Dariusz Wołowski: Gra błędów

Kiedy okazało się, że w półfinale Champions League dojdzie do derbów Mediolanu, znawcy włoskiej piłki natychmiast ogłosili, że o tym, kto zagra w finale, zdecydować może jeden błąd. Właśnie błąd, a nie na przykład udana akcja.

Ta opinia pozostawiła w psychice graczy Milanu i Interu tak trwały ślad, że przez 180 minut rywalizacji o finał nie mogli się wydostać spod wpływu motywacji negatywnej. Jedni i drudzy starali się nie dać wygrać lokalnemu rywalowi, zamiast próbować wygrać samemu. Unikali błędów takim nakładem sił, że nie starczyło ich już właściwie na normalną grę. Dlatego w tym półfinale Champions League i błędów było mało, i gry niewiele. Nadzwyczajne emocje wywołało tylko ostatnie siedem minut dwumeczu.

Awansował Milan, choć tak jak Inter zdobył tylko jedną bramkę. Gdyby we wtorek to on był gospodarzem, w finale byłby Inter. A przecież mogło tak być, bo "gospodarz" to w przypadku meczu obu klubów z San Siro pojęcie względne. Czy więc sukces Milanu to przypadek polegający na tym, że UEFA wylosowała go jako gospodarza pierwszego meczu? Nie. Milan był zespołem lepszym i w finale jest zasłużenie. Nie sztuka być jednak lepszym od Interu, sztuka go wyeliminować. Od Interu lepsze były też Valencia i Barcelona, a w Champions League ich już nie ma. Dlatego osiągnięcie Milanu jest czymś naprawdę godnym podziwu.

Copyright © Agora SA