Droga na Mundial: Królestwo Zjednoczonych Diabłów

W ostatnią niedzielę maja belgijscy wyborcy zdecydują o swojej reprezentacji w Parlamencie Europejskim, w parlamencie federalnym i w nie mniej ważnych w ich kraju parlamentach regionalnych. Trzy tygodnie później piłkarska reprezentacja Belgii rozpocznie swój pierwszy od dwunastu lat udział w wielkim turnieju. Oba wydarzenia łączy ze sobą znacznie więcej niż bliskość w kalendarzu.

Materiał powstał w ramach "Tygodnia Europejskiego" projektu "Continental - Droga na Mundial"

Najlepsze, co mogą zrobić politycy, to nie wypowiadać się na temat reprezentacji - zasugerował selekcjoner Marc Wilmots w grudniu zeszłego roku, gdy było już jasne, że mundialowa gorączka zbiegnie się w czasie z wyborami. Wyborami, które nazywane są tutaj "matką wszystkich wyborów" i które mogą zadecydować o końcu Belgii, jaką znamy. Prowadzący w sondażach ze zdecydowaną przewagą Nowy Sojusz Flamandzki (N-VA) od lat stara się przeforsować ideę konfederacji kraju, co w dalszej perspektywie może oznaczać pełną niezależność Flandrii i rozpad obecnych struktur.

Drużyna, która jednoczy

Wilmots zarzeka się, że o polityce rozmawiać nie będzie, choć sam przez dwa lata (2003-2005) pełnił funkcję senatora z ramienia walońskiego liberalnego Ruchu Reformatorskiego. Od kontekstu sytuacji w kraju nie da się jednak uciec i dziś jego drużyna może odegrać nie tylko sportową rolę.

Kampania przedwyborcza żywi się powierzchownym, ale chwytliwym podziałem na Flandrię, Walonię i Brukselę, z czym wyraźnie kontrastuje ogólnokrajowe i fanatyczne wsparcie dla "Czerwonych Diabłów". Nic więc dziwnego, że wielu polityków, dziennikarzy, a wreszcie kibiców chętnie przeciwstawia sukcesy zjednoczonej belgijskiej jedenastki wysokim notowaniom konfederatów. Urzędujący premier, Elio di Rupo, nie przepuści okazji, by pojawić się na każdym, nawet towarzyskim meczu kadry, a gdy uniemożliwiły mu to konsultacje budżetowe, to tweetował zdjęcia z obrad gabinetu w czarno-żółto-czerwonych szalikach.

W zeszłym roku po raz pierwszy od kilkunastu lat mecz z trybun stadionu w Brukseli oglądał król Albert II, a zasiadający dzisiaj na tronie jego syn Filip obiecuje to robić znacznie częściej. Z drugiej strony, Bart De Wever, lider N-VA otwarcie przyznaje, że futbolem interesuje się średnio, choć zastrzega, że w jego zrekonstruowanym państwie reprezentacja Belgii wciąż by istniała. Szczególnie że sukcesy sportowców oznaczają wyższe obroty dla pubów i restauracji.

Kibice wierzą w półfinał

Wymiar polityczny nie jest oczywiście głównym powodem popularności "Czerwonych Diabłów". Szturmem zdobyta kwalifikacja do mistrzostw świata i indywidualna klasa właściwie każdego z piłkarzy podstawowej jedenastki powodują, że belgijscy kibice naprawdę wierzą w powtórzenie historycznego półfinału z mundialu w Meksyku w 1986 roku. Głód sukcesu jest zatem ogromny, ale idzie też w parze z powszechną identyfikacją z drużyną.

Spójrzmy na skład Belgów podczas ostatnich mistrzostw z ich udziałem, w Korei i Japonii. Mbo Mpenza był wówczas jedynym czarnoskórym członkiem kadry - niemal homogeniczna etnicznie drużyna nie odzwierciedlała rzeczywistości kraju, który reprezentowała. W pierwszej jedenastce z tegorocznego marcowego sparingu przeciw Wybrzeżu Kości Słoniowej wyszli posiadający kongijskie korzenie Vincent Kompany i Christian Benteke, syn Niemki Daniel Van Buyten, syn Francuza z Martyniki Axel Witsel, mający hiszpańskich przodków Kevin Mirallas oraz Marouane Fellaini, który swego czasu mógł wybrać grę w reprezentacji Maroka. W tej samej jedenastce wybiegło sześciu zawodników, których podstawowym językiem jest niderlandzki. Pozostała piątka oraz Wilmots "domyślnie" porozumiewa się po francusku, choć jak mówi trener w najnowszym dokumencie poświęconym reprezentacji: - 80 procent mojej ekipy jest dwujęzyczna, a nawet trójjęzyczna.

Wcześniej podczas zgrupowań stały trzy stoły. Francuskojęzyczni Walończycy siedzieli przy jednym, Flamandowie przy drugim, pomiędzy nimi "strefa mieszana". Skończyliśmy z tym, przemeblowaliśmy. Dziś stoi jeden stół, została tylko "strefa mieszana" - kończy z satysfakcją. Tak samo mieszają się kibice na trybunach. Hymn śpiewają równocześnie po niderlandzku i francusku, a pupili zagrzewają do walki okrzykiem "Belgium!", po angielsku.

Pokaż jak kibicujesz i wygraj piłkarskie nagrody

Zamiast Flamandów i Walonów - Belgowie

Mimo różnych korzeni i różnych języków obecna generacja piłkarzy jest zgoła belgijska, ich krajem jest Belgia, tutaj też urodzili się wszyscy z obecnej kadry poza Christianem Benteke, którego kontuzja wyeliminowała z brazylijskiego turnieju i Anthonym Vanden Borre, który do końca nie może być pewien miejsca w ostatecznej selekcji. W odniesieniu do reprezentacji media z obu części kraju mówią i piszą wyłącznie o "Belgach", gdy tymczasem w newsach z każdej innej dziedziny dominuje podział na Flamandów i Walonów.

Na tym tle na prawdziwy symbol integracji wyrasta Vincent Kompany, urodzony na przedmieściach Brukseli, idealnie dwujęzyczny, pierwszy z tego pokolenia "Czerwonych Diabłów", który w Manchesterze City wszedł na absolutny top sportowy, wreszcie pierwszy czarnoskóry kapitan reprezentacji. Ambicje piłkarskie łączy z działalnością społeczną, między innymi inwestuje w czwartoligowy klub BX Brussels i tworzy z niego unikatowy projekt. Naczelnym celem jest w nim nie tyle trenowanie, co wychowanie pochodzącej często z rodzin imigranckich młodzieży ze stolicy Belgii. Każdy z 6-12-latków wstępujących do klubu wpłaca 100 euro, które może odzyskać za wzorową postawę na boisku i w szkole.

Są tacy, którzy widzieliby Kompany'ego w polityce już teraz, jednak "Vince the Prince" każdorazowo odmawia, tłumacząc się brakiem cierpliwości i potrzebą natychmiastowego działania. Nie zmienia to faktu, że to właśnie on podjął korespondencyjną dyskusję z Bartem De Weverem, parafrazując jego słowa po wygranej w wyborach lokalnych w Antwerpii. De Wever powiedział wówczas: "To miasto należy do wszystkich, jednak dzisiaj przede wszystkim do nas". Tweet Kompany'ego po wygranym meczu eliminacyjnym ze Szkocją brzmiał: "Belgia należy do wszystkich, jednak dzisiaj przede wszystkim do nas!".

Powtórka z Francuzów

W 1998 roku mistrzowska drużyna Zidane'a, Thurama i Deschampsa pozwoliła na nowo zdefiniować francuską tożsamość i pod sloganem "Black, Blanc, Beur" przywróciła nadzieję na to, że zdyskredytowane "multi-kulti" może okazać się atutem, a nie przeszkodą. Chcąc nie chcąc, podobne zadanie przyjmują dziś na barki "Czerwone Diabły", uosabiające zjednoczoną Belgię, która dzięki swej różnorodności może mierzyć się z najlepszymi. Belgowie wygrywają, ich gra jest świeża, dynamiczna, a - biorąc pod uwagę średnią wieku drużyny - dająca perspektywy na jeszcze lepsze osiągnięcia w przyszłości. Pytanie tylko, czy w przyszłości będą oni reprezentować ten sam kraj, co obecnie.

Zobacz jakie korzenie mają reprezentanci Belgii. Żeby obejrzeć kliknij zdjęcie ?

Więcej o:
Copyright © Agora SA