Eugeniusz Kolator: Upublicznienie taśm w mediach pokazuje, że mieliśmy dowody i wystarczające podstawy do ukarania handlarzy meczami.
- Zwracam uwagę, że my nie prowadzimy postępowania karnego, tylko dyscyplinarne. Gdybyśmy byli sądem albo prokuraturą, to mielibyśmy ich uprawnienia, moglibyśmy podsłuchiwać, nagrywać, badać billingi, konta finansowe. Ale my tak działać nie możemy. Rzeczywiście, zastosowaliśmy po raz pierwszy w historii polskiego futbolu takie połączenie świadka koronnego ze świadkiem incognito, bo bez tego nie ruszylibyśmy z miejsca. Ale teraz, kiedy bramkarz Świtu Boris Pesković powiedział przede mną i kilkoma działaczami, jak cała sprawa wyglądała, to nawet nie potrzeba już świadków incognito. On mówi pod swoim nazwiskiem, że pieniądze były ze Szczakowianki.
- Niestety nie. Czekamy teraz na ruch ze strony ukaranych piłkarzy. Mają dwa wyjścia - albo pójść w zaparte i mieć dożywotnie kary, albo współpracować z nami i liczyć na zmniejszenie tych kar. Na przykład wskazanie osób, które pośredniczyły w tej transakcji, mogłoby być uznane przez NKO za istotny wkład w wyjaśnienie sprawy. To mogłoby pomóc także Szczakowiance, która miałaby szansę oczyścić się z osób, które brały udział w nielegalnej transakcji.
- Tak, bo przecież do tej pory wszyscy mówiliśmy o przekupstwach w lidze, o "drukowaniu" meczów, ale nigdy nie było dostatecznych dowodów, żeby podjąć decyzje dyscyplinarne. Odebranie Legii mistrzostwa Polski w 1993 roku do dzisiaj odbija się nam czkawką. Teraz staraliśmy się już uniknąć błędów wtedy popełnionych, podejść do całej sprawy na spokojnie, bez emocji, wspierać się fachowcami, przeprowadzić solidne postępowanie dowodowe itd. Mam nadzieję, że afera barażowa stanie się przestrogą dla wszystkich, którym przyszłoby kiedyś do głowy handlować meczami.
- Początek sprawy wcale nie wskazywał na to, że akurat tym razem uda się ukarać winnych. Pierwsze przesłuchania piłkarzy nie potwierdzały słów prezesa Szymańskiego. Dopiero złożone przez niego oświadczenia zawodników, w których mówili, że byli nakłaniani do odpuszczenia meczu, stały się przełomem w sprawie. Kluczem do sukcesu było zagwarantowanie bezpieczeństwa - a co za tym idzie anonimowości - tym graczom, którzy chcieli nam pomóc w rozwikłaniu sprawy. Zastraszeni nic by nam nie powiedzieli. Obiecaliśmy im też, że nie upublicznimy takich materiałów, które pozwoliłyby na zidentyfikowanie tych osób. Dlatego część czynności prowadziliśmy poza siedzibą PZPN. Musiałem się spotkać z tymi piłkarzami i zagwarantować im, że ze źródeł związkowych nie wypłyną ich nazwiska. Zawierzyli mi, stałem się w tej sprawie kimś w rodzaju męża zaufania.
- Regulamin dyscyplinarny mówi, że w takich przypadkach trzeba podjąć działania wyjaśniające w ciągu miesiąca, więc nawet nie bardzo mamy instrumenty prawne, żeby wyjaśniać stare afery.
To są sprawy dla organów ścigania, ale - w związku z tym, że przestępstwo przekupstwa do 1 lipca bieżącego roku nie było uregulowane w przepisach państwowych - większość z nich kończy się umorzeniem. Najświeższy tego typu przypadek dotyczy meczu Podbeskidzie Bielsko-Biała - Ruch Radzionków, o którym sporo się mówiło, że był sprzedany, ale prokurator nie znalazł podstaw prawnych do wszczęcia śledztwa.
- Jestem wezwany na przesłuchanie do prokuratury jako pierwszy, ale chyba tylko dlatego, że to ja podpisałem w imieniu PZPN zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Jednak w aferze barażowej pojawia się wątek zastraszania i to jest element pozwalający zająć się tym organom ścigania. Bo przecież padały groźby karalne...