MŚ 2014. Survival brzyduli, czyli Brazylia w ćwierćfinale

Jeśli Brazylia będzie grać tak jak z Chile, kibice zamiast skrzynek z szampanem, powinni gromadzić nervosol. ?Canarinhos? przetrwali Chile, o strefę medalową grają z Kolumbią.

Z 69 meczów z Brazylią Chile wygrało 7. Nigdy na wyjeździe. Nic dziwnego, że gdy telewizja brazylijska zapytała pewnego Chilijczyka, który do Belo Horizonte przybył na rowerze, o to, jaki wynik typuje, powiedział, że remis byłby dla jego rodaków sukcesem. Wszyscy się roześmiali, bo na remisie 1/8 finału mundialu nie mogła się skończyć. Mecz rozstrzygnęły karne, w których na zbawcę gospodarzy wyrósł Julio César, obronił dwa rzuty karne, wywarł tym presję na rezerwowym napastniku Chile Mauricio Pinilli, który na koniec trafił w poprzeczkę, przypieczętowując porażkę.

Głęboko wzruszony César opowiadał potem, jaką traumą był dla niego mundial w RPA zakończony w ćwierćfinale porażką z Holandią po jego błędzie przy golu strzelonym głową przez jednego z najniższych na boisku Wesleya Sneijdera. Mówił, jak przez cztery lata próbował wrócić do równowagi. Co czuł przed karnymi w starciu z Chile? Że jeśli nie wyjdzie z nich zwycięsko, ktoś z rodaków, a może nawet członek jego rodziny, tego nie przeżyje.

Na stadionie Pacaembu w Sao Paulo, na którym grał Corinthians przed przeprowadzką na zbudowany na mundial 2014 Itaquerao, jest muzeum futbolu, a w nim sala poświęcona "Maracanaço", słynnej porażce z Urugwajem w meczu o złoto w pierwszych brazylijskich mistrzostwach w 1950 roku. Można tam obejrzeć czarno-biały film z reakcjami kibiców, wsłuchać się w drętwą ciszę Maracany, popatrzeć na łzy 200 tys. ludzi, którym tamta porażka złamała serca. To głębokie przeżycie nadal tkwi w świadomości zbiorowej Brazylijczyków, od tamtej pory ich kadra nigdy nie zagrała w białych koszulkach. Ilu z nich w sobotę wróciło myślą 64 lata wstecz, gdy w 118. minucie meczu na stadionie Mineirao Pinilla trafił w poprzeczkę?

Miało być ciężko o ćwierćfinał, ale aż tak? Dzień przed spotkaniem z Chile w jednym z barów w Belo Horizonte widziałem, jak kibic "Canarinhos" pokazywał gościom pięć gwiazdek na swojej żółtej koszulce. Chile nigdy nie wygrało Copa América, na mundialach zdobyło jeden medal (brąz) w 1962 roku u siebie w domu. Wszystko to pokazuje, jak wielką barierę mentalną gracze Jorgego Sampaoliego musieli przezwyciężyć, żeby wyjść w sobotę na boisko z wiarą w zwycięstwo. Ale oni naprawdę wierzyli, najbardziej Alexis Sánchez dryblujący Brazylijczyków z wdziękiem baletnicy. Szczęście trwało jednak przy największym futbolowym imperium. Bóg znów się okazał Brazylijczykiem, zakładając czepek szczęścia na głowę Julio Césara.

Brazylia wygrała, a właściwie przetrwała, nie rozwiewając wokół siebie wątpliwości, a właściwie je piętrząc. Grała brzydko, nieporadnie, rzadko zagrażała Chilijczykom. Ale cel osiągnęła. Gra w ćwierćfinale. A Luiz Felipe Scolari ocalił pozycję mędrca narodu, w którą wciela się z takim upodobaniem.

Na oficjalnej konferencji prasowej przed meczem z Chile znów wrócił temat porównania, na które pozwolił sobie trzy tygodnie temu Thiago Silva. Przed startem mundialu kapitan Brazylijczyków powiedział, że "Canarinhos" chcą brać przykład z Atlético Madryt. Opowiadał, jak on z Danim Alvesem, Davidem Luizem i Marcelo poprawiają różne aspekty gry w defensywie. Mówił, że kluczem do sukcesu w mistrzostwach jest to, by Brazylia traciła tak mało goli, jak drużyna Diego Simeona. Część dziennikarzy zmroziła ta opowieść. Pięciokrotni mistrzowie świata, geniusze, artyści symbolizujący niedawno wszystko to, co najlepsze w piłce, chcą naśladować niewielki klub?

W takim wypadku interweniuje zwykle właśnie Scolari przemawiający do 200 milionów rodaków niczym charyzmatyczny wódz przed wyprawą na wojnę. Jego talent oratorski jest w stanie ich przekonać, że ta brzydka gra, wyrzeknięcie się jogo bonito, jest najlepszą drogą do szóstego tytułu mistrza świata. Problem polega tylko na tym, że na poparcie swoich słów selekcjoner potrzebuje zwycięstw. Dopóki są zwycięstwa, Brazylijczycy mu wierzą. Pomarudzą pod nosem na nudę na boisku, ale są usatysfakcjonowani. Ich potrzeba bycia wielką futbolową nacją zostaje zaspokojona.

Trener bez cienia sprzeciwu poparł Thiago Silvę, mówiąc, że jego piłkarze najlepiej się czują właśnie w taktyce wzorowanej na pomysłach Simeona. - Rozmawiałem kiedyś z graczami na temat naszej filozofii gry i ustaliliśmy, że dobra organizacja na tyłach, zamknięcie rywalom miejsca pod bramką, to najwłaściwsza droga do sukcesu - tłumaczył.

Od 1975 roku Brazylia nie przegrała u siebie meczu o stawkę. Ostatni raz zdarzyło się to właśnie na Mineirao. Przez te 39 lat futbol brazylijski bardzo się zmienił. Sukcesy odnosił wtedy, gdy wyrzekał się jogo bonito, czyli w 1994 i 2002 roku. Pierwszą drużynę prowadził Carlos Alberto Parreira, drugą - Scolari. Pierwszy jest dziś dyrektorem kadry, drugi znów stoi na czele "Canarinhos". Na autokarze mają napis skierowany do torcidy, czyli kibicowskiej rzeszy: "Przygotujcie się, szóste mistrzostwo jest w drodze". I dopóki Brazylia będzie wygrywać, dopóty racja będzie po stronie Scolariego.

Po meczu trener "Canarinhos" pogroził wszystkim palcem. Sędziom, którzy jego zdaniem dopuszczają do brutalnych fauli na Neymarze (w rzeczywistości Anglik Howard Webb był w sobotę najlepszy na boisku). Według Scolariego po złośliwym kopniaku Chilijczyka 22-letni lider grał 75 minut z wielkim bólem i kostką spuchniętą jak bania.

Trener Brazylii ostrzegł przyjezdnych, by przestali nadużywać brazylijskiej gościnności. - Staram się być grzeczny, chcemy traktować gości dobrze, ale w każdej chwili mogę się znów stać agresywny, taki jak kiedyś - zagroził.

Rywalem Brazylii w ćwierćfinale będzie Kolumbia, która pod wodzą José Pékermana wciela w czyn wynalazek brazylijski. Jeszcze mniej utytułowana drużyna niż Chile gra pięknie, wygrała w Brazylii cztery mecze, awansowała tak wysoko w mistrzostwach po raz pierwszy. Starcie z nią to dla gospodarzy i dobra, i zła nowina. Dobra, bo "Canarinhos" wolą rywali grających futbol otwarty. Zła, bo Kolumbia jest w ataku tak mocna, że może zrobić gospodarzom krzywdę większą niż Chilijczycy.

Kolumbijczycy i Brazylijczycy są do siebie podobni ze względu na barwy koszulek. Tylko ci pierwsi praktykują dziś jogo bonito. Coś, co stworzyli "Canarinhos" i o czym zapomnieli.

Więcej o:
Copyright © Agora SA