Polska - Irlandia. Stec: Polacy skazani na krew, pot i siniaki

Niespełna pięć minut dzieliło nas od radosnych westchnień o eliminacjach, których już się nie da spartaczyć. Ale polscy piłkarze na pełen sukces nie zasłużyli - im dłużej trwał mecz w Irlandii, tym bardziej modlili się o przetrwanie, zamiast grać - pisze po meczu Irlandia - Polska Rafał Stec, dziennikarz Sport.pl

Najpierw wieczór znów przebiegał tak, jakby w eliminacjach Euro 2016 chodziło zasadniczo o obalenie wszystkiego, co wiemy o polskich piłkarzach. Niemcom ostateczny cios zadał Sebastian Mila, szary, dawno wykreślony z dużego futbolu ligowiec, który ledwie zgubił grubą nadwagę. Szkotów trafił Krzysztof Mączyński - wykopalisko z Górnika Zabrze, niedawno wyeksportowane do Guizhou Renhe, średniego klubiku ze słabowitej ligi chińskiej. A Irlandczykom przyłożył dziś Sławomir Peszko - sensacja nawet nie w tym, że powszechnie uchodził za słabe ogniwo podstawowej jedenastki, ale w tym, że wykorzystał już pierwszą okazję strzelecką. On, bezgłowy jeździec znany z tego, że wystarczy mu uderzyć na bramkę pięciokrotnie, by spudłować 10 razy. On, z reprezentacji już dyscyplinarnie wyrzucany. On, który miał ucieleśniać przyszły akt oskarżenia Adama Nawałki - "tam, gdzie biegał ten niezdara, powinien był biegać ekskapitan Błaszczykowski, trzeba było się go pochopnie nie pozbywać".

Dlatego do przerwy byłem niemal zachwycony. Owszem, porywającego widowiska w Dublinie nie oglądaliśmy. Tak zwany bezstronny widz mógłby zdechnąć z nudów, bo obie drużyny długimi okresami redukowały ryzyko nie tyle do zera, ile do wartości ujemnej. Nie sposób było jednak nie doceniać beznamiętnych min, z jakimi nasi piłkarze parli do jasno zdefiniowanego celu. Niełatwo uwierzyć, że Polacy uprawiają futbol zdyscyplinowany, wyrachowany, może nawet cyniczny. Że ich plan taktyczny to nie są esy-floresy, przeciwnie, na boisku przybierają klarowne kształty - linie obrony przesuwają się w sposób zsynchronizowany, a kiedy wybrańcy Nawałki wykopują piłkę ze stałego fragmentu gry, to wedle ewidentnie przemyślanego planu, stwarzającego niebezpieczeństwo pod irlandzką bramką. Tym trudniej uwierzyć, im lepiej się pamięta, że gdy półtora roku temu goście San Marino szli z kontratakiem na polską bramkę, to publika na Stadionie Narodowym - rozjuszona beznadzieją naszej reprezentacji, zdolna już tylko do szyderstwa - ich oklaskiwała, życząc, by akcja zakończyła się powodzeniem. Trochę od tamtej pory się zmieniło, co?

Niestety, w Dublinie po przerwie z każdą minutą ubywało planu, a przybywało chaosu. By nie powiedzieć - paniki. I coraz częściej uzmysławiałem sobie, że w tych eliminacjach musi nastąpić wieczór, podczas którego nie wszystkie okoliczności będą sprzyjać Nawałce i w ogóle reprezentacji Polski. Jeśli w meczach z Niemcami, Szkocją i Irlandią wystarczyło jej oddać 9 celnych strzałów, by wbić 5 goli, to możemy sławić piłkarzy za nietypową dla biało-czerwonych wydajność, ale wypada też zwrócić uwagę, z jakim potwornym mozołem przejmują inicjatywę (czy raczej: próbują przejąć) i wymyślają cokolwiek sensownego w ofensywie. Tym razem udało się ocaleć. Ile razy jeszcze? Nawet Nawałka czuje, że rezerwy ma płyciutkie. Ze zmianami zwlekał do ostatniej chwili.

Cieszyć możemy się głównie z tego, że Polacy nie pozwolili się zastraszyć próbującym ich pozarzynać wślizgami rywalom - w przeszłości bywało z tym różnie. I z tego, że wciąż trzymają pozycję lidera w grupie, że wystarczy im wygrywać u siebie, by niemal na pewno awansować na Euro 2016. Gdyby w Dublinie zwyciężyli, mieliby turniej finałowy dosłownie na wyciągnięcie nóg. Czyli futbol znów okazałby się głęboko niesprawiedliwy. Bo ze swoim poziomem gry Polacy nie zasłużyli na niemal pewny awans już na półmetku kwalifikacji. Oni są skazani na krew, pot i siniaki. Jeszcze się w tym roku podenerwujemy?

Dyskutuj z autorem na blogu "A jednak się kręci" >>

Zobacz wideo

Jak się skończą eliminacje Euro 2016 w polskiej grupie? [WYTYPUJ SAM!]

Więcej o:
Copyright © Agora SA