Bundesliga. Lewandowski liderem Bayernu, Błaszczykowski w swoim stylu

Niewiele działo się między Robertem Lewandowskim a Kubą Błaszczykowskim w hicie Bundesligi - uścisk dłoni przed meczem i jeden odbiór piłki byłego kapitana reprezentacji temu obecnemu. Zamiast polsko-polskiej bitwy było to spotkanie, w którym napastnik Bayernu Monachium swoją postawą i golem przypomniał fanom z Dortmundu, za czym mogą tęsknić.

Wobec braku Ribery'ego i Robbena dyskutowano przed spotkaniem o kreatywności Bayernu, ale wybór podstawowej jedenastki mistrzów Niemiec zaskoczył. Może to kwestia szacunku Guardioli do Borussii, a może po prostu obawa przed kolejnymi kontrami, które wiosną sprawiają jego drużynie tyle problemów, ale Hiszpan sam pewnie nie pamięta, kiedy ostatnio wystawił tak niewielu ofensywnych piłkarzy. Tylko Lewandowskiego i Muellera można było określić takim mianem.

Zresztą to oderwanie napastników od reszty zespołu najlepiej pokazał jedyny gol spotkania. Lewandowski sam musiał utrzymać piłkę na połowie rywala, odparł atak Hummelsa, a jeszcze świetnie się obrócił i prostopadle zagrał do Muellera. Tak wiele razy podobne obrazki oglądano z Polakiem w czarno-żółtej koszulce, łącznie z jego pójściem za akcją i dobiciem strzału kolegi. Choć też daleko temu było do powszechnego wyobrażenia o grze ofensywnej zespołów Guardioli - po raz pierwszy od lat (a może i w jego karierze trenerskiej?) drużyna Hiszpana miała mniejsze posiadanie piłki od rywali.

Jednak można to odwrócić i występ Lewandowskiego ocenić pod względem nie fizycznych pojedynków z obrońcami, ale tego, jak bardzo Bayern opierał swoją grę na Polaku. Pod tym względem także nie zawiódł, choć częściej niż szukając małej gry, musiał indywidualnymi rajdami przebijać się przez trzech, czterech rywali, albo najpierw wygrać piłkę w powietrznym pojedynku. Zwłaszcza w końcówce podania do Lewandowskiego były dla defensywy Bayernu momentem wytchnienia. W całym meczu Polak zaliczył 62 pojedynki z przeciwnikami, co jest rekordem Bundesligi - wygrał trzydzieści z nich, co jest niezłym wynikiem biorąc pod uwagę to, jak często był pozbawiony wsparcia.

Kibice gospodarzy nie mieli co gwizdać na Polaka, bo wystarczyło, że porównali go do pokracznego, nieefektywnego i krótkiego występu Adriana Ramosa albo gry Aubameyanga. To jest różnica kilku klas - może nawet na miarę większości z 34 punktów przewagi Bayernu nad Borussią w tym momencie sezonu.

Z kolei dla Błaszczykowskiego to było przypomnienie boiskowej charakterystyki i udowodnienie, że w hicie Bundesligi wciąż może być tym najczęściej i najskuteczniej dryblującym piłkarzem. W trakcie kontuzji zastanawiano się, ile straci z talentu do gubienia rywali balansem ciała czy szybką zmianą kierunku biegu i czy będzie musiał zmienić ten styl gry. Odpowiedzi to "nic" i "nie", a problemem Borussii nie był nieprzygotowany Błaszczykowski, ale to, jak stwarzaną przez niego przewagę marnowali koledzy - Sokratis nie ruszał na obiegnięcie wzdłuż linii (jak ma w zwyczaju Piszczek), Aubameyang był schowany za stoperami, a Reus wyłączony z gry przez faulujących Alonso i Schweinsteigera.

Jedno, co można polskiemu skrzydłowemu zarzucić, to szybkość podejmowanych decyzji, często opóźnienie zagrania i brak częstszych zagrań w pole karne - w sumie miał tylko jedno celne takie podanie. To wróci, ale z częstszą grą, a tej do końca sezonu Błaszczykowskiemu nie zabraknie, choć przez tę porażkę raczej w walce o Ligę Europy, nie Mistrzów.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.