Mistrzostwa świata w piłce nożnej 2014. Holandia z piekła rodem

Holandia nie pozwoli, by ten mundial był dalej tylko zabawą Południa. Mimo że pierwsza straciła gola, mimo nieludzkiego upału pokonała Meksyk 2:1 po dwóch golach w ostatnich minutach.

Było kiedyś na Camp Nou "football, bloody hell" Alexa Fergusona. Teraz będzie w Fortalezie "voetbal, godverdomme". Holandia wyrwała zwycięstwo w nieprawdopodobnych okolicznościach. Przewrotnych, bo wyrównującego gola strzelił w 88. minucie Wesley Sneijder, najgorszy z Holendrów od początku turnieju, a może najbardziej niezrozumiany. A potem było całe okrucieństwo futbolu: gol na 2:1 padł po rzucie karnym za faul, w którym więcej było aktorstwa Arjena Robbena. A z drugiej strony karny się Holendrom należał jeszcze w pierwszej połowie, gdy Robbena brutalnie zaatakował spóźniony Hector Morena. Zrobił tym sobie krzywdę sam sobie, musiał zejść z boiska. Bardzo by się Meksykowi przydał w tych ostatnich minutach, był wcześniej w turniej znakomity.

Niedoszłych bohaterów było w Meksyku na pęczki. A zamiast ich radości jest szósta z rzędu porażka tej drużyny w 1/8 finału. Dalej Meksyk przeszedł tylko dwa razy, w mundialach u siebie, w upale podobnym do tego, który sprawił, że mecz w Fortalezie toczył się jak w zwolnionym tempie i dwa razy przerywano go, by piłkarze mogli się napić. Wydawało się, że choćby ze względu na ten upał wreszcie musi się udać, Meksyk przestanie być niespełnioną obietnicą futbolu: ogromny kraj, z ogromnymi pieniędzmi na futbol, z pasją kibiców, a zawstydzany przez mniejszych.

Wszystko na nic

Nic nie dał ładny gol Giovanniego dos Santosa, tuż po przerwie, gdy mu Holendrzy zostawili więcej miejsca niż zwykle, a on zza pola karnego pokonał Jespera Cillessena. Nie dały nic wcześniejsze parady Guillermo Ochoi, znów wyczyniającego cuda w bramce: raz uderzenie Stefana de Vrija odbiło mu się od twarzy, potem od słupka, raz zatrzymał Arjena Robbena strzelającego z bliska, co jest w tym turnieju dla bramkarza jak gwarancja jakości. Ale przy akcji, która skończyła się strzałem-pociskiem Sneijdera, Ochoa miotał się w bramce i ostatecznie nie miał szans. Przy karnym Klaasa Jana Huntelaara - też nie. Równie okrutnie los się obszedł z Rafaelem Marquezem. Pożegnaliśmy go dla wielkiego futbolu dawno temu, gdy odchodził z Barcelony, Meksykanie też w niego wątpili wiele razy. Ale tutaj grał Marquez skała. Póki o jego nogi nie zaczepił w 94 minucie Robben. Sporo od siebie dodał, ale to Marquez dał mu scenę do tego aktorstwa. Kapitan Meksyku przeżył już trzy porażki w 1/8 finału mundialu. Teraz czwarta okaże się zapewne ostatnią w karierze.

Meksyk nie był faworytem, ale i Holendrzy nie byli. Obie drużyny zrobiły furorę w rundzie grupowej i obie miały dość broni, by zrobić rywalowi krzywdę. W takim upale mógł z tego wyjść mecz trudny do strawienia i rzeczywiście długo się na to zanosiło. Wyzwoleniem był gol dos Santosa, który postawił Holandię przed najtrudniejszą próbą w turnieju. Po pierwsze, mieli przed sobą najlepiej oprócz Kolumbii broniącą drużynę turnieju. Ale mieli też przed sobą dużo większe wyzwanie: udowodnić, że ten ich funkcjonalny futbol, z którym przyjechali do Brazylii, jest na każdą pogodę. Bo gdyby w Fortalezie jednak nie zadziałał, wrogowie van Gaala wymietliby go z holenderskiego futbolu na długo.

Ofiara ratuje Holandię

Nie jest to drużyna do łatwego oglądania. Pewnie gdyby to był festiwal filmowy albo teatralny, zdarzaliby się tacy, którzy na takim pokazie wychodziliby z sali przed czasem, ciskając programem. Holandia nie przyzwyczaiła nas do tego, że lepiej się czuje bez piłki niż z piłką. A Holandia van Gaala piłkę chce tylko wtedy, gdy jest przygotowana, by zrobić z nią coś dobrego, a przede wszystkim - zaskakującego dla rywala. Na szybki przerzut piłki do swoich dwóch szybkich strzelb, Arjena Robbena i Robina van Persiego. Poza tym stara się ograniczać ryzyko do minimum. To dlatego Wesley Sneijder jest w pewnym sensie jedną z największych ofiar tego mundialu. Bo musiał się wyrzec swojej gry, żeby błyszczeć mogli Robben i van Persie. On, wielki maruda i egocentryk, jest ostatnią osobą w Holandii, która się do takich paktów nadaje. A jednak przystał na to, że będzie dla drużyny głównie punktem orientacyjnym, i wykorzysta, kiedy się da, swoje podania. Nagrody doczekał się w Fortalezie, gdy wreszcie piłka spadła na nogę przed polem karnym również jemu, jednemu z najlepszych strzelców poprzedniego mundialu (miał tyle goli co Thomas Mueller, Diego Forlan i David Villa).

Drugim takim punktem odniesienia jest w drużynie Nigel de Jong, przed obrońcami. Ale Holandia straciła go z powodu kontuzji już w 9. minucie. Potem nie działała też żadna z jej broni, wypróbowanych na poprzednich rywalach. Nie trafiał pod bramką Robben, męczył się Robin van Persie. Superrezerwowy Memphis Depay nie odmienił meczu tak szybko jak mu się to zdarzało wcześniej - choć ta cudowna obrona Ochoi była tuż po tej zmianie (a ostatecznie Holandia wygrała dzięki rezerwowemu - Huntelaarowi, który miał asystę i wykorzystał karnego. Nie działały też kolejne stałe fragmenty gry, które pogrążyły Chile w meczu grupowym. Do tego rywal przy prowadzeniu 1:0 nie chciał już mieć piłki, czekał aż Holendrzy się w zasadzce szykowanej dotychczas innym ugotują.

Ale się nie ugotowali. Jeśli coś ich w Fortalezie przede wszystkim nie zawiodło, to przygotowanie fizyczne. Mówili o nim z dumą po wszystkich meczach grupowych, że wytrzymują je lepiej niż przeciwnicy. W 1/8 finału przetrwali w piekle. Dotychczas pogoda obchodziła się z piłkarzami na tym mundialu dosyć łagodnie, godziny meczów były mądrze ustawione. W Fortalezie - nie. Grać o 13 w jednym z najgorętszych miejsc Brazylii, to nie mogło dobrze wyglądać. Nawet kibice schodzili ze swoich miejsc, żeby nie być na słońcu. Czy Holandia w końcu za ten wysiłek będzie musiała zapłacić, zobaczymy. Meksykanie wiele by dali, by to, jak się dalej gra po przejściu przez piekło, wypróbować na własnej skórze.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.