Puchar Anglii. Jak kolos ożywił Yeovil

Piątek rano. Wydawałoby się dzień jak co dzień w niespełna 50-tysięcznym miasteczku na południu Anglii - Yeovil. Na obrzeżach miasta, w okolicach stadionu lokalnej drużyny zaczynają jednak krzątać się ludzie. W dniu meczu byłoby to normalne, ale w terminarzu, ten najbliższy dopiero w niedzielę. Sekundę później wszystko staje się jasne. Na rozkładzie widnieje Manchester United - to będzie wielki dzień dla tego miasta.

Tekst dziennikarza Sport.pl Bartłomieja Szypowskiego ukazał się w lutowym numerze "Red Zone Magazyn" - miesięczniku o Manchesterze United do nabycia w Empiku. W czwartek na facebookowym profilu Sport.pl zorganizujemy konkurs, w którym do wygrania będzie najnowszy numer pisma.

Na trybunach Huish Park Stadium grupa elektryków z ogromnymi pętlami kabli owiniętymi wokół ramion kluczy między siedzeniami. Z drugiej strony słychać mocne uderzenia młotka, za pomocą którego jeden z pracowników stabilizuje rusztowania, tworząc tymczasowe stoiska dla kamer telewizyjnych. W trzeciej lidze o transmisjach mogli dotąd tylko pomarzyć, choć nie tak dawno, bo w zeszłym sezonie, zasmakowali "lepszej" piłki, walcząc na zapleczu Premier League. Rozgrywki ostatecznie zakończyli na 24. miejscu i po roku wrócili na doskonale znane podwórko.

Pracownicy klubu pozbywają się kurzu z gablot, przecierają wiszące na ścianach, wytarte herby i czyszczą zabrudzone dywany oraz podłogi. Przygotowują nawet specjalne menu dla dyrektorów Manchesteru United. Zamawiają najlepszą herbatę, w barach starają się o jak najlepsze składniki, pokrojone w symetryczne kształty. Nie wspominając o ilościach. Wszystkiego ma być nadzwyczaj dużo. Kto wie, może kiedyś Manchester będzie chciał kupić od nich piłkarza, zapamiętają gościnę i rzucą większym "groszem"? Na czele zespołu stoi Clive Robinson, który przyznał w rozmowie z lokalną prasą, że klub starał się odświeżyć każdy kąt na stadionie i w jego okolicy. Miasto idzie w ślad za klubem. W oknach hotelików pracownicy wystawiają świeże kwiaty, robią porządki. Chodniki i ulice także powinny być czyste - wszyscy mają w głowie jeden cel: niedzielny mecz z Manchesterem United w trzeciej rundzie Pucharu Anglii.

To ta faza rozgrywek, w której do rywalizacji w najstarszych klubowych rozgrywkach świata przystępują drużyny ze słynnej Premier League, mające w swoich składach wielkie gwiazdy, zarabiające dziesiątki milionów euro. Dla tak małych zespołów jak Yeovil, po przebrnięciu przez wcześniejsze fazy turnieju, to moment marzeń o niemożliwym - o wyjeździe na jeden z tych wielkich stadionów i zasmakowaniu tamtejszej atmosfery albo o czymś jeszcze lepszym, zagraniu z tym zespołem na własnym boisku. Marzenie fanów i piłkarzy Yeovil spełnia się wraz z wyciągnięciem nazwy ich drużyny z koszyka podczas losowania par. Otrzymali możliwość posmakowania prawdziwej, magicznej otoczki Pucharu Anglii i zapisania wyjątkowej karty w swojej historii. Wszystko staje się możliwe dzięki znakomitej formule rozgrywek. Każda angielska drużyna ma teoretyczne szanse na grę z najlepszymi zespołami w Anglii. Yeovil ma do tego wyjątkowe szczęście. W przeciągu ostatnich 80 lat nieraz gościli u siebie drużyny z najwyższej klasy rozgrywkowej, m.in. Liverpool (1935), Sunderland (1949), Arsenal (1971 i 1993) i ponownie Liverpool (2004).

Przed pierwszym gwizdkiem nikt nie miał wątpliwości, kto wygra spotkanie, choć w głowach piłkarzy Yeovil na pewno rodziła się wizja pokonania Czerwonych Diabłów. Ale trener tego od nich nie wymagał. Jego wojownicy zrobili już wszystko. Grając słabo w sezonie (drużyna do meczu z United przystępowała z ostatniego miejsce League One), zdołali pokonać Crawley Town oraz Accrington i dopiąć swego. "Dajcie fanom powody, aby pamiętali ten dzień do końca życia" - powiedział podobno do piłkarzy przed meczem Gary Jonhson.

Zarząd także nie wymagał zbyt wiele. Dla niego wynik podczas niedzielnego starcia mógłby oscylować nawet w granicach tego z ostatniego pojedynku z Manchesterem United, czyli porażki 0:8 z 1949 roku. Najważniejsze były zyski biorące się z przyjazdu gwiazd. Oszacowano bowiem, że tak duże wydarzenie może w tym roku powiększyć roczny obrót Yeovil o prawie jedną trzecią!

Wreszcie nadszedł wyczekiwany dzień. Kibice zjawili się pod stadionem na długo przed pierwszym gwizdkiem. A było ich dużo więcej niż zwykle. Przybyli nie tylko szczęśliwcy, którym udało się kupić bilet, ale także fani chcący chociażby zobaczyć autobus z piłkarzami Manchesteru United. W loży dziennikarskiej także nie było żadnego wolnego miejsca. Co więcej, podobno zabrakło nawet wolnych gniazdek elektrycznych. Klub nie był przygotowany na tak duże obłożenie. Zwykle nie ma tu nikogo oprócz kilku przedstawicieli prasy i telewizji lokalnej.

Tuż przed pierwszym gwizdkiem Yeovil oszalało. Obok stadionu wylądował śmigłowiec, z którego wyłonił się sam sir Alex Ferguson. Smaczku dodali kibice United. Nie zamierzali przyjechać setek kilometrów i ze spokojem, podjadając, oglądać pewnego awansu swojej drużyny. Od początku przedrzeźniali fanów gospodarzy i mocno dopingowali swoich. Jakby tego było mało, ogromny ukłon w stronę niespełna 10-tysięcznej publiczności zrobił sam Louis van Gaal. Trener Czerwonych Diabłów od pierwszej minuty posłał na boisko Davida de Geę, Wayne'a Rooneya, Radamela Falcao i Andera Herrerę. W dodatku w drugiej połowie wpuścił Juana Matę i Angela Di Marię. Zazwyczaj menedżerowie w "takich" miejscach grają głębokimi rezerwami.

Atmosferę jeszcze bardziej podgrzali sami piłkarze Manchesteru. Grający niezwykle ambitnie gospodarze nie odpuszczali na żadnym centymetrze boiska, walcząc o każdą piłkę niczym wściekłe psy. Braki umiejętności zastępowali wielkim zaangażowaniem i sercem do gry. Gdy w 55. minucie Kieffer Moore stanął przed kapitalną okazją na strzelenie gola, stadion zaniemówił. Anglik jednak nie zdołał przyjąć piłki i uderzył zbyt lekko, aby pokonać de Geę. Ale trzeba przyznać, że była to woda na młyn dla rozpędzonych graczy Yeovil. "Możemy wygrać" - takie przekonanie odmalowywało się na ich twarzach.

Ostatecznie marzenia prysły jak bańka mydlana wraz z cudownym strzałem Andera Herrery, który sekundę później eksplodował radością. Rozemocjonowany Hiszpan dał się ponieść magicznej atmosferze stadionu i utonął w objęciach fanów. "To był bardzo trudny mecz i niewygodny przeciwnik. Potrzebowaliśmy takiego wyjątkowego gola" - powiedział po meczu Herrera. W ostatniej minucie kropkę nad "i" po idealnym podaniu Rooneya postawił technicznym strzałem Angel Di Maria.

To był najlepszy możliwy koniec pięknej opowieści napisanej w głowie niejednego piłkarza i kibica Yeovil. Było to widać m.in. na twarzach zawodników podczas wymiany koszulek, kiedy z podniesioną głową i uśmiechem na twarzy, czując piłkarską równość z gwiazdami, prosili o trykoty. "Nie martwiłem się o swoich chłopców. Dla niektórych z nich to była jedyna szansa na wystąpienie w czymś tak wyjątkowym - powiedział Gary Johnson na pomeczowej konferencji prasowej, którą na chwilę musiano przerwać z powodu hałasu wywołanego odlotem helikoptera z sir Alexem Fergusonem. - Wszystko poszło dobrze. Myślę, że kibice są zadowoleni, bo my jesteśmy dumni z naszego klubu" - dodał.

Oczywiście z gry swoich podopiecznych van Gaal nie mógł być zadowolony. Mimo to na konferencji jeszcze raz zrobił dobrą minę do złej gry, przedłużając znakomite nastroje panujące w Yeovil. "Zawsze trudno gra się z takimi zespołami jak ten. Nie odpuszczali nam ani na moment, nie dawali zbyt wiele czasu na rozegranie akcji. W dodatku walczyli o każdą piłkę. Menedżerowi i piłkarzom Yeovil należy się ogromny szacunek za wykonaną pracę. Ten mecz nie był dla nas łatwy" - mówił Louis van Gaal.

Z punktu widzenia kibica Manchesteru nie był to wielki ani tym bardziej niezwykły mecz. Raczej kolejna szansa dla przeciwników taktyki 3-5-2, której słabości nawet w tym pojedynku zostały obnażone. Był jednak ważny dla kilkudziesięciu tysięcy osób z tego miasta, którzy swoją postawą przed meczem, w jego trakcie i potem zasłużyli na te niezwykłe niezapomniane chwile. Chwile, które prawie przerodziły się w spełnione marzenie osiemnastu chłopaków ubranych w zielono-białe barwy.

Polub "Red Zone Magazyn" na Facebooku

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.