Kibole biją piłkarzy

Brak ochrony, gra o zwycięstwo na własne ryzyko, maleńkie klubiki zastraszane przez wiejskich kiboli - tak wygląda polski regionalny futbol. W sobotę w podtoruńskiej wsi piłkarz został pobity, bo jego zespół wygrał. Rywale wiedzą, kto go skopał, ale milczą. Boją się.

Twoi znajomi już nas lubią. Sprawdź którzy na Facebook.com/Sportpl ?

To straszne, ale takie sytuacje zdarzają się często, tylko nikt o nich nie mówi. Wszyscy patrzą na wielkie miasta, rosnące stadiony, a ten mały, lokalny futbol nikogo nie interesuje - mówi o sobotnim pobiciu swojego zawodnika Marek Zając, prezes i trener grającego w 5. lidze Cyklona Kończewice.

W półtysięcznej wsi Zegartowice w kujawsko-pomorskiem Cyklon grał w 1. rundzie Pucharu Polski w podokręgu toruńskim z drużyną Ogniwa. Gospodarze meczu są w B-klasie.

Faworyt z 5. ligi wygrał 3:0.

Kiedy mecz się skończył, zawodnicy obu drużyn ruszyli do szatni. - Przejście jest zrobione dość dziwnie. Żeby dojść do szatni, trzeba iść przez działki - w kierunku pobliskiej szkoły - mówi Zając.

Ochrony nie było - w meczach niższych klas się jej nie stosuje. To za duży wydatek.

Zając: - Nasi zawodnicy szli więc między jakimiś ludźmi, były wyzwiska. Pech, że jeden z naszych zawodników szedł obok całej grupy. Pewnie dlatego został zaatakowany.

Trener i prezes klubu nie widział zdarzenia, opiera się na tym, co przekazali mu członkowie drużyny. - Z tego, co wynika z rozmów ze świadkami, Tomasz Igielski został przewrócony i kopany po głowie. Trwało to dosłownie kilka sekund. Później napastnicy, a właściwie to trzeba powiedzieć - bandyci - uciekli na teren działek - mówi Zając.

Wezwał policję. Zając: - Przyjechał pan na motocyklu, godzinę po wszystkim. Ja z pobitym chłopakiem czekaliśmy i czekaliśmy. Nie wiedziałem co robić: czy zawieźć go na pogotowie, czy czekać na funkcjonariuszy? Kiedy w końcu przyjechał policjant, spisał dane i to wszystko. Działacze z Zegartowic zostawili nas w tej szkole samych sobie. Wszyscy się rozjechali, nikogo nie interesowało to, co się stało.

Pobity Igielski jest nieosiągalny. Według swojego trenera "został strasznie pobity - ma złamany nos, krwiaka na głowie i liczne obrażenia".

Jak odnaleźć sprawców, którzy uciekli po pobiciu? Zając nie ma wątpliwości, że w małych Zegartowicach działacze, trenerzy i piłkarze muszą ich znać. - Wiem, że osoby związane z tym zespołem widziały całe zajście, ale oczywiście nam nikt nie chciał powiedzieć nazwisk - mówi.

Działacz jednego z regionalnych klubów piłkarskich w kujawsko-pomorskim: - Swoich wszystkich kibiców to można nie znać w Bydgoszczy, Toruniu czy Grudziądzu. Proszę mnie nie rozśmieszać - ile osób mogło być na takim spotkaniu? W takim "wiejskim" futbolu wszyscy się znają.

Zając: - Drążyłem, próbowałem się czegoś dowiedzieć. Jeden z zawodników Ogniwa powiedział, że wie kim byli napastnicy, ale nie powie, bo się obawia o swoje zdrowie. Mieszka tam, więc się boi. W ten sposób przyzwalamy na takie zachowanie, pozwalamy tym boiskowym bandytom na to, by rządzili piłką. Za chwilę ci kibole pobiją nie nas, a chłopaków z Ogniwa i też będą cicho. Jestem zwyczajnie po ludzku zdołowany.

Przemysław Zacharek, prezes klubu z Zegartowic, pytany o sobotni mecz natychmiast zastrzega: - Ja nic nie wiem, mnie nie było na meczu, nie znam szczegółów.

Przyznaje, że mecz oglądało "może 60 osób, 30 od nas, 30 z Kończewic". Czy w takiej sytuacji klub może nie wiedzieć, kto pobił zawodnika rywali? Zacharek: - Tym się zajmuje policja, my nic nie wiemy. Nie jestem w stanie udzielić żadnych informacji.

Zając: - Unikają tematu, bo ta sprawa to wstyd. I się boją. To co dzieje się teraz w niższych ligach trudno opisać.

Potwierdza to trener innego podtoruńskiego zespołu. - Kibolstwo niegorsze niż to z ekstraklasy, a zabezpieczanie imprez żadne. Mi niedawno dwóch szalikowców, i to naszych!, groziło spaleniem samochodu jeśli przegramy. Na policję nie poszedłem, jak to udowodnię?

Działacz innego regionalnego klubu wspomina sytuację z ub. roku. - Nasz zawodnik w trakcie meczu w IV lidze miał jakąś słowną scysję z jakimś chłopakiem na trybunach. Coś sobie powiedzieli i tyle. Tuż przed końcem meczu nasz kierownik wyszedł na chwilę do samochodu i zobaczył, że niedaleko stoi osiem aut z mężczyznami w środku. Czekali na nas, na naszego chłopaka z zespołu. Uciekliśmy, kierownik zabrał go prosto z boiska tak, żeby nie musiał wychodzić główną bramą.

- My występując w 5. lidze chcemy być w porządku i staramy się o zabezpieczenie stadionu w trakcie meczu, ale ogólnie to co się dzieje w niższych ligach już budzi zgrozę. Takie sytuacje zdarzają się coraz częściej - mówi Zając. - Im niższa klasa rozgrywkowa, tym bardziej można robić wszystko, co się komu podoba. Bije się już zawodników, więc za chwilę można i sędziego. Niby kraj Euro 2010, a nikt nad tym nie panuje.

Trener beniaminka zapowiada puchary. A inni? Kto najlepszy? Kto pracuje najdłużej?

Więcej o:
Copyright © Agora SA