Liga Mistrzów. Cierpliwy jak szejk, czyli Okoński po meczu Barcelona - City

Manuel Pellegrini odpadł z Ligi Mistrzów, a jego szanse na obronę mistrzostwa Anglii są minimalne. Co na to szejkowie, którzy włożyli w Manchester City setki milionów funtów - zastanawia się Michał Okoński, dziennikarz ?Tygodnika Powszechnego? i komentator Sport.pl.

Z której strony nie spojrzeć, wygląda to kiepsko. Liga? Porażka z walczącym o utrzymanie beniaminkiem z Burnley, wcześniej męczarnie w wygranym ostatecznie pojedynku z innym beniaminkiem - Leicester, przegrana z Liverpoolem, a w styczniu także z Arsenalem, w sumie tylko trzy zwycięstwa w ostatnich dziewięciu spotkaniach Premier League, mniej goli i dużo więcej błędów niż przed rokiem. W tabeli wprawdzie wciąż miejsce drugie, ale ze stratą sześciu punktów do Chelsea, przy jednym więcej meczu rozegranym od londyńczyków, i z minimalną już przewagą nad Arsenalem, MU i Liverpoolem. O obronie mistrzostwa w zasadzie nie ma mowy, wicemistrzostwo, a nawet finisz w pierwszej czwórce wcale nie są pewne. Puchar Anglii? Wpadka z drugoligowym Middlesbrough u siebie, szybko, bo na poziomie czwartej rundy. Liga Mistrzów? Odpadnięcie w jednej ósmej, a losy rywalizacji z Barceloną przesądzone już w trakcie spotkania na Etihad, gdzie Katalończycy dominowali absolutnie (trzej główni odpowiedzialni za przerywanie ich akcji: Kompany, Demichelis i Fernando, mieli w sumie jeden udany wślizg). Zresztą niech nikogo nie zmyli wynik meczu rewanżowego: gdyby nie fantastyczny występ i dziesięć interwencji Joe Harta, doszłoby do pogromu; wślizgów było wprawdzie więcej, ale często kończyły się gwizdkiem sędziego i kartką.

Wszystko to powoduje, że Manuel Pellegrini przedstawiany jest przez brytyjską prasę jako żywy trup. Wśród kandydatów na jego następcę już wymienia się Rafę Beniteza, Brendana Rodgersa, Carlo Ancelottiego, przede wszystkim zaś Pepa Guardiolę, oglądającego wczorajszy mecz z trybun Camp Nou, zaznajomionego z pracującymi w Manchesterze na dyrektorskich stanowiskach Txikim Begiristainem i Ferranem Soriano, i kuszonego przez klub jeszcze przed zatrudnieniem obecnego trenera. Do końca kontraktu Pellegriniego zostało kilkanaście miesięcy - wypłacenie w maju odszkodowania za jego rozwiązanie nie będzie dla szejka Mansoura odczuwalnym wydatkiem.

Syndrom drugiego sezonu

Rzecz w tym, że nie tak to miało wyglądać: po ubiegłorocznym mistrzostwie Anglii, do którego piłkarze MC dołożyli jeszcze wygraną w Pucharze Ligi, po tym, jak ofensywnie grający zespół pokonał barierę stu goli w sezonie, a wreszcie po tym, jak 61-letni menedżer z Chile zjednoczył skłóconych za kadencji Roberto Manciniego piłkarzy (dziś są gotowi skoczyć za Pellegrinim w ogień, nawet mimo ostatniego dołka), klub miał zrobić następny krok, nie tylko zwiększając dominację w Anglii, ale w ślad za nią rozpoczynając podbój Europy. To miał być, ba: wydawało się, że to musiał być ten rok. Drużyna grała ze sobą wystarczająco długo, jej kluczowi zawodnicy poznali już angielskie boiska: Hart, Silva, Kompany, Yaya Toure czy Aguero są wystarczająco doświadczeni, a zarazem wystarczająco daleko od piłkarskiej emerytury, by zamienić pojedyncze sukcesy w rutynę (sam Pellegrini podkreśla, że idealny wiek dla piłkarza to między 25 a 30 lat).

Fani MC, jesienią pełni nadziei, u progu wiosny przeżywają jednak deja vu, bo obecny sezon wygląda trochę jak powtórka z czasów Manciniego, kiedy drużyna również najpierw zdobyła mistrzostwo, a potem osiadła na laurach (coś podobnego przeżyła skądinąd również Chelsea pod Carloo Ancelottim).

Co poszło nie tak albo skąd się bierze syndrom drugiego sezonu? Powodów, jak zwykle, znalazłoby się sporo i być może jeden z nich wiąże się właśnie z faktem, że ta ekipa gra ze sobą zbyt długo i jest już wiekowo zaawansowana (w tegorocznej edycji Ligi Mistrzów nie było drugiej z równie wysoką średnią wieku): że ci najlepsi, niemal automatycznie wymieniani jako trzon wyjściowej jedenastki Hart, Zabaleta, Kompany, Toure, Silva, Nasri i Aguero, nie czują na plecach oddechu naciskających ich zmienników. Że w kadrze pierwszej drużyny, co nie jest bez znaczenia w związku z przepisami narzucanymi zarówno przez krajową federację, jak przez UEFA, prawie nie ma tzw. homegrown players (ktoś powiedział w tych dniach, że "Premier League produkuje przychody, nie piłkarzy"). Do tego dochodzi silniejszy niż przed rokiem rywal: Chelsea, wzmocniona Diego Costą, Fabregasem i zapuszczającym na nowo korzenie w klubie Maticiem. Oraz ograniczenia związane z naruszeniem zasad Finansowego Fair Play, które spowodowały, że zakupy tego lata były skromniejsze niż zwykle (inna sprawa, że do transferu Mangali - zestawiając sumę, jaką zapłacono za Francuza z liczbą błędów, które popełnia - wciąż można mieć zastrzeżenia), a liczba mogących grać w Lidze Mistrzów piłkarzy - ograniczona do dwudziestu jeden. Wreszcie: kontuzja Aguero, wyjazd Toure na Puchar Narodów Afryki i zmęczenie tego zawodnika po powrocie do Manchesteru

Czy leci z nami pilot

Wszystko to, jak widać, czynniki nie do końca zależne od samego trenera, ale są i kwestie, przy których nikt z Pellegriniego odpowiedzialności nie zdejmie. Jeden z komentatorów dwumeczu z Barceloną powiedział, że piłkarze City grają, jakby lecieli na autopilocie. Nikt nimi nie steruje, nie zmienia raz założonej taktyki, nawet jeśli ona ewidentnie nie funkcjonuje, nie koryguje wciąż tego samego ustawienia 4-4-2, które owszem: przyniosło ubiegłoroczne mistrzostwo, ale od tamtej pory liczba angielskich drużyn nauczonych radzić sobie z MC wzrosła, w Europie zaś nigdy nie było z tym kłopotu.

Hektary wolnego miejsca - nadużywane przeze mnie określenie w przypadku pierwszego meczu z Barceloną, gdzie dwójce Milner-Fernando przyszło grać przeciwko tercetowi, który do perfekcji opanował utrzymywanie się przy piłce, kolejny raz okazało się boleśnie precyzyjne. Problem w tym, że podobnie ustawione City wyszło na mecz z Liverpoolem - i podobnie długo nie było w stanie odcisnąć piętna na meczu; a odpowiedzią na krytyki i pytania dziennikarzy w tej sprawie były ogólne deklaracje Pellegriniego, że jego zespół ma grać do przodu, oraz zawoalowane aluzje do Mourinho, który w walce o wynik potrafi zamurować bramkę.

Gary Neville twierdzi wprawdzie, że problemem nie jest samo ustawienie (w rewanżu z Barceloną zmodyfikowane zresztą nieco, do 4-4-1-1), tylko charakterystyka tworzących je piłkarzy: zawodnicy, tacy jak Aguero, Silva, Nasri czy Yaya Toure, po stracie piłki opornie wracają na pozycje. Podczas meczu z Liverpoolem, pisał Neville w "Daily Telegraph", po wślizgu jednego z rywali Hiszpan wstawał przez 10 sekund, a kolejne 45 sekund zajęło mu zorientowanie się w boiskowej sytuacji. Wczoraj bramka dla Barcelony padła po kontrze, która rozpoczęła się przed polem karnym gospodarzy: zarówno jej strzelec Rakitić, jak Yaya Toure zaczynali swój bieg pod bramkę Harta mniej więcej z tej samej pozycji, tylko Chorwat wyprzedził Iworyjczyka o dobre dwadzieścia metrów.

Neville, podobnie jak większość komentatorów, wzywa Pellegriniego jeśli nie do trwałej zmiany systemu, to na pewno do większej elastyczności - choć można się zastanawiać, czy z Barceloną grającą tak jak wczoraj cokolwiek by to pomogło. Wszystko jedno, ilu zawodników trener MC wystawiłby w środku pola i jak wysokiego pressingu by próbował - ruchliwość i gra bez piłki Katalończyków, te wszystkie powroty Messiego i wyjścia do przodu Rakiticia, były zwyczajnie poza ich zasięgiem. Co zresztą również stanowi problem: dla właściciela każdego biznesu świadomość, że mimo tylu inwestycji dystans do konkurencji wciąż pozostaje ogromny, musi być przytłaczająca.

Cierpliwy jak szejk

Na kilka dni przed rewanżowym meczem z Katalończykami menedżer MC udzielił długiego wywiadu dwóm hiszpańskim korespondentom angielskiej prasy - co ciekawe, wywiadu, który organizował bardziej agent Pellegriniego niż służby prasowe zatrudniającego go klubu. Chilijczyk deklaruje w tej rozmowie, że nie czuje, by jego posada była zagrożona: że szejkom nie tyle chodzi o kolekcjonowanie tytułów w każdym kolejnym roku, co o nieustanny rozwój - i to na wielu frontach, włącznie z inwestycjami w ośrodek treningowy i akademię piłkarską, a następnie promowanie wykształconych tam młodych zawodników. Cokolwiek by mówić o właścicielach City, w traktowaniu kolejnych szkoleniowców - przed Pellegrinim byli Roberto Mancini i Mark Hughes - wykazywali się cierpliwością.

Pytanie tylko, czy będą cierpliwi, słysząc tę interpretację obecnych kłopotów? Pellegrini mówi, że kiedy raz coś wygrałeś, a nie masz jeszcze mentalności zwycięzcy, która na trwałe powinna być składnikiem tożsamości wielkiego klubu, zawsze osiadasz na laurach. Reszta tłumaczeń ( omówionych już przez Michała Zachodnego ) jest standardowa: ograniczenia związane z Finansowym Fair Play, niemożność kupienia latem jednej supergwiazdy, która pozwoliłaby przenieść grę jego drużyny na inny poziom, itd., itp.

Kłopot w tym, że szejkowie mogą zapytać, czy zadaniem trenera nie jest właśnie zbudowanie w piłkarzach owej mentalności zwycięzcy. Mogą też dociekać, gdzie widzi on tę zdolną młodzież z akademii, skoro żadnemu z jej wychowanków nie dał jeszcze szansy (Jose Pozo nie liczę, bo on jednak w Madrycie był szkolony)? Dlaczego mimo wydania w ciągu ostatnich kilku lat ponad 300 milionów na transfery niemal cała wyjściowa jedenastka MC wygląda wciąż tak samo? Czy warto było inwestować fortunę w sprowadzenie Bony'ego czy Mangali, co się stało ze znakomitym niegdyś Yayą Toure, dlaczego Kompany robi ostatnio tyle błędów i czy Pellegrini nie jest zbyt lojalny wobec Demichelisa?

Następnego takiego roku nie będzie: po miesiącach stagnacji w Manchesterze City musi się odbyć naprawdę wielka przebudowa. Czy będzie jej dokonywał ów czarujący (wiem, że sędzia Eriksson w życiu by tak o nim nie powiedział, ale na ogół Pellegrini potrafi zachowywać formę) starszy pan z Chile, czy może w Abu Zabi uznają, że ich znakomicie opłacanymi pracownikami skuteczniej potrząśnie ktoś młodszy, ze świeższym spojrzeniem i reputacją odpowiadającą ich ambicji - dowiemy się najpewniej w maju.

Zobacz wideo

RMNC16: Manchester City - koszulka Nike

w okazje.info

Więcej o:
Copyright © Agora SA