Trybuna kibica. Manolo, co z bębnem się nie rozstaje

Trudno sobie wyobrazić mecz hiszpańskiej kadry bez uśmiechniętego, uderzającego w wielki bęben, lekko krępego dojrzałego mężczyzny ubranego w koszulkę reprezentacji z numerem 12 i charakterystyczny baskijski beret.

Nazywa się Manuel Cáceres Artesero, ale w całej Hiszpanii znany jest jako "Manolo, el del bombo". Jest kibicem numer jeden, człowiekiem instytucją. Zanim piłkarze reprezentacji Hiszpanii wyjdą na przedmeczową rozgrzewkę, z trybun słuchać już donośny dźwięk bębna Manolo, którego nie da się pomylić z niczym innym.

Po raz pierwszy na mecz kadry 63-letni dziś Manolo przyszedł w 1976 roku, a na pierwszy wyjazd z reprezentacją pojechał na Cypr trzy lata później. - Niektórzy mówili, że jestem szalony. Może i mieli rację, bo kto normalny jeździ po całym świecie z bębnem. Z drugiej strony niemal zawsze spotykam się z sympatią. Jeszcze nikt bębna mi nie zniszczył, sam się psuł ze zużycia. Ja nie wywołuję negatywnych emocji - mówi Manolo.

Ze swoim bębnem się nie rozstaje - to jego znak rozpoznawczy. Gdy w 2004 roku podczas eliminacji MŚ próbowano mu go ukraść w Bośni, pisały o tym największe hiszpańskiego gazety. Złodzieja, który porwał walizkę z bębnem w autobusie, szybko złapano.

Popularny stał się w 1982 roku, gdy na mundialu w Hiszpanii autostopem przemierzył 15,8 tys. km, podróżując za kadrowiczami. Od tamtej pory był na każdej wielkiej piłkarskiej imprezie z udziałem reprezentacji Hiszpanii. Ba, od 30 lat opuścił tylko jedno spotkanie "La Roja" - podczas mundialu w RPA rozchorował się i ćwierćfinałowe spotkanie z Paragwajem przeleżał w łóżku z gorączką. Bez swojego najwierniejszego kibica Hiszpanie po wielkich mękach i golu Davida Villi w końcówce zwyciężyli 1:0.

Jako dzieciak dopingował Saragossę, od wielu lat jest kibicem Valencii. W pobliżu Estadio Mestalla miał bar "Tu Museo Deportivo", ale przez swoją pasję do podróży za kadrą i wprowadzenie nowych przepisów dotyczących lokali gastronomicznych musiał prowadzony przez ponad 20 lat interes sprzedać. - Wolę zarabiać mniej, a dalej robić to, co lubię - uważa.

Wszelkie dochody przeznacza na podróże. - Wszystko podporządkowałem swojej pasji - zaznacza.

Miłość do reprezentacji Hiszpanii, którą określa mianem "największej z namiętności", zrujnowała mu jednak życie rodzinne. Żona z czwórką dzieci odeszła w 1987 roku, gdy mimo wypadku i pobytu w szpitalu, zamiast wrócić do domu, pojechał na kolejny mecz kadry do Austrii. - Wróciłem do domu, a tam nikogo nie było. Oni mieli dość mojego trybu życia, porzucili mnie. Dalej mieszkają w Walencji, ale kontakt mam tylko z najmłodszym synem - wspomina.

Podróże za reprezentacją są najważniejsze. Jego celem jest udział w 12 turniejach o mistrzostwo świata. - Skąd ta liczba? Z numeru na mojej koszulce. Będę miał wtedy 77 lat. Mam nadzieję, że wytrzymam i dam radę nosić bęben - mówi Manolo.

Najpiękniejsza trybuna kibica [GALERIA]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.