkarzy i stoperów gra skrzydłami przez rywala jest niewygodna, bo każde dośrodkowanie jest groźne. Tak teraz w derbach traciliśmy bramki. Nie wiem, czy stoperzy mieli zaćmę. Tak łatwo zdobyć bramkę jak Ruch to niemożliwe.

Ostatnio zaskoczył mnie Wójcicki z Zawiszy Bydgoszcz. Rewelacja.

On - jak Piszczek i Olkowski - wcześniej był napastnikiem.

- To już wcześniej bywało. Henryk Latocha przychodził do nas jako napastnik i Kalocsay zrobił z niego obrońcę. Potem grał w kadrze, co prawda niewiele, ale w lidze radził sobie bardzo dobrze.

Jak pan ocenia obrońców z ligi np. Arkadiusza Głowackiego?

- Jestem pełen szacunku wobec dojrzałych piłkarzy. Są w ekstraklasie starsi - Marcin Malinowski, Łukasz Surma, Marek Sokołowski albo Radek Sobolewski, którzy trzymają poziom.

Zawsze ciekawie się patrzy, jak młodzi radzą sobie przeciwko tak doświadczonym piłkarzom. To przykłady zaangażowania, profesjonalizmu. Do tego charakter i sportowy tryb życia. Ktoś może mieć wspaniały talent, ale trwoni go w różnych lokalach. Z takim nastawieniem nie ma co szukać w profesjonalnej piłce miejsca, dla takich piłkarzy nie ma do niej wstępu.

Głowacki uchodzi za wzór profesjonalisty.

- Nie widziałem jego słabego meczu. Jest zawsze tam, gdzie powinien. Uchybienia małe ma, jak każdy.

Czy stoper to lepszy materiał na kapitana?

- Nie ma wzoru. Mogę opowiedzieć, jak ja zostałem kapitanem. W drużynie byli ode mnie starsi - Ginter Gawlik czy Pohl. Nie składałem żadnego wniosku czy podania, a wybór padł na mnie. Trener mówił, że trzeba wybrać. Chyba szukał wzoru dla innych, bo Ernest był jaki był - lubił poszaleć na boisku i poza nim. Tolerowaliśmy to, bo grał świetnie. Może bez tego kieliszka byłby gorszy. Było więc głosowanie i ja tym kapitanem zostałem do końca kariery. Kazali mi ją zakończyć w 1972 roku. Do dzisiaj nie wiem dlaczego. Nigdy nie pytałem prezesa i żałuję, że tego nie zrobiłem, chociaż zawsze byłem z nim w dobrych stosunkach. Byliśmy po pierwszej rundzie pierwsi w tabeli z przewagą dwóch punktów. W połowie skończyłem karierę i Górnik skończył na czwartym miejscu. Zmienił się trener, w szatni porobiły się grupki, wkradł się luz. Hubert Kostka mówił mi, że zrobił się po prostu bajzel. Sport nie lubi zawahań, luźnego podejścia. Zawsze byłem przykładem - nie piłem, nie paliłem, nie spóźniałem się na treningi. Skracałem urlopy, żeby przyjechać na pierwszy dzień i godzinę zbiórki. Taki byłem, więc nie bałem się potem George'a Besta, Olega Błochina, Bobby'ego Charltona i wielu innych znakomitych piłkarzy. Miałem swoją wartość i wierzyłem w siebie, a przecież musiałem nadrabiać, bo grać w piłkę zacząłem dopiero w liceum, gdy koledzy zaprosili mnie na trening. Teraz mój siedmioletni wnuk chodzi na treningi (śmiech). Zawsze wszystko można nadgonić, o ile się tego chce. Doszedłem do takiego poziomu, że byłem najlepszym w kraju stoperem.

Best był tym, który najbardziej panu przeszkodził?

- Był najlepszy. Kalocsay opowiadając o United mówił o Charltonie, ale na końcu powiedział, że największym diabłem jest Best. Kto go widział w akcji potwierdzi moje słowa. Każdy Anglik, który oglądał jego drużynę to powie. Szkoda go. Był idolem, najlepszym piłkarzem, hołubionym przez wszystkich, ale charakter tego nie wytrzymał. Zaczął sobie używać, bagatelizować i tak schodził coraz niżej, że mu się po prostu zmarło w młodym wieku.

źródło: Okazje.info

Więcej o:
Copyright © Agora SA