Misja Brazylia. Santos, przystań dobrego futbolu

Santos to wciąż wielki port przeładunkowy. Tu wylądował futbol w Brazylii, stąd kiedyś ruszyli w świat piłkarscy Harlem Globetrotters z Pele, Zito, Pepe, Coutinho. Tu jest klub, który potrafi przeskoczyć siebie. Niby mały, a tyle wielkich wspomnień

Materiał powstał w ramach cyklu Misja Brazylia. Wyjazd dziennikarzy Sport.pl dzięki firmie Visa.

Jedzie się do Santosu inżynierskim cudem - autostradą zawieszoną na estakadach, przebijającą się tunelami przez góry, między jeziorami. Wpada się z niej wprost do największego portu Ameryki Południowej. A potem labiryntem uliczek na stadion Santosu w dzielnicy Vila Belmiro, między rua Princesa Isabel a rua Tiradentes. Czyli między ogień a wodę, między ulicę niedoszłej cesarzowej Brazylii a ulicę najsłynniejszego spiskowca kraju, straconego za próbę obalenia monarchii.

Jest jak w domu, jak po sąsiedzku w dzielnicy, która nie jest ani dobra, ani zła. W wąskich uliczkach wokół trybun wszyscy są u siebie i wszystko jest na swoim miejscu. I eleganckie wejście do biur klubu, jak do starego muzeum, i plastikowy sklep z klubowymi pamiątkami. I podupadły bar, i tabliczka na nim: WI-FI gratis. I człowiek z tatuażem Santosu na czole, i bezdomny, który rozbił obóz akurat pod ścianą stadionu, bo tu najwięcej miejsca. Śpi teraz zawinięty jak mumia, obok młoda bezdomna robi sobie na chodniku poranną toaletę.

Prestiż i dewizy

Jeszcze nie ma południa, ale bar na rogu już wzięty. Po sąsiedzku ma swój warsztat pracy fryzjer Didi, który od kilkudziesięciu lat strzyże Pelego i każdego, kto zapłaci 30 reali. Do futsalowej hali pod trybunami, gdzie mają właśnie trening drużyny ośmio- i dziewięciolatków, wchodzi się wprost z ulicy, tak jak i w bramy stadionu. Właśnie pod Vila Belmiro podjechał autobus wożący na mecze młodych piłkarzy. Z boku ma logo Volkswagena i napis: sponsor akademii piłkarskiej Santosu.

Dzięki tej akademii i stawianiu na młodych zdolnych klub stał się kiedyś najważniejszym miejscem na mapie futbolu Brazylii i jednym z najważniejszych na świecie. Dał reprezentacji aż 11 mistrzów świata, z Pelem, Pepe, Zito, Gilmarem, Coutinho, Carlosem Alberto i Clodoaldo na czele. Był symbolem joga bonito nieustępującym renomą reprezentacji. Światowym ambasadorem pięknego futbolu, który w latach sześćdziesiątych odwiedził wszystkie kontynenty poza Antarktydą. 25 maja 1960 roku na Stadionie Śląskim prawdopodobnie około 120-130 tysięcy ludzi oglądało dwie bramki dwudziestoletniego króla Pelego, gdy reprezentacja olimpijska przegrała z Santosem 2:5 (a gdyby nie bramkarz Edward Szymkowiak, wpadło by i dziesięć goli). Dzień wcześniej na Stadionie Dziesięciolecia trening Brazylijczyków oglądało kilka tysięcy ludzi. Santos zachwycał, zarabiał, przerywał wojny. W 1967 roku podczas wojny domowej w Nigerii wojujące strony umówiły się, że w spokoju obejrzą grę Pelego i Santosu na stadionie Króla Jerzego V. To był czas, gdy Santos był już nawet bardziej skupiony na zarabianiu niż na trofeach zdobywanych na boisku, tak wiele ich zdążył zebrać, seriami. Rządzący Brazylią generałowie ogłosili wtedy Pelego "nieeksportowalnym dobrem narodowym", nie wolno go było sprzedać, ale pokazowe tournée junta wspierała. Był z tego i prestiż, i dewizy.

Santos płynie środkiem

- Gdzie dokładnie zszedł ze statku Charles Miller, ten urodzony w Brazylii Szkot, który 120 lat temu przywiózł z Southampton do Brazylii pierwsze piłki? Jest w porcie jakaś pamiątkowa statua, tablica? - pytamy Bruno Amodio, jednego z szefów marketingu Santosu. - Nie ma tablicy. Port jest tak wielki, że kto by to ustalił. Nakręćcie sobie bramę portową tam, gdzie powstaje muzeum Pelego, przy starym dworcu, i możecie powiedzieć, że tam się wszystko zaczęło - rzuca Bruno, który jest cały czas w biegu i lubi przypominać że w jego dziale wszyscy muszą pracować za dziesięciu. Nie pytamy, jak jest w innych działach. Santos ma 200 pracowników i opinię jednego z najlepiej zarządzanych w ostatnich latach klubów w Brazylii. Konkurencja w tej kategorii nie jest, trzeba to przyznać, mordercza. Nasi brazylijscy rozmówcy są przekonani, że byle klubik z Europy Zachodniej jest lepiej zarządzany niż ich potęgi, wiele tutejszych sukcesów kończyło się lądowaniem w koszmarnych długach, a prezesi klubów władzy raz zdobytej nie zamierzają oddawać. Ale Santosowi jakoś się udaje nawigować środkiem, między skrajnościami.

Pomost do lepszego świata

- To już 12 lat, jak dobre wiadomości dla brazylijskiej piłki płyną głównie z Santosu - pisał niedawno Juca Kfouri, najsłynniejszy brazylijski dziennikarz piłkarski, który na nazwisko zapracował, piętnując skorumpowanych i nieudolnych działaczy. Santos też ma swoje ciemniejsze karty, ze sprzedaży Neymara dostał tylko 17 mln euro z grubo ponad 80, które Barcelona miała zapłacić, bo reszta przepadła u pozostałych udziałowców projektu Neymar. Zamierza o te pieniądze walczyć przed sądem z piłkarzem i jego przedstawicielami. Ale wielu rywali Santosu chciałoby mieć tylko takie problemy. To jest klub dobrze wymyślony. Klub pomost, z którego się wsiada w drogę do bogatszego świata. Nie rampą, służącą tylko do przeładunku, ale właśnie pomostem. Jest miejsce, żeby się rozpędzić, pokazać, dać zapamiętać. Żeby do Europy nie jechać po prośbie, tylko już z wyrobioną marką. Najlepiej z etykietką następcy Pelego, który kiedyś przyjechał tutaj jako piętnastolatek, do akademii Santosu, bo ona najskuteczniej o niego zabiegała. Dziś model Santasticos jest nie do powtórzenia, wtedy najlepsi Brazylijczycy grali w Brazylii, dziś grają w Europie i nie da się tego szybko odwrócić. Ale i to można wykorzystać. To właśnie od odbudowania akademii szkolącej piłkarzy na eksport zaczęło się kilkanaście lat temu podnoszenie Santosu z zapaści. Stąd wyszedł nowy Pele - Robinho, stąd wyszedł nowy Pele - Neymar.

Mały może szybciej

Juca Kfouri pisze o 12 latach dobrych wiadomości, bo to rok 2002 i mistrzostwo Brazylii jest punktem zwrotnym w najnowszej historii Santosu. Wtedy stało się jasne, że pod ręką Marcelo Teixeiry, młodego menedżera z doświadczeniem w wielkich korporacjach, klub naprawdę może znowu wypłynąć na powierzchnię. Teixeira zakończył 18-letnie czekanie na jakikolwiek liczący się tytuł, odbudował akademię, stworzył klubowe muzeum, do którego wchodzi się po wmurowanych w chodnik złotych gwiazdach na cześć Pelego i innych zdobywców Copa Libertadores oraz klubowych mistrzostw świata z lat 1962 i 1963. To za czasów Teixeiry powstał supernowoczesny ośrodek treningowy imienia Króla Pelego, za jego czasów rozwinęła się sprzedaż klubowych pamiątek. Dziś luksusowe centra treningowe i wielkie sklepy z pamiątkami stają się w brazylijskiej piłce normalnością, trwa wyścig, kto sobie zbuduje większe i nowocześniejsze. Ale wtedy tak nie było. Klub z niespełna półmilionowego Santosu znów, jak w latach 50. i 60. był szybszy, był w awangardzie, przed wielkimi rywalami z metropolii.

Jest życie po Neymarze

Właściwie nie powinniśmy się dziwić, że nie ma tu żadnego pomnika Charlesa Millera, ani tablicy w miejscu, gdzie wysiadł ze statku z piłkami. Zwłaszcza, że jeszcze nie jest skończone muzeum Pelego. Miller, urodzony w Sao Paulo - ojciec budował w Brazylii kolej - i do Europy wysłany na studia, po powrocie zakładał futbol właśnie w Sao Paulo. Tam ma swój plac przy stadionie Pacaembu, arenie mistrzostw świata 1950. Santos musiał sam zapracować na swoje wspomnienia. Klub przeszłość pamięta, ale cały czas myśli o przyszłości. Pele jest idolem, gabloty poświęcone mu w muzeum klubowym to uczta dla oczu. Ale tak samo mocno rozpycha się tu wszędzie wokół Neymar i inne gwiazdy z ostatnich lat.

Taśma produkcyjna ma ciągle wyrzucać nowych młodych zdolnych. Po prezesie Marcelo Teixeirze przyszedł prezes Luis Alvaro de Oliveira Ribeiro, zwany po prostu LAOR, który fortuny dorobił się na nieruchomościach. Po nim, gdy LAOR musiał się usunąć w cień z powodu choroby - Odilio Rodrigues, z jeszcze innego świata: menedżer służby zdrowia. Ale polityka Santosu się nie zmienia: inwestować jak najwięcej pieniędzy w szkolenie młodzieży. Żeby być brazylijską Barceloną. A może raczej - brazylijskim Ajaksem, bo Barcelona potrafi zatrzymać wychowanków na lata, a Ajax i Santos mogą tylko walczyć, by swoje perły sprzedawać jak najdrożej. Oddawać gwiazdy i już się skupiać na kreowaniu nowych.

Był Robinho, który pomógł zdobyć mistrzostwa Brazylii w 2002 i 2004, ale gdy odszedł, świat się nie zawalił. Nastał w końcu Neymar, pomógł zdobyć Copa Libertadores 2011, ale jest i życie po Neymarze. Na nową gwiazdę już jest szykowany osiemnastolatek Gabriel Gabigol. W umowie sprzedaży Neymara do Barcelony był też zapis o pierwszeństwie klubu z Katalonii do kupna Gabigola i jeszcze dwóch talentów Santosu, Victora Andrade i Givy.

92 szkółki

Drużyny młodzieżowe są tak samo ważne dla klubu jak seniorska. Jest ich siedem, od 11 do 20 lat, wszystkie grają w tym samym ustawieniu. Meninos da Vila, Chłopaki z Vila (Vila Belmiro), jak są nazywani piłkarze ze szkółki, to ma brzmieć dumnie. Jak chłopaki z barcelońskiej La Masii czy amsterdamskiego De Toekomst. Santos zbudował im osobny ośrodek treningowy, CT Meninos da Vila, też piękny i nowoczesny, z boiskami imienia Robinho i Diego (ten Diego z Atletico, którego przepiękny gol na Camp Nou był kluczowy dla wyeliminowania Barcelony z Ligi Mistrzów). W całym kraju Santos ma aż 92 szkółki, z czego 34 poza Stanem Sao Paulo, w najodleglejszych kątach Brazylii, żeby nie przegapić talentów z Północy ani z Południa. Cztery szkółki działają zagranicą, w USA, Korei Południowej, Japonii i Paragwaju. Talenty wyszukuje zespół skautów rozlokowanych w ośmiu miastach Brazylii, a ich szefem jest Sandro Orlandelli, który kiedyś pracował w Arsenalu. Ściągają i analizują wideo kandydatów do drużyny powyżej 10 lat, młodzi piłkarze uczą się w szkole z lekcjami dostosowanymi do rytmu treningów i meczów, z oddelegowanymi nauczycielami, którzy pomagają w nauce po godzinach. Klub monitoruje ich postępy w szkole, frekwencję.

Orlandelli i jego skauci szukają piłkarzy, którzy się dobrze czują z piłką przy nodze i są szybcy. Warunki fizyczne to sprawa drugorzędna. Wystarczy zresztą spojrzeć na Robinho czy Neymara. Młodzi mają się przede wszystkim cieszyć grą. Santos to ma być fabryka fantazji i techniki. "Sto lat futebol-arte" - głosi rocznicowy napis przy głównym wejściu na stadion. Stulecie Santos obchodził dwa lata temu.

Uwielbienie na eksport

Drużyny ośmio- i dziewięciolatków właśnie kończą w hali futsalowej ćwiczenia z koordynacji ruchowej. Teraz czas na naukę szybkiego wychodzenia na pozycje, potem będzie jeszcze mecz, jako nagroda. Większość gwiazd Santosu z ostatnich lat zanim zaczęła szaleć z piłką na trawie, ćwiczyła tutaj, pod trybunami stadionu. Nie tylko zresztą gwiazd Santosu, to futsalowe boiska, a nie plaża czy podwórko są w Brazylii szkołą mistrzów. Grali na nich Pele, Zico, Rivelino, Ronaldo, Ronaldinho, wyliczanka nie ma końca. Futsal zaczął podbijać Brazylię od lat 40., najpierw anektował boiska do koszykówki, potem budował swoje. Dziś gra w tym kraju w futsal 11 milionów piłkarek i piłkarzy.

W Santosie w kategoriach wiekowych od 8 do 11 lat niemal wszystkiego uczy się na futsalowym boisku. Każda grupa liczy po kilkunastu, nawet do 20 piłkarzy. - Kolejne kategorie wiekowe grają coraz większymi piłkami i ćwiczą coraz dłużej. Na każdych zajęciach jest dwóch trenerów, sekcja futsalowa ma swój własny sztab medyczny, drużyny jeżdżą ciągle na turnieje szkolne albo stanowe, których mamy tu mnóstwo - mówi Jose Alexandre "Barata", koordynator szkolenia. Młodzi piłkarze płacą po 80 reali miesięcznie (ok. 105 złotych), ale najzdolniejsi wszystko mają za darmo.

Grupy od 11 do 14 lat już łączą futsal z grą na trawie, a potem zaczyna się selekcja. Najzdolniejsi przeskakują do drużyny piłkarskiej, zaczynają też odwiedzać siłownię. Ci mniej zdolni wracają do futsalu, licząc, że może za rok, dwa i oni dostaną się do Meninos da Vila. Dla tej szansy ściągają do Santosu młodzi piłkarze z całego kraju, wiedząc, że tu będą ważni, będą mieli czas dojrzeć, kibice będą dla nich bardziej wyrozumiali niż gdzie indziej. Może znaleźliby w Brazylii lepsze akademie, choćby w Cruzeiro Belo Horizonte, ale nie znajdą drugiego klubu który tak stawia na młodych i z którego jest taka dobra droga w wielki świat. Santos nigdy w Brazylii nie zagrozi twierdzom Flamengo czy Corinthians, jeśli chodzi o uwielbienie kibiców. Ale Santos - futbolowy towar eksportowy, nie ma sobie tutaj równych.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.