USA - Niemcy. Wrogowie na 90 minut

Mecz Niemcy - USA miał być hitem ze względu na spotkanie Joachima Löwa i Jürgena Klinsmanna. Chodzi o to, kto wygra piekielnie zaciętą grupę G. A może o coś jeszcze? Początek meczu o 18. Relacja na żywo na Sport.pl

Dariusz WołowskiDariusz Wołowski Fot. Sport.pl W 2004 r. Löw, zdolny 44-letni szkoleniowiec Austrii Wiedeń, został asystentem Klinsmanna, nowego selekcjonera reprezentacji Niemiec. Misja nie była banalna, trzeba było przygotować drużynę do roli gospodarza mistrzostw świata. Zespół niemiecki był w kompletnej rozsypce, Rudi Völler odszedł po klęsce w portugalskim Euro, gdzie Niemcy nie wyszli z grupy. Nie wygrali nawet meczu.

Z punktu widzenia Niemców był to upadek na dno. Przyszłość miała być jeszcze gorsza. Wieszczono, że w kraju dobrobytu wygasł zapał młodych do uprawiania piłki. Niemcy znów zakasali rękawy i jęli odbudowywać system szkolenia w klubach z jeszcze większą determinacją niż po Euro 2000 w Belgii i Holandii, gdzie broniący tytułu "Mannschaft" zajął ostatnie miejsce w grupie.

Klinsmann z Löwem mieli więc zbudować coś z niczego. Poza Michaelem Ballackiem Niemcy nie mieli wtedy gwiazd pierwszej jasności. Ale, jak wiadomo, przeszkadza im to mniej niż innym. Trener najlepszej drużyny z Euro w 1996 roku Berti Vogts zawsze powtarzał, że w jego kraju gwiazdą jest drużyna. Według tej filozofii budowali Klinsmann z Löwem. Postawili na młodych: Philippa Lahma, Pera Mertesackera, Bastiana Schweinsteigera, Lukasa Podolskiego. Stworzyli zespół grający odważnie, ofensywnie, który otarł się o finał. Do 119. minuty półfinału z późniejszymi mistrzami z Włoch był bezbramkowy remis. Niemcy zdobyli brązowe medale, ale mimo że ich styl gry został powszechnie doceniony, Klinsmann podał się do dymisji. Chciał prowadzić Bayern Monachium. Zakończyło się klęską po zaledwie dziewięciu miesiącach. W lipcu 2011 r. został selekcjonerem USA.

Po odejściu Klinsmanna Niemcy pozostawili na stanowisku Löwa.

Nie miał za sobą wielkiej kariery piłkarskiej, ale podczas mundialu w Niemczech to on miał większy wpływ na grę drużyny. Pierwszy trener ograniczał się raczej do roli motywatora, ale obaj dobrze się czuli w swoich rolach. Samotnie Löw szedł tym samym kursem, co ze swoim przyjacielem Klinsmannem - stawiał na młodych, do drużyny weszli m.in. Mesut Özil, Sammi Khedira. Przed meczem w Recife zażyłość szkoleniowców budzi niepokój kibiców. Dlaczego? Amerykanie byliby już w 1/8 finału, gdyby w 95. min meczu z Portugalią nie stracili bramki i zwycięstwa. Remis sprawił, że potrzebują punktu. Tak jak Niemcy. Gdyby więc dziś nie było rozstrzygnięcia, obie drużyny wywalczą awans. To, niestety, rodzi podejrzenia, że Löw i Klinsmann nie będą chcieli zrobić sobie krzywdy. Löw zapowiadał, że nawet do przyjaciela nie zadzwoni, a jego drużyna zagra o trzy punkty. Że przez 90 minut zapomni o przyjaźni z Klinsmannem i stanie się jego wrogiem. To samo mówią Amerykanie, ale prasa ma wątpliwości. Sytuacja budzi skojarzenia z najbardziej zawstydzającym epizodem w dziejach niemieckiej piłki.

Podczas mundialu w Hiszpanii, RFN i Austria zagrały na wynik 1:0, który dał awans jednym i drugim kosztem rewelacyjnej Algierii. W Gijon gol Horsta Hrubescha w 10. minucie zakończył grę. Potem było 80 minut farsy. Komentator niemieckiej stacji ARD mówił, że to, co się działo, to hańba niemająca nic wspólnego z piłką nożną. Komentator austriacki na znak protestu zamilkł na pół godziny. Były reprezentant Niemiec, srebrny medalista mundialu w 1966 roku Willi Schulz nazwał to, co się działo, gangsterstwem. Algierczycy złożyli protest, który FIFA oddaliła ze względu na brak dowodów ustawienia meczu.

Prasa niemiecka przestrzega Löwa, żeby nie doszło do powtórki. Zszargałaby opinię dwóch zaprzyjaźnionych trenerów z ogromnym prestiżem.

Klinsmann dokonał w USA rzeczy niezwykłych. Zatrudniono go niedługo po porażce federacji tego kraju w wypełnieniu ambitnego planu wdrapania się na futbolowy szczyt. Amerykanie stworzyli mianowicie 10-letni harmonogram od pierwszego dnia do zwycięstwa w mundialu. W każdej innej dyscyplinie USA dopięłyby pewnie swego, ale futbol oparł się ich zapędom. Ludziom w Europie wciąż się wydaje, że Amerykanie piłki nie kochają, że wolą inne sporty. Jest top stereotyp. USA mają największą na świecie liczbę zarejestrowanych piłkarzy po Niemczech, jest ich dwukrotnie więcej, niż ma Brazylia. Gdyby nie Chiny, miałyby też największą liczbę piłkarzy ogółem, kibice z USA wykupili najwięcej biletów po Brazylijczykach. Reprezentacja robi niewiarygodne postępy. Z Klinsmannem dokonała kolejnego kroku, wygrywając spacerkiem grupę kwalifikacyjną, gdzie bez trudu rozprawiła się z Kostaryką i Meksykiem. Nie było w tym nic zaskakującego jeszcze dwa tygodnie temu, ale dziś już wiadomo - drużyny ze strefy CONCACAF robią w Brazylii furorę. Jeszcze niedawno kadra USA byłaby bułką z masłem dla tak silnych Niemców jak teraz. Dziś drużyna Löwa jest tylko faworytem. Bukmacherzy stawiają na remis, oby nie po takiej grze jak w Gijon 32 lata temu.

Piłkarze amerykańscy mają dość powodów, by walczyć dziś o zwycięstwo. Triumf nad genialnym, młodym pokoleniem graczy niemieckich byłoby dowodem, że do szczytu jest już naprawdę blisko. Nikt w to nie wierzy, ale oni sami na pewno. A poza tym zwycięzca grupy G uniknie w 1/8 finału starcia z Belgią. Z kolei Niemcy i Löw muszą bronić swojej reputacji. Gra na remis z Amerykanami zburzyłaby wizerunek nowych Niemców. Drużyny, w której suma talentu jest teraz prawdopodobnie największa na świecie.

Więcej o:
Copyright © Agora SA