Misja Brazylia. Itaquerao, czyli stadion wszystkich szefów

Itaquerao, czerwona latarnia przygotowań, leży w labiryncie dróg i estakad. A gdyby wyliczyć wszystkie zakulisowe układy, które sprawiły że mecz otwarcia będzie właśnie tutaj, wyszłoby jeszcze większe zapętlenie

Wyjazd dziennikarzy był możliwy dzięki firmie Visa

Wszystkie syreny alarmowe już wyją, żaden termin nie został dotrzymany, plac budowy ciągnie się na kilkaset metrów w każdą stronę. Trzeba jeszcze skończyć drogi dojazdowe, dojście do stacji metra, parkingi. No i oczywiście sam stadion, powstający na wzgórzu, na zaniedbanych wschodnich obrzeżach miasta. Miał być gotowy ponad trzy miesiące temu.

Mecz otwarcia mundialu, Brazylia-Chorwacja, za dwa miesiące. Żadna z trybun Itaquerao nie jest jeszcze w pełni gotowa. Na placu budowy zginęły już trzy osoby, runął element dachu. Inspekcje stąd nie wychodzą: jak nie inspekcja FIFA, to inspekcja pracy. Od czasu problemów ze Stadionem Olimpijskim w Rzymie przed mundialem 1990 i z Olimpijskim w Atenach przed igrzyskami 2004 nie było tylu obaw o arenę otwarcia. Sepp Blatter twierdzi, że tak opóźnionych przygotowań nie widział, od kiedy jest w FIFA. A jest od 40 lat.

Żeby zdążyć na mecz otwarcia 12 czerwca, robotnicy pracowali w ostatnich miesiącach na kilka zmian i przełożono na czas po mundialu instalowanie niektórych elementów dachu. Tych, które miały głównie dekorować. Budowniczy skupili się na tym, co niezbędne. A stadion to nie wszystko, trzeba jeszcze zbudować zaplecze telewizyjne, telekomunikacyjne, rozstawić stanowiska sponsorów itd. Zwyczajowo FIFA potrzebuje na to 90 dni, a tutaj dwa miesiące przed mundialem dopiero stygł asfalt gigantycznego parkingu. Wokół niego były jeszcze hektary czerwonej mączki, sterty rur i prętów. Robotnik pilnujący głównej bramy nie tracił jednak zapału. Krzycząc do nas: - Do boju Corinthians!

Bo dla niego, i dla tych którzy schodzą się tutaj w weekendy oglądać, jak powstaje stadion, to nie jest Itaquerao, tylko Arena Corinthians. Nowy dom dla najpopularniejszego klubu w okolicy. Corinthians są inwestorem stadionu. To oni zbierają teraz gromy za opóźnienia. Dlatego kibice na ogrodzeniu placu budowy rozwiesili czarne transparenty i wypisali: wielkie media to kłamstwa, oszustwa i wątpliwa reputacja. Niech żyje otwarcie mundialu na Arena Corinthians!

Jest nas 35 milionów

- To co, jednak nie będzie u was mundialu? - próbujemy się droczyć z dziewczyną ze sklepu z telefonami przy Praca da Republica, w centrum Sao Paulo. Na stoliku leży długopis z maskotką Corinthians, jak zachęta do rozmowy o piłce, o ile ktoś w Brazylii takiej zachęty potrzebuje. Dziewczyna przyjmuje wyzwanie. - Na mundial może stadionu nie będzie. Będzie później, dla Corinthians, dla nas, a to najważniejsze - mówi. Dla nas, czyli dla 35 milionów tych, którzy deklarują się jako kibice Corinthians. Tylko Flamengo z Rio de Janeiro może zebrać więcej szabel (próbny mecz 15 kwietnia miałby być właśnie z Flamengo). Ale to Corinthians mają Najważniejszego Kibica w Kraju. Byłego prezydenta Lulę, który nadal rozdaje karty w brazylijskiej polityce.

To jemu się zamarzyło, by stadion dla Corinthians budować tutaj, w nieciekawej okolicy. I dzięki temu dzielnicę Itaquerao wyciągać z biedy, tak jak podczas przygotowań do ostatnich letnich igrzysk wyciągnięto z biedy londyńskie Stratford. - Ten stadion i tak by powstał, niezależnie od mistrzostw. Ale skoro mundial się napatoczył, stał się dodatkową motywacją - mówi Mauricio Savarese, były dziennikarz Reutersa, dziś brazylijski korespondent magazynu "Four Four Two". Mundial się napatoczył? - W Brazylii, jak w Anglii, najważniejsze jest to, co klubowe, reprezentacja to tylko dodatek. Tam gdzie są silne kluby, szał na reprezentację wybucha tylko podczas mundiali - mówi Savarese.

Futbol, orkiestra i koszulka Pelego

Corinthians mają swoją siedzibę w Parku Świętego Jerzego, kilkanaście kilometrów stąd. To jak na gigantyczne Sao Paulo całkiem niedaleko, a i klub i siedziba zasługują na osobną opowieść (i wkrótce się takiej opowieści na Sport.pl doczekają), ale swoje mecze Corinthians rozgrywają w centrum. Na miejskim Pacaembu, stadionie jak ze starego plakatu, arenie mundialu 1950, wrośniętej w miasto, w zieleń. Przychodziliśmy tam w dzień i w nocy i nigdy nie byliśmy sami. W cieniu stadionu mali chłopcy kopią piłkę. Studenci miejscowej politechniki schodzą się z bębnami i flagami by ćwiczyć przed turniejami studenckich orkiestr (to takie turnieje jak dla szkół samby). Asfaltowa opaska między boiskiem a trybunami to najspokojniejsze w okolicy miejsce na jogging i rolki. Pod trybunami Pacaembu jest muzeum futbolu z koszulką Pelego z finału mistrzostw 1970 i wystawą ku czci Socratesa. A to wszystko dzieje się przy placu im. Charlesa Millera. Czyli Szkota, który 120 lat temu wysiadł w porcie w Santosie z dwiema pierwszymi na brazylijskiej ziemi piłkami.

Gdy stoisz pod Pacaembu, albo pod siedzibą Corinthians, albo pod wykafelkowanymi ścianami stadionu Vila Belmiro w Santosie, albo pod Sao Januario w Rio, gdzie za fasadą jak kościół ma swoje boisko Vasco da Gama, wtedy najlepiej rozumiesz, czym jest w Brazylii futbol. Że tutaj klub to ciągle znaczy właśnie klub, w najściślejszym sensie: miejsce spotkań. I to nawet niekoniecznie w porze meczu.

Teraz Corinthians zanurzony w życie bogatej dzielnicy stadion zamienią na Arenę Corinthians. Z miejsca z charakterem przeniosą się na futbolowy multipleks. Z ciasnych uliczek na hektary otwartej przestrzeni. Niespecjalnie to efektowne, ale za to wreszcie będzie własne. Corinthians skorzystali z tego, że Sao Paulo musiało mieć nowy stadion. Na Pacaembu mundialu nie dałoby się wcisnąć. Za mało tam miejsc do parkowania, a na mecz otwarcia potrzeba ich najwięcej. Wokół Maracany też parkingów jak na lekarstwo, ale przynajmniej łatwo do niej dojechać samochodem. A mundial na Pacaembu udusiłby się w korkach. Można wprawdzie bez problemu dojechać metrem, jak na wiele stadionów w Sao Paulo i Rio. Ale mecz otwarcia to jest święto ludzi z czarnych limuzyn, a nie z wagonów metra.

Przyjaciele moich przyjaciół są przyjaciółmi Corinthians

Początkowo wydawało się, że wygranym tej sytuacji będzie FC Sao Paulo i dostanie nowy stadion w swojej wytwornej dzielnicy Morumbi. Ale po pierwsze, trzeba by tam skupować ziemię na parkingi, a działki kosztują krocie. Po drugie, w tamtej okolicy jest siedziba władz stanowych, a władze stanowe są od lat w opozycji do ekipy Luli i obecnej prezydent Dilmy Roussef. Po trzecie, Andres Sanchez, czyli prezes Corinthians w czasie, gdy zapadała decyzja o stadionach na mundial, jest zaufanym człowiekiem Luli. Po czwarte, Sanchez był stronnikiem ówczesnego szefa brazylijskiego futbolu Ricardo Teixeiry oraz telewizji Globo w walce o nowe zasady handlu prawami telewizyjnymi do ligi (w największym skrócie, chodziło o to, by stworzyć system hiszpański, w którym najpopularniejsi zarabiają najwięcej).

I tak szef państwa, szef klubu, szef federacji (a jednocześnie wpływowy działacz FIFA i szef komitetu organizacyjnego, bo te wszystkie funkcje Teixeira łączył) i szefowie rządzącej brazylijskim futbolem telewizji uradzili, że skoro Corinthians mają budować stadion, to niech ten stadion będzie mundialowym. Na czas mistrzostw dostawi się dwie tymczasowe trybuny na dodatkowe 20 tysięcy miejsc i będzie idealne miejsce na otwarcie. Wprawdzie Lula już nie jest prezydentem, ale zachował wpływy. Wprawdzie Ricardo Teixeira nie jest już prezesem federacji ani szychą w FIFA, bo po oskarżeniach o korupcję przeniósł się do Miami, gdzie i tak od dawna miał willę i jacht, ale obecny szef Jose Maria Marin, który po nim przejął wszystkie posady, to jego człowiek. Andres Sanchez też już nie jest prezesem Corinthians, ale nadal tam rządzi zza pleców następcy.

Panna młoda się spóźnia

A otoczony wpływowymi przyjaciółmi stadion powstaje, powstaje i powstać nie może, jakby wisiała nad nim jakaś klątwa. Kilka miesięcy temu runął dźwig podtrzymujący część dachu, zginęły dwie osoby. Niedawno zginęła trzecia, przy montażu tymczasowych trybun. Do tego doszły spory, kto ma za co płacić: za co klub, za co FIFA, za co władze federalne, za co stanowe, za co miejskie.

Te spory, sojusze i przeciwsojusze, zawierane na wszystkich szczeblach władzy, to klucz do zrozumienia problemów Brazylii z przygotowaniami. Zwłaszcza, że 2014 to rok wyborów, a politycy wiedzą już po ubiegłorocznych protestach na ulicach, że Brazylijczycy bardzo niechętnie patrzą na kolejne wydatki na mundial. Więc trwa wyścig, kto się bardziej wykaże w kontrolowaniu i ograniczaniu tych wydatków. Większość obiektów jest już gotowa, sprawdzona, efektowna. Ale cztery psują efekt: stadion w Porto Alegre, gdzie spory o to kto ma płacić opóźniły wykańczanie okolic stadionu. W Cuiabie prace trwały do ostatniej chwili. Kurytybie groziło, że straci mundial, tak była zapóźniona z budową stadionu (inwestorem, jak w Sao Paulo, był klub piłkarski). A jeszcze bardziej - z wykańczaniem przystadionowego centrum medialnego. FIFA postanowiła nie czekać i rozbije na czas mistrzostw specjalne namioty na parkingu. I wreszcie jest Itaquerao, symbol zaplątania w sieć lokalnych i ponadlokalnych powiązań, interesów, przyjaźni i antypatii.

Takie spory o to, który klub będzie miał stadion na mundial, który klub będzie chciał od niego ten stadion wynajmować, a dla którego to będzie ujma na honorze, albo kiepski interes, trwały w wielu miastach. W Recife, w Salvadorze, w Belo Horizonte. A do tego mapa brazylijskiego mundialu nie pokrywa się z mapą futbolu w Brazylii. W Manaus, w Cuiabie, w Brasilii nie ma na co dzień wielkiego futbolu. Ale czy można było nie dać mundialu stolicy? Nie dać mundialu Cuiabie i Manaus i zostawić w ten sposób blisko dwie trzecie kraju bez choćby jednego meczu turnieju?

Trudno będzie potem te obiekty utrzymać, ale dobrego wyjścia nie było. I jakoś po slalomie między przeszkodami te stadiony stanęły. Zostało Itaquerao, teoretycznie skazane na sukces. Aldo Rebelo, minister sportu koordynujący przygotowania, nazwał przedmundialową Brazylię panną młodą, która się może spóźni na swój ślub, ale będzie piękna. Tylko akurat w Sao Paulo nie ma ciągle pewności, że kościół otworzą.

Więcej o:
Copyright © Agora SA