Zwolnienie 50-letniego Szkota wisiało w powietrzu od dłuższego czasu. Kolejne porażki, zarówno te z potentatami jak Manchesterem City czy Liverpoolem, jak i z zespołami dużo słabszymi, były kolejnymi gwoźdźmi do trumny Moyesa. Czarne chmury zaczęły zbierać się nad jego karierą w Manchesterze zwłaszcza po wspomnianej porażce 0:3 z City. Mistrzowie Anglii nie potrafili choćby strzelić bramki w starciach z najmocniejszymi zespołami. Miesiące mijały, a nowych argumentów, by trzymać go na ławce trenerskiej, brakowało.
Najlepiej obraz tego, co wydarzyło się w ostatnich miesiącach wokół Moyesa obrazują właśnie te nieliczne argumenty. Oczywistym było, że słowa Fergusona, który wręcz nakazał kibicom wspierać nowego trenera, przez jakiś czas będą dla niego swego rodzaju gwarancją bezpieczeństwa. Upływający czas i brak wyników powodował jednak narastającą frustrację u kibiców. Powody do radości? Przedłużenie kontraktów przez Januzaja i Rooneya, sprowadzenie Juana Maty - to za mało, na boisku nie broniło Moyesa praktycznie nic. Doszło nawet do tego, że za bardzo dobry w wykonaniu swoich ulubieńców kibice uznali dwumecz z Bayernem, w którym Manchester przecież odpadł.
Moyes przyszedł jednak do klubu, w którym na dzień dobry zaoferowano mu sześcioletni kontrakt. W pakiecie dostał kredyt zaufania (jak się okazuje, wcale nie tak duży), skład, który dopiero co wygrał ligę z 11-punktową przewagą i wolną rękę w budowaniu "nowego" Manchesteru United. Współpracowników Fergusona pożegnał, do klubu wprowadził swoich ludzi z Evertonu. Choć pozwolono mu na tak wiele dziś, po ledwie dziesięciu miesiącach został on zwolniony. Od 1927 roku nikt nie pracował w tym klubie na stanowisku trenera tak krótko.
Nic więc dziwnego, że wciąż są osoby, które uważają zwolnienie Szkota za zbyt pochopne. Do jego obrońców należy choćby Gary Neville. - Menedżer powinien otrzymać odpowiednią ilość czasu, jeśli chcemy, żeby wypełnił określone zadania. Nie można najpierw oferować tak długiego kontraktu, a potem zrywać go jeszcze przed zakończeniem sezonu - powiedział były obrońca MU dla stacji SkySports.
- Nie rozumiem, dlaczego odpowiedzialność nie spadła na piłkarzy, którzy równo rok temu przypieczętowali mistrzostwo zdobyte w niesamowitym stylu. W ty sezonie grali beznadziejnie, ale to także ich wina - dodaje.
Wyrzucenie Moyesa wydaje się jednak zrozumiałe, gdy spojrzymy bardziej wnikliwie na działalność Szkota na Old Trafford czysto piłkarsko. Oczywiście, budował on swój Manchester United, ale we wszystkich 51 spotkaniach wystawiał inną jedenastkę. Zbywał nawoływania o danie większej liczby szans Kagawie, jego taktyka wydawała się chaotyczna i bez jakiegokolwiek pomysłu. Po meczu z Bayernem miał 10 dni na ustalenie taktyki i rozpracowanie Evertonu. Efekt? Manchester atakował na ślepo, bez widocznych jakichkolwiek schematów, i przegrał 0:2, zasłużenie.
Co ciekawe, gdyby liczyć tylko mecze wyjazdowe, Manchester United biłby się teraz o mistrzostwo Anglii. Forma na Old Trafford pozostawiała jednak wiele do życzenia, co było niedopuszczalne i po części doprowadziło do tego, że mistrzów Anglii nie zobaczymy w przyszłym roku w Lidze Mistrzów. A to dla MU nie tylko strata wizerunkowa, ale również czysto finansowa. MU stał się już nie tylko klubem, ale też korporacją, która nie może sobie pozwolić na tego typu straty.
David Moyes nie był, jak widać, osobą gwarantującą wystarczająco szybką poprawę. Nie dostał kredytu zaufania, nie dostał ponad stu milionów na transfery latem. Zarząd nie zaufał 50-latkowi i nie uwierzył, że spożytkuje on te pieniądze w sposób, który pozwoli wrócić do walki o najwyższe cele.
Jak wspomniałem wyżej, nic zresztą dziwnego. Szkot nie miał asów w rękawie, które mógłby wyłożyć na stół. Transfer Maty? Przedłużenie kontraktów? Dobry, ale przegrany dwumecz z Bayernem? To wciąż za mało. Z drugiej strony była właśnie katastrofalna forma w meczach domowych, najgorszy sezon w erze Premier League, a także takie detale jak 81 dośrodkowań w meczu z Fulham, fatalna gra Fellainiego, stracenie kontroli nad szatnią (ostatnie wybryki Welbecka, Younga i Smallinga, których przyłapano na imprezowaniu tuż po odpadnięciu z Bayernem), a być może przede wszystkim - narastające niezadowolenie wśród kibiców.
50-latek, przychodząc na Old Trafford, miał dostać niezliczoną liczbę szans, ogromny kredyt zaufania. Realia się jednak zmieniły, nikt nie ma już takiej cierpliwości, jak wtedy, gdy Alex Ferguson obejmował stery w Manchesterze i budował klub według swojej wizji. Dziś światem, także tym piłkarskim, rządzi pieniądz. W czyje ręce zostaną powierzone miliony przeznaczone na odbudowę klubu, który w ostatnich sześciu latach grał w trzech finałach Ligi Mistrzów i bardzo często zgarniał mistrzowskie tytuły w Anglii?
Faworytem jest van Gaal. Klopp z Dortmundu podobno się nie rusza. Giggs poprowadzi klub tymczasowo. Co prawda w ostatnich czterech meczach rywale MU nie są zbyt imponujący, ale nawet ewentualne cztery zwycięstwa nie przekonają zarządu, by dać Walijczykowi szansę poprowadzić klub na dłuższą metę. Po zwolnieniu Moyesa na Old Trafford potrzebują kogoś sprawdzonego, z pomysłem i być może nieco przerośniętym ego. Holender, jako zupełne przeciwieństwo Szkota, wydaje się idealny.