Kto nie lubi Barcelony?

- Mamy tu do czynienia z konserwatyzmem, czasami wręcz z ksenofobią. Inaczej tego nie można nazwać - mówi Wiesław Wilczyński o nieformalnym buncie warszawskich klubów wobec szkółki Barcelony

Profil Sport.pl na Facebooku - 32 tysiące fanów. Plus jeden? 

Przed dwoma tygodniami Wilczyński zrezygnował ze stanowisko dyrektora sportu w Urzędzie Miejskim w Warszawie. Dymisję przyjęła prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz, mimo że FC Barcelona Escola Varsovia odniosła wielki sukces.

Magia nazwy wielkiego klubu spowodowała, że na testy do piłkarskiej akademii zgłosiło się w październiku około 3 tys. dzieci. Sprawdzian zdało ponad 600 młodych piłkarzy. Rodzice dowożą niektórych uczniów na treningi z innych miast Polski.

Grać i zarabiać jak Messi! Dzieciaki szturmują warszawską szkółkę Barcelony

Olgierd Kwiatkowski: Dlaczego zrezygnował pan ze stanowiska dyrektora ds. sportu w Warszawie? Hiszpańska grypa?

Wiesław Wilczyński: Rozumiem metaforę. W środowisku piłkarskim Warszawy długo dyskutowano o tym, że szkoła Barcelony jest konkurencją dla klubów, działaczy, trenerów. Grupa ludzi - nie tylko z małych klubów - była bardzo niezadowolona z tego projektu. Dochodziły mnie informacje, że na Legii odbywały się spotkania na temat tego, jak przeciwdziałać Barcelonie. Bagatelizowałem je, bo zawsze byłem życzliwie nastawiony do Legii. Zabiegałem, aby stadion powstał ze środków miejskich. Trudno mi zrozumieć, że część tych ludzi była przeciwko mnie. Dziwiłem się też, że protestowali trenerzy małych klubów. Oni rzadko otrzymują pensje, a dzięki programowi "Sportowy talent", który uruchomiłem, dostawali wynagrodzenie. Dziwię się działaczom, którzy za sprawą miejskiego programu odnowy obiektów mogli rozwijać sportową działalność. Ci ludzie nie rozumieją, że sport polega na doskonaleniu umiejętności, na współzawodnictwie, osiąganiu coraz wyższych celów, a nie na zasklepianiu się w jednym środowisku bez ambitnych działań. Właśnie oni postawili weto.

Aż tak wiele dzieci z ich klubów odeszło do Barcelony?

- Legia z tych małych klubów brała najlepszych zawodników, teraz ci chłopcy chcą grać w Barcelonie. Dziecko ma prawo wyboru. Ale 60 proc. dzieci przyjętych do Barcelony po testach to chłopcy, którzy nie należeli do żadnego klubu. To jest ta wartość dodana. Pozostali rzeczywiście pochodzą z migracji międzyklubowej. Nikt nie zauważa, że chłopcy w FCBEscola Varsovia trenują do 12. roku życia, a potem mogą grać w Legii, Polonii, wielu innych klubach. Tutaj nauczą się podstaw, jakich polskie szkółki nie były im w stanie przekazać. Escola nie podpisuje żadnych umów z rodzicami i prawnymi opiekunami dotyczących przyszłości, praw do zawodników. Wszystko odbywa się na zasadzie lojalności, uczciwości, zaufania. Młodych chłopców nie wywozi się za granicę, żeby ich dobrze sprzedać.

Powstanie tej szkoły jest ważnym elementem równania szans, dostosowania się do lepszych. Szanuję osiągnięcia grup młodzieżowych Legii. W Warszawie są znakomite. Porównania z zagranicą wyglądają jednak źle. Na turnieju Białe Orły Cup Legia zdecydowanie przegrała z Barceloną. Ludzie pracujący w akademii muszą włożyć dużo pracy, żeby młodzież polska mogła zagrać wyrównane mecze z zachodnimi klubami.

Warszawska szkółka Barcelony wcale nie tylko dla bogatych dzieciaków! Zarzuca się panu, że osobiście skorzystał na szkółce Barcelony?

- Tworzyłem ten projekt, utożsamiałem się z nim, ale nie wiązały mnie z nim żadne stosunki cywilnoprawne czy finansowe. Kiedy Barcelona zdecydowała się tworzyć szkołę, wiedziała, jakie są życzenia co do podstawy prawnej funkcjonowania szkoły. Celem szkoły Barcelony jest działalność niekomercyjna. Jeśli wypracuje zysk, zostanie on przeznaczony na jej rozwój. Powstała bowiem jako spółka celu społecznego i publicznego, dzięki ustawie o pożytku publicznym i wolontariacie, nowelizacja z 2010 roku. To mało znana forma, szczególnie wśród urzędników, a szkoda.

A promocja własnego nazwiska przy okazji powstania Escoli? To kolejny zarzut wobec pana?

- W nazwie tej szkoły nie ma mojego nazwiska, jest Warszawa. Nazwa miasta jest dzięki temu powtarzana w mediach, również globalnych. Na stronę Barcelony wchodzi dziennie 16 mln ludzi z całego świata. Siła rażenia Escola Varsovia jest olbrzymia. Proszę to porównać z wartością spotu reklamowego Warszawy przed Euro. Moim zamiarem było wypromowanie miasta przed mistrzostwami Europy także przez tę szkołę.

Szkółka korzysta z czterech miejskich ośrodków treningowych w Warszawie. Na jakich warunkach?

- Przy wyborze boisk chcieliśmy uniknąć konfliktów. Jeżeli jakiś klub miał na boisku rozpisane godziny treningów, rezygnowaliśmy z obiektu. Escola płaci za korzystanie z boisk około 40 tys. miesięcznie. Trafiają one do jednostek miejskich.

Czesne wynosi w niej 190 zł. Nie jest za wysokie?

- Meteorolog powiedziałby, że znajduje się w górnej strefie stanów średnich. Warszawskie kluby za szkolenie pobierają opłaty od 50 do 200 zł miesięcznie. Ale trudno porównać klub, który otrzymuje dotacje, i to w wysokości kilkuset tysięcy złotych rocznie, do Barcelony, która dostaje figę z makiem. Gdyby tamtym obciąć dotacje, to też musiałyby podnieść czesne - co najmniej do 200 zł. Inne są standardy szkolenia. W Barcelonie dwóch trenerów zajmuje się grupą 12 chłopców, w polskim klubie prawie dwukrotnie większą grupą jeden szkoleniowiec. Barcelona musi więc wynająć dwa boiska i płaci podwójnie. Inne są koszty, ale też inne efekty.

Nie za wcześnie mówić o tym, że szkolenie jest na wyższym poziomie?

- Zanim sprowadziłem Barcelonę, rozmawiałem z zagranicznymi trenerami, którzy przyjeżdżają na turniej Białe Orły Cup - z Realu, Interu. Milanu. Oni wszyscy zauważyli, że szkolenie w Polsce jest nastawione na grę siłową, na wynik. Metody są złe. Stawia się na wyrośniętych chłopaków, zapomina się o technice. Jak nie idzie, to trener mówi: dołóż rywalowi. Dziecko po paru latach takich treningów albo meczów nie ma radości z gry, bo poddawane jest nieustannej presji. Sprowadzając Barcelonę, chciałem to zmienić.

W Barcelonie trenerzy nie wyznaczają małemu piłkarzowi - tak jak w polskich klubach - pięciu celów do zrealizowania. Uczą go cierpliwie spełnić jeden, ale aż do skutku. Inne jest podejście do dziecka, chodzi mi o kulturę osobistą. Trener widzi przede wszystkim dziecko, dostrzega jego potrzeby, stara się nawiązać z nim kontakt, jest pedagogiem. Mnie zawsze raziło nagminne używanie wulgarnych słów przez działaczy, trenerów. Każdy, kto obserwował treningi i mecze młodych, wie, że jest to częste zjawisko.

W szkole Barcelony odbywa się też proces wychowawczy. Ojciec jednego z chłopców Escoli powiedział mi niedawno, że spowodowałem, że życie jego rodziny jest zupełnie inne: "Mój syn miał do tej pory niskie oceny w szkole, dziś ma piątki, trzeba go było gonić do nauki, a teraz jest dobrze zorganizowany, przestał być bałaganiarzem".

Hiszpanie wiedzą, że krytykuje się ich szkółkę w Polsce i że z tego powodu stracił pan stanowisko?

- Powiedzieli, że stoją murem za mną. Niedawno w Warszawie był szef grup młodzieżowych Tottenhamu, dziwił się sytuacji. Dostałem słowa poparcia i otuchy z wielu klubów europejskich. Mamy tu do czynienia z konserwatyzmem, czasami z ksenofobią. Inaczej tego nie można nazwać.

W Polsce trzeba radykalnie zmienić system. Reprezentacje młodzieżowe przegrywają z Mołdawią, Luksemburgiem, czyli z krajami, które nie mają żadnego potencjału sportowego. Pora zacząć uczyć się od najlepszych. Polski to nic nie kosztowało. Wiele krajów za sprowadzenie Barcelony oferuje ogromne sumy.

Czy szkółka może przestać istnieć?

- W obawie o wizerunek i jeśli ta fala niechęci się nie zatrzyma, Hiszpanie mogą zrezygnować. Na razie kontrakt obowiązuje trzy lata.

Może przenieść się do innego miasta?

- Takie myśli chodziły mi po głowie. Prezydent Poznania Ryszard Grobelny jest wielkim fanem sportu, prezydent Rafał Dutkiewicz z Wrocławia również. Technicznie jest to możliwe, ale ze względu na 600 zaangażowanych w szkółkę chłopców wykluczone. Warszawskie Camp Nou oficjalnie otwarte

Europa chce polskich juniorów ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.