Najlepszy trener, którego Anglia oddała

Wszyscy, którzy pamiętają wybitnie defensywny styl, w jakim Anglia przegrała z Włochami na Euro 2012, mogą nie uwierzyć, że "futbol totalny", austriacki "Wunderteam" czy "Złota jedenastka" Węgrów były zasługą jednego z rodaków Roya Hodgsona. Jednak zamiast przed laty Jimmy'ego Hogana słuchać, ojcowie piłki nożnej zaoferowali mu jedynie... skarpety, a później nazwali zdrajcą.

Materiał powstał w ramach projektu Continental - Droga na Mundial, w którym prezentujemy finalistów mistrzostw świata 2014. Trwa Tydzień Angielski.

To o Hoganie Gusztáv Sebes powiedział, że w "historii węgierskiego futbolu jego nazwisko powinno być pisane złotymi literami". Jakież musiało być zdziwienie angielskich dziennikarzy i prominentów, gdy po laniu, jakie gospodarze dostali na Wembley od Węgrów w 1953 roku (3-6), prezes federacji rywali, Sandor Barcs powiedział: "To Jimmy Hogan nauczył nas tak grać".

Jak konkretnie? Wtedy Anglicy zostali na własnym terenie zdominowani przez szybkich, świetnych technicznie rywali, którzy zachwycali nie tylko sztuczkami, ale i wymiennością pozycji, podań - bynajmniej nie w powietrzu, jak to szkolono na Wyspach.

Jednak wpływy Hogana nie sięgają wyłącznie Węgier. Z jego myśli trenerskiej korzystano w Szwajcarii, Austrii, Niemczech i Holandii, gdzie tysiące piłkarzy uczestniczyło w jego treningach i wykładach. Niektóre, jak w Wiedniu, gdzie mieszkał i pracował przed pierwszą wojną światową, musiały zaczynać się o świcie, tylu było chętnych.

Początki "futbolu totalnego"

Dla Hogana, piłkarza m.in. Burnley, Fulham i Boltonu, najważniejszy był trening i zrozumienie taktyki. Gdy w Anglii rzadko w trakcie tygodnia pozwalano na zajęcia z futbolówkami (w myśl: "by w weekend piłkarze byli głodni gry"), on na kontynencie opierał swoje zajęcia na podstawach oraz doskonaleniu techniki, nie bieganiu. Gdy w 1910 zaczął pracować w Holandii z reprezentacją i jednym z tamtejszych klubów, regularnie przy tablicy prowadził dla zawodników wykłady. W Anglii dopiero po kolejnej dekadzie czymś podobnym zaskoczył swoich piłkarzy Arsenalu słynny Herbert Chapman.

Jedną z najistotniejszych decyzji w karierze Hogana była właśnie przeprowadzka do Wiednia w 1911 roku. Dzięki wieloletniej współpracy z Hugo Meislem udało im się zbudować w latach trzydziestych "Wunderteam", który zdobył srebrny medal na igrzyskach w 1936 roku. Grająca piękny futbol Austria nie wygrała żadnego znaczącego trofeum przed drugą wojną światową, ale zainspirowała choćby Ernsta Happela, który dwadzieścia i trzydzieści lat później wprowadzał "futbol totalny" w Holandii, prowadząc także reprezentację.

Po Austrii kolejnym przystankiem Hogana były Węgry, gdzie w Budapeszcie trenował MTK, a później w latach dwudziestych Hungarię - ten sam klub, tylko pod inną nazwą. Jednym z jego podopiecznych był Dori Kurschner, który w latach 30. wprowadzał myśl taktyczną w... Brazylii. Był też doradcą selekcjonera tej reprezentacji na mistrzostwach świata w 1938 roku - jak widać, sieć wpływów myśli trenerskiej Hogana staje się coraz szersza.

Wykład w korkach

Chyba najciekawszym aspektem jest to, że Hogan opierał swoje przemyślenia na szkockiej filozofii futbolu. Tam, w przeciwieństwie do Anglii, stawiano na grę krótkimi podaniami, a nie bezmyślnym kopaniem piłki na połowę rywala. Tak był szkolony m.in. w Fulham, ale jego podejście do aspektów treningowych i taktycznych było znacznie bardziej rozległe. Gdy w 1925 został zatrudniony przez niemiecką federację, w samym regionie Drezna przeszkolił czy przeprowadził wykłady z piłki nożnej dla pięciu tysięcy zawodników. Na jednym z nich, gdy zabrakło tłumacza, a jego niemiecki nie pozwalał mu na jasne przekazanie myśli, po prostu przebrał się w strój Boltonu i dał popis swoich umiejętności technicznych, tłumacząc istotę zajęć z piłką.

Jednym z jego ulubieńców w Dreźnie był nastoletni Helmut Schön, który później był asystentem Seppa Herbergera w reprezentacji Niemiec Zachodnich, która wygrała mistrzostwa świata w 1954 roku. Sam poprowadził kadrę do sensacyjnej wygranej na Euro 1972 i dwa lata później na Mundialu. Gdy Jimmy Hogan zmarł w 1974 roku, prezes federacji niemieckiej wysłał oficjalne pismo do jego syna, wyróżniając wpływ Anglika na "rozwój współczesnego futbolu w tym kraju".

Skarpety za internowanie

To też nie było tak, że Jimmy Hogan nie próbował odcisnąć swojego piętna na rodzimym futbolu. Jednak jego wszelkie próby zmienienia rygoru treningowego, polegającego do tej pory wyłącznie na bieganiu, czy stylu gry, polegającego na kopaniu, a nie podawaniu, nie przyjęły się. W Fulham piłkarze zwolnili go po 31 spotkaniach. Z Aston Villi został wyrzucony chwilę po wybuchu drugiej wojny światowej, awansie i dwóch półfinałach Pucharu Anglii. Informację z klubu dostał, gdy leżał w szpitalu.

Jednak największym policzkiem wymierzonym mu przez piłkarską Anglię był ten od federacji. Gdy po pierwszej wojnie światowej Hogan wrócił do rodziny na Wyspy i chciał upomnieć się o odszkodowanie za lata internowania w Austrii, w siedzibie FA go wyśmiano, oferując jedynie... skarpetki, na które według słów sekretarza "chłopcy na linii frontu nie narzekali", jednoznacznie sugerując "rolę" Hogana w tamtych latach.

"Własny" tryumf widział z trybun

Po drugiej wojnie światowej Hogan pracował już albo jako trener (nie menedżer) i to głównie młodzieży. Wciąż jednak miał znaczący wpływ na swoich podopiecznych. W Celticu Glasgow spotkał Tommy'ego Docherty'ego, który do dziś twierdzi, że to Anglikowi zawdzięcza najwięcej w karierze. "Hogan mówił, że futbol jest jak walc wiedeński" - mówił po latach późniejszy szkoleniowiec m.in. Manchesteru United, Chelsea i Porto. - Wszystko odbywało się w rytmie: raz-dwa-trzy, raz-dwa-trzy, podanie-ruch-podanie, podanie-ruch-podanie..."

Później wrócił do Anglii, gdzie dostał pracę w akademii Aston Villa w Birmingham. Tam z kolei pod jego skrzydła trafił junior Ron Atkinson. - Jego praca w klubie była rewolucją - zdradził człowiek, który prowadził w swojej karierze, m.in. West Brom, "Czerwone Diabły" czy Atletico Madryt. To właśnie kilku swoich wychowanków zabrał na Wembley w 1953 roku, by pokazać im "Złotą jedenastkę" Węgrów, wspaniałego Ferenca Puskasa, jeszcze lepszego wtedy Nandora Hidegkutiego. Gdy Sandor Barcs tłumaczył wpływy Hogana na styl gry drużyny Sebesa, za jego plecami szeptano, że Anglik zdradził swój kraj, o czym po latach powiedział jeden z piłkarzy Billy Wright.

Oczywiście to nie tak było - to jego rewolucyjne podejście zostało zlekceważone, wyśmiane i uznane za niepotrzebne. Sir Alf Ramsey przecież uznał, że wysoka wygrana Węgrów nie była wynikiem ich stylu, ale szczęścia. Gdy w 1966 roku jego reprezentacja zdobywała na Wembley mistrzostwo świata, on wierzył, że najwięcej dają akcje składające się z najwyżej trzech podań. Anglia, zamiast otwierać się na pozytywne trendy w futbolu, do dziś pozostaje ostoją pragmatyzmu, stylu sztywnego, prostego i schematycznego. Kto wie, czy wobec tego to Jimmy Hogan nie był największą szansą "ojców futbolu" na zupełnie inną charakterystykę gry? Czy nie był też najlepszym trenerem, którego Anglia zupełnie bez żalu oddała światu?

Pokaż, jak kibicujesz Anglikom [KONKURS]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.